
Rozdział dwunasty
Harry i Severus
Gdy Harry i Draco ponownie pojawili się w posiadłości Malfoyów, znaleźli się twarzą w twarz z dwoma bardzo zirytowanymi czarodziejami.
Lucjusz Malfoy wydawał się być wyrzeźbiony z lodu i stali, a profesor Snape był tak wściekły, że aż się trząsł.
- Gdzie wy się podziewaliście? – rozbrzmiał głos Mistrza Eliksirów.
Harry miał niewiele czasu na przejmowanie się ich gniewem. Gdy tylko się pojawili, ugięły się pod nim nogi. Świat rozmył się na brzegach jego pola widzenia. W klatce piersiowej czuł ucisk i ból, i wydawało mu się, że brakuje mu powietrza.
- Harry?
- Potter?
- Draco, co to ma znaczyć?
- Harry!
Silne ręce podźwignęły go z podłogi.
- Później sobie z tobą porozmawiam, Draco. – Snape nie oszczędził chłopakowi kolejnego spojrzenia, gdy szedł do Manor z ciężarem w ramionach.
Harry czuł, że świat wokół niego wiruje.
- Nic mi nie jest – sapnął. – To tylko szok. – Próbował odepchnąć trzymającego go mężczyznę. – Mogę iść, profesorze. Naprawdę.
- Nie gadaj takich bzdur, Potter. Upadłeś. Byłeś na zewnątrz, choć kazałem ci wrócić do łóżka. Myślałeś o tym, jak zamierzasz wrócić? Eliksiry dopiero zaczęły działać. – Warknięcie profesora sprawiło, że Harry chciał zwinąć się gdzieś i ukryć.
- Przepraszam, proszę pana – zaczął znowu.
- Zachowaj swoje protesty i przeprosiny na inną okazję, Potter. Obecnie nie jestem zainteresowany.
- Ale… – Dotarli do Manor, zanim Harry zdążył powiedzieć jeszcze choć słowo. Ciśnienie w klatce piersiowej wypchnęło mu powietrze z płuc. Próbował się obrócić, by starszy mężczyzna go postawił.
- Natychmiast przestań się wiercić, Potter.
Harry mógł jednak tylko pokręcić głową. Snape musiał dostrzec coś w wyrazie jego twarzy, bo zatrzymał się, uklęknął i położył go.
Harry przekręcił się na brzuch. Jego plecy wygięły się, gdy się zakrztusił, próbując przeczyścić przełyk. Chciał kaszlnąć. Chciał uderzyć rękami o podłogę. Nie mógł oddychać. Nie mógł oddychać.
Ku jego zdziwieniu, druga próba zwymiotowania zadziałała. Z jego ust popłynęła krew, rozpryskując się na wiekowej, drewnianej podłodze z ohydnym dźwiękiem. Harry wciągnął w płuca zbawienne powietrze. Potem zwymiotował ponownie; wróciło jego śniadanie. Zaraz za nim pojawił się lunch spożyty z boginią macierzyństwa. Zwracał dalej, aż był przekonany, że zaraz wypluje też wątrobę, żołądek i wszystkie pobliskie organy.
Był świadom poruszenia wokół niego. Zaklęć, które uprzątnęły krwawy bałagan, który spowodował. Zmartwione skrzaty domowe biegały dookoła, przynosząc miski profesorowi, a ręcznik Draconowi, który siedział u boku Harry'ego. Harry nie wiedział, skąd blondyn się tam wziął, ale oparł się o ugięte kolana i próbował odzyskać oddech.
- Potter – odezwał się Snape. Harry skrzywił się wewnętrznie. Chciał, żeby profesor nazywał go Harrym. Ale wyszedłem i spieprzyłem to. Zamknął oczy.
Nastąpiła przerwa, a potem…
- Harry. – Profesor zaczekał, aż zielone oczy się otworzą. – Wypij to.
Harry próbował wziąć fiolkę z ręki mężczyzny. To był eliksir, którego nie znosił, ale który działał najlepiej. Próbowali odzwyczaić od niego jego organizm, ale ilość uszkodzeń, jakie wyrządził swoim organom wewnętrznym, musiała być tego warta.
Nie udało mu się utrzymać fiolki bez ochlapania się. Draco chwycił jego dłoń i razem udało im się go napoić. Harry był zadowolony tym, że blondyn tak po prostu mu jej nie odebrał. To dawało mu złudzenie, że zdołał zrobić to samemu.
Harry czuł, jak eliksir rozprzestrzenia się po jego organizmie. To sprawiało, że robił się senny, przy każdym przyjęciu go, ale nie był pewien dlaczego. Jego dłoń wysunęła się z uchwytu Dracona. Czuł, że jego oczy zaczynają się zamykać.
- Trzymam go. – Harry nie był pewien, ale głos profesora brzmiał podejrzanie miękko. Jak gdyby… Jak gdyby się troszczył, pojawiła się niewyraźna myśl. Ale to nie jest prawda. Profesor Snape mnie toleruje. Niepokoi się. Nie troszczy. Myśli krążyły w kółko, gdy świat wokół niego wirował. Silne ręce znów znalazły się pod nim, unosząc go z łatwością. Otworzono drzwi do jego pokoju. Ubrania, które miał na sobie, zniknęły, a kilka czyszczących zaklęć usunęło przestarzały zapach jego zakłopotania.
Muszę pamiętać, by przeprosić pana Malfoya, próbował zapamiętać Harry. Mam nadzieję, że skrzaty domowe nie są na mnie złe. Nie chciałem sprawić kłopotu. Mogłem to posprzątać. Wiem, gdzie są wiadra… Zsunął z siebie przykrycie.
- Panie Potter. Harry. Zostań w łóżku.
- …w porządku. Mogę to posprzątać…
- Panie Potter?
- Nie chciałem… – Świat oddalał się coraz bardziej. – …st spory bałagan. Przepraszam, ciociu Petunio. Ja… posprzątam… to… – Ale kołdra była za ciężka dla jego rąk. Grawitacja ściągnęła w dół jego powieki. Zanim zdążył usłyszeć ciętą odpowiedź, zapadł w sen.
~~~~~~
Niewiele było momentów, w których Severus Snape żałował opuszczenia szeregów śmierciożerców. Ale to nie myśl o służeniu Czarnemu Panu sprawiała, że żałował, o nie. To była kwestia swobody, jaką mieli w zarzynaniu cholernych mugoli, których kiedyś tak nienawidził.
Nieprzytomny bełkot chłopaka rozniecił jego wściekłość do niespotykanego raczej poziomu. Odwrócił się do drugiego winowajcy. Draco poświęcał mu niewiele uwagi – skupiał się całkowicie na chłopaku leżącym w łóżku.
- Na imię Merlina, co niby wydawało wam się, że robicie?!
- Nie krzycz – miał czelność rzucić chłopak. – Obudzisz go.
- Chór tańczących wil nie byłby w stanie obudzić tego chłopaka!
- Cóż, oczywiście, że nie. Nie podobają mu się.*
Severus ucisnął grzbiet swego nosa.
- Wyjdź. Stąd.
- Nie, ty stąd wyjdź.
Poczuł, jak skacze mu ciśnienie.
- Słucham? – Wiedział, że brzmi śmiertelnie spokojnie.
Szare oczy Dracona spojrzały w jego stronę, gdy chłopak układał się na brzegu łóżka.
- Wyraźnie nie jesteś w stanie z kimkolwiek rozmawiać, więc odejdź. Wróć, kiedy się uspokoisz, a Harry się trochę prześpi. Wtedy porozmawiamy.
- Młody człowieku, ty i ja porozmawiamy w tej chwili!
- Nie, nie porozmawiamy. – Draco odwrócił się do niego, luźno i spokojnie opierając ręce na kolanach, ale coś w jego postawie sprawiło, że Severus chciał się cofnąć. W oczach chłopaka zapłonęło światło. Niebezpieczne światło, które wysłało dreszcze wzdłuż kręgosłupa Severusa. – Harry musiał wyjść na zewnątrz. – Podniósł rękę, uprzedzając warknięcie Severusa. – Harry nienawidzi bycia zamykanym. Proszę to przemyśleć, profesorze. – Tytuł zabrzmiał jak zniewaga. – Pokój może i jest duży, a nawet wielki jak pałac, ale gdy jest się w nim uwięzionym każdego dnia, zaczyna się kurczyć. Powiedziałbym, że do rozmiarów schowka na miotły. Albo nawet komórki pod schodami.
Severus zakołysał się na piętach.
- Powiedział ci o tym?
- Nie musiał. – Błysk stał się mocniejszy. Severus mógłby przysiąc, że światło pochodziło z oczu Dracona. – Plotki krążyły od czwartego roku. Wszyscy o tym wiemy, ale nikt nic nie mówi.
- Dlaczego?
Pełne wdzięku wzruszenie ramionami było jego odpowiedzią.
- Nadal mamy przed sobą rozmowę o twojej głupocie. – Severus próbował odzyskać część swego poprzedniego zdenerwowania.
- Nie, nie mamy.
- Draco – odezwał się Lucjusz z progu. – Maniery.
- Moje maniery – blondyn uniósł brew – są poprawne w porównaniu z twoimi. Jak już próbowałem wyjaśnić, Harry musiał wyjść na zewnątrz. Musiał też – spojrzał ponuro na dorosłych – trochę poćwiczyć.
- Poćwiczyć? W jego stanie?! Draco, czy ty postradałeś rozum?
- Myślałem, że on postradał. – Chłopak pokręcił głową. – Ale miał rację. Powinieneś był go zobaczyć. – Światło przygasło. Chłopak, którego Severus znał od niemowlęcia, zdawał się na chwilę powrócić. – W Innym Świecie nic mu nie było. Był cały i zdrowy.
Severus zamarł.
- Zdrowy? – Postąpił w kierunku chłopaka. – Ale jemu się gwałtownie pogorszyło!
- Wiem. – Draco westchnął. – Nie wiem dlaczego. Ale gdy tam był, wyglądał lepiej niż pamiętam od dłuższego czasu.
- Co dokładnie widzieliście podczas swej przygody? – Chłodny ton Lucjusza przeciął pokój.
- Boginię. – Severus zacisnął dłonie w pięści. – Boginię macierzyństwa, by być dokładnym.
Mistrz Eliksirów wymienił spojrzenie pełne niepokoju ze swym kochankiem.
- I co powiedziała ta bogini?
- Była całkiem pomocna. – Draco uniósł brodę. – Właściwie to myślę, że dała nam bardzo duży kawałek układanki, który przegapiliśmy.
- To nie usprawiedliwia tego, co zrobiliście.
- To prawda. Ale to musiało być zrobione.
- Ale nie teraz!
- Więc kiedy? – dopytywał Draco. – Gdy Blackowie zaczną walić do naszych drzwi, domagając się powrotu Harry'ego? Gdy zacznie się szkoła i wszyscy będą nas obserwować? Kiedy?
Severus zauważył z niejakim rozbawieniem, że Lucjusz również nie miał odpowiedzi na to pytanie – zamiast tego zacisnął wargi w cienką linię.
- Doskonale ślizgońska idea.
- Zgadza się. – Syn i ojciec wpatrywali się w siebie. Ojciec złamał się pierwszy. Patriarcha rodu Malfoyów wszedł do pokoju, zajmując miejsce w jednym z przeładowanych foteli stojących obok łóżka.
- Czy to było bolesne? – Ciekawość zastąpiła gniew. Severus nadal dostrzegał zmartwienie i złość w oczach kochanka. Wiedział, że Draco również je widzi. Zajął fotel obok Lucjusza, poruszając się sztywno.
- Przejście? – Severus również stwierdził, że jest zainteresowany, choć jego wściekłość nie była nawet bliska tej, którą z pewnością odczuwał Lucjusz. – Nie, przejście nie było ani trochę bolesne.
- Spowodowało jakieś skutki uboczne?
- Pomijając bardzo sycący lunch? Nie.
Severus wbił palce w swoje uda.
- Jadłeś tam? – Chciał potrząsnąć chłopakiem. – Co cię opętało, że zrobiłeś coś tak głupiego? Mogłeś zostać uwięziony.
Przewrócenie oczami sprawiło, że Draco znów zaczął wyglądać jak nastolatek.
- Wziąłem już Eliksir Wizji. – Przypomnienie o nocy, podczas której Lucjusz prawie stracił swego syna, sprawiło, że starszy blondyn zesztywniał. – Z tego powodu mogę tam jeść. Chociaż Gwenn…
- Gwenn?
- Bogini. – Draco machnął ręką. – Powiedziała, że światy tak bardzo się do siebie zbliżyły, że śmiertelnicy mogą bezkarnie tam jeść.
- Nie zjesz tam ponownie. – Komenda Lucjusza była podszyta nutą strachu. Ostrym spojrzeniem Draco dał do zrozumienia ojcu, że również ją usłyszał.
- Nie, przypuszczam, że nie – przytaknął młodzieniec z wdziękiem. – Ale będziemy musieli wrócić.
- Wcale nie.
- Jesteśmy do tego zobowiązani. Pytia dała nam zadanie. Musimy je wykonać.
Szczęka Severusa zaczynała go boleć od zaciskania.
- Nie musicie.
Szare oczy, lśniące od światła, spojrzały na niego.
- I jak niby, cytując ją, zamierzacie nas powstrzymać?
Severus odchylił się w fotelu, zszokowany.
- Słucham?
- Harry jest Wieszczem. Bogini nazwała go Marzycielem, gdy tam byliśmy, ale zaczynam myśleć, że to może oznaczać to samo. Inny Świat jest dla Harry'ego równie rzeczywisty jak ten. Jak cholerny świat mugoli. – Draco pochylił się naprzód, przyszpilając ich spojrzeniem. – To teraz również mój świat – z wyboru, zbiegu okoliczności czy jakkolwiek wolicie to nazywać. Ale gdziekolwiek pójdzie Harry, zobowiązałem się za nim podążać. I jeśli nie chcecie, byśmy błądzili w sytuacjach, nad którymi nie mamy kontroli, radziłbym wam, byście pozwolili nam ćwiczyć tak często jak to możliwe, by ta umiejętność, którą wy postrzegacie jako przeszkodę, stała się naszą bronią.
Severus znów był w stanie oddychać.
- Słuszny argument – udało mu się wydusić przez zęby.
- A czy pomyślałeś o tym, jak to wpłynie na twoje życie, Draco? – Lucjusz nadal był temu przeciwny.
- W jaki sposób? – Młodzieniec miał czelność wyglądać na opanowanego i spokojnego. Nerwy Severusa były gotowe, by wyrwać się spod jego skóry.
- Na twoją przyszłość i karierę, jeśli będziesz chciał do czegoś dążyć. Dziedzic, Draco. Jak chcesz to zrealizować?
Draco przechylił głowę na bok.
- A kiedy powiedziałem, że chcę którejś z tych rzeczy?
Lucjusz zacisnął dłonie na swojej lasce.
- Linia Malfoyów…
- Będzie kontynuowana również wtedy, jeśli adoptujemy dziedzica. Zaklęcie Familiusa się tym zajmie.
Severus zamrugał. A potem zrobił to ponownie.
- Więc myślałeś o tym.
- Przeszło mi to przez myśl.
- A jednak nadal jesteś zdeterminowany, by być blisko tego chłopaka, nie zważając na koszta.
Pełne gracji kiwnięcie głową było ich jedyną odpowiedzią.
- On może umrzeć, Draco! I co wtedy?
- On nie umrze. – Chłodny ton sprawił, że Severus się cofnął. – Nie pozwolę mu umrzeć.
- Nawet ty nie jesteś w stanie temu zapobiec.
Severus aż za dobrze znał ten gest z podbródkiem.
- Jeszcze zobaczymy.
Starszy Malfoy milcząco poprosił Severusa o pomoc. Ten pochylił się do przodu.
- Jeśli odpowiedzią na wasze przebywanie w Innym Świecie jest tak gwałtowna reakcja Pottera…
- On ma na imię Harry.
- Dobra. Jeśli taka gwałtowna reakcja jest jedyną alternatywą dla Harry'ego…
- Tego nie wiemy.
- Słucham?
- Nie wiemy, czy gwałtowna reakcja jest sposobem, w jaki Harry będzie zawsze reagował, wracając z Innego Świata. Tym razem mogła na to wpłynąć spora ilość rzeczy. Odstawił eliksir uzdrawiający, prawda? Tej reakcji można by uniknąć. Eliksir zawiera w sobie jakiś narkotyk.
Severus zmarszczył brwi.
- Owszem, ale…
- I nie wiemy, co te wszystkie eliksiry robią z jego ciałem. Wciskamy mu je do gardła z nadzieją – nadzieją – na to, że naprawią jego system nerwowy. Czy któreś z nich rzeczywiście były testowane?
- Owszem, w granicach rozsądku…
- A poza tym… – Nowy błysk zagościł w oczach chłopaka. – Który z was wymyślił, że najlepiej będzie poinformować Scrimgeoura, że Harry jest u nas?!
Dorośli wymienili pełne winy spojrzenia.
- Obaj, Draco – powiedział Lucjusz.
- Czemu?
- Ponieważ – Lucjusz spojrzał z góry na syna – Scrimgeour jest naszą najlepszą i jedyną opcją na to, by zrzucić Knota ze stołka. Gdybyś poświęcał trochę uwagi polityce – starszy mężczyzna prychnął – zauważyłbyś, że drugi kandydat opiera swój program wyborczy na prawdzie.
- A on, chcąc być prawdomównym – bo wszem i wobec wiadomo, że poszliście do niego, by sprowadzić Rayne’a dla Harry'ego – wypapla miejsce przebywania chłopaka, którego połowa czarodziejskiego świata chce zabić, a druga połowa planuje wtrącić do Azkabanu!
- Uspokój się, Draco.
- Jestem spokojny, dziękuję. Jestem tak spokojny jak tylko mogę, myśląc o tej godnej pożałowania dziurze w waszym rozumowaniu.
- To nie jest dziura. Nie wiesz wszystkiego, młody człowieku.
- Więc proszę, za wszelką cenę mi to wyjaśnij.
Ale Lucjusz nic nie powiedział, odchylając się tylko w fotelu i opierając ręce na lasce. Severus nie był pewien, którego Malfoya bardziej chce przekląć.
- Ach, więc tak będziemy grać.
- Życie – powiedział Lucjusz lodowym tonem – nie jest grą. Nie taką.
- Być może dla ciebie.
- Jesteś moim synem!
- Tak, jestem.
Lucjusz zamrugał kilkukrotnie.
- A jednak mnie nie słuchasz.
- Słucham, od czasu do czasu. Większość młodych ludzi tak robi, dorastając.
- To jest mój dom!
- Więc chcesz, żebym go opuścił? Właśnie wtedy, gdy zacząłem się trochę usamodzielniać?
- Draco! – Starszy Malfoy wyglądał na oburzonego. – Nigdy bym…
- Więc jesteśmy w impasie. – Draco zmarszczył brwi i obrócił się przodem do śpiącego na łóżku chłopaka. Gdy to zrobił, Harry jęknął i zaczął mamrotać. Draco położył dłoń na piersi chłopaka, a ten z powrotem zasnął.
Severus obserwował tę przemianę. Dzieciak, którego prawie pomagał wychowywać, dorastał. Wybrał ścieżkę, której się po nim nie spodziewali. Lucjusz wychwycił jego spojrzenie i zmrużył oczy, ale gniew zniknął z wyrazu jego twarzy. Oni również wiedzieli, co oznacza wybranie ścieżki, która mogła sprowadzić na nich niebezpieczeństwo, choć z różnych powodów.
- Nie będziecie ćwiczyć bez nadzoru – powiedział Severus po chwili milczenia.
- Chcesz pójść z nami?
Zamrugał, spoglądając na chłopaka.
- Co?
Draco obrócił się.
- Możemy zabrać cię ze sobą, choć nie jestem pewien, czy damy radę cię tam obronić.
- Wy, broniący mnie?
Draco uśmiechnął się i błysnął białymi zębami pomiędzy bladymi wargami.
- Razem, Harry i ja, jesteśmy potężni. Silni. Jesteśmy mocą, z którą trzeba się liczyć. Nie wiem jednak, jak poradzilibyśmy sobie z pasażerem.
Severus splótł palce na kolanach. Negocjacje trwały.
- To ważna kwestia. – Chłopak miał czelność wyglądać na zadowolonego z siebie. – Niemniej jednak… – Miał więcej asów w rękawie niż chłopak miał lat. Wygra tę bitwę, bez względu na wszystko.
~~~~~~
Świat był w zdecydowanie lepszym stanie, gdy Harry się obudził. Było już po zmroku i choć jego ciało było bardziej niż chętne, by wrócić do spania, jego pęcherz chciał czegoś innego.
Tym razem udało mu się zepchnąć okrycie ze swojego ciała i zsunąć nogi na podłogę. Mała część niego była zła z powodu tego, że nie znalazł w pokoju Dracona. Zdusił ten głos silnym, mentalnym tupnięciem. Zupełnie jak dziecko. Spojrzał na drzwi do łazienki. Nie były tak daleko od łóżka. Mógł to zrobić. Przechodziłeś przez gorsze rzeczy. Rusz się.
Wstawanie było łatwe. Pierwszy krok był bolesny. W połowie drogi był zgarbiony i prawie czołgał się do toalety.
Załatwienie swoich spraw było ciekawym doświadczeniem, które szybko wyciął z pamięci. Zaparł się w drzwiach, dysząc i próbując zdecydować, czy uda mu się dostać do łóżka bez upadku i zaalarmowania skrzatów domowych, a tym samym gospodarzy.
Zanim zdążył zebrać odwagę, by zrobić pierwszy krok, drzwi do pokoju otworzyły się. Zamiast Dracona, którego miał nadzieję zobaczyć, do środka wszedł Severus Snape, trzymając w ręku tacę.
Stanął, wzdrygając się lekko na widok pustego łóżka. Zanim zdążył wszcząć alarm, Harry powiedział:
- Witam, profesorze.
Mistrz Eliksirów prawie upuścił trzymaną tacę. Ogarnięcie się było pełne wdzięku, co Harry docenił w swym obecnym stanie.
- Potter. – Powrócił przepełniony strachem ton głosu. Harry odwrócił głowę, by starszy mężczyzna nie mógł odczytać wyrazu jego twarzy.
- Przepraszam, proszę pana. Musiałem skorzystać z toalety. – Wciąż jeszcze musiał puścić futrynę. Nie był pewien, czy jego nogi go utrzymają. Cholerne duże dziecko. Wredny głos powrócił. Zawsze jest ciężarem. Zawsze chce zwrócić na siebie uwagę. Zrób to sam, dasz radę. Harry przełknął odpowiedź i poddał nogi próbie. Powinny wytrzymać. – Po prostu wrócę do łóżka. – Spróbował zrobić krok. Profesor był przy nim, bez tacy, by złapać go, zanim upadł. – No cóż – próbował zażartować Harry. – Przepraszam, proszę pana.
- Potter… – Warknięcie Snape'a sprawiło, że serce Harry'ego wywróciło się na drugą stronę. – Chodź. – Zamiast zgryźliwej zniewagi czy nawet ostrej dezaprobaty, których się spodziewał, mężczyzna pomógł mu dotrzeć do łóżka i położyć się. Powstrzymał się przed otuleniem Harry'ego kołdrą, za co chłopak był mu dozgonnie wdzięczny. Snape? Roztkliwiający się nade mną? Nie sądzę.
Gdy tylko się ułożył, Snape podał mu tacę. Albo raczej umieścił ją na jego kolanach, bo Harry by jej nie utrzymał.
Wyciągnął przed siebie ręce i obserwował ich drżenie.
- Dziś jest lepiej – zauważył.
- Nie może pan utrzymać tacy, panie Potter. Jak to może być lepsze?
- Tak, cóż, bez problemu utrzymywałem się w drzwiach. A więc jest lepiej. Poza tym widzi pan? – Wyciągnął jedną rękę. – Ledwie się rusza. A to oznacza, że jest lepiej.
- Zadziwia mnie pański niekończący się zapas optymizmu.
Jedzenie na jego kolanach było w większość papką; mieszanką ryżu, warzyw i czegoś, czego nie mógł zidentyfikować.
- Cóż, ktoś musi być optymistą. Inaczej pokonałoby nas przygnębienie.
- Bardzo nie-ślizgońsko.
- Cóż, staram się.
- Stara się pan co?
- Być nieprzygnębionym, optymistycznym byłym Gryfonem, który teraz jest Ślizgonem.
- Są chwile, panie Potter, kiedy zastanawiam się nad pańskim zdrowiem psychicznym.
- Jestem pewien, że reszta świata również. – Harry wciąż nie patrzył mężczyźnie w oczy. Wiedział, że profesor jest na niego wściekły. Nie chciał tego usłyszeć. Miał wystarczająco dużo problemów ze zdradzieckim głosem w swojej głowie. Nabrał na widelec ryżu i spróbował go.
- Proszę zjeść wszystko, panie Potter. Na dole mamy to samo.
- Więc to pora obiadu? – Harry posłał mężczyźnie szybkie spojrzenie.
- Jeśli pyta pan, dlaczego nie ma tu pana stałego towarzysza, wtedy owszem, jest to pora obiadowa i Malfoyowie mieli zobowiązania, których nie mogli przełożyć.
- Och. – Harry wiedział, że Draco musiał uczestniczyć w niektórych przyjęciach ze względu na swe nazwisko. I tak miał szczęście, że blondyn miał choć trochę wolnego czasu.
- Panie Potter. – Straszliwe nazwisko. Harry nie lubił, gdy profesor tak go nazywał. Miał nadzieję, że przeskoczyli nad tym. Ale wtedy zniknąłeś i znów wszystko schrzaniłeś. Powrót tej myśli sprawił, że zniknęły resztki jego apetytu.
- Tak, proszę pana?
- Co ty sobie myślałeś, wcześniej dzisiejszego dnia?
- Kiedy wcześniej? Ponieważ kilka minut temu myślałem o tym, że muszę iść do toalety.
- Potter.
- Tak, proszę pana?
- Odpowiedz na pytanie, jeśli możesz.
Harry odłożył widelec na talerz.
- Jeśli chce mnie pan odesłać do Dursleyów, proszę bardzo. Wiem, że jestem ciężarem, proszę pana. Nie miałem zamiaru. – Zebrał to, co zostało z jego odwagi, i spojrzał mężczyźnie w oczy.
Zaskoczyło go to, co zobaczył.
- O czym ty bełkoczesz, na imię Merlina?
- Stałem się problemem, prawda? Wpędziłem Dracona w tarapaty, sprawiłem, że poszedł pan do biura Aurorów. Nie potrzebuje pan tego rodzaju…
- Proszę przestać, panie Potter.
- Ale jeśli mnie pan odeśle, Minister po prostu stwierdzi, że byłem tam przez cały czas…
- Przestań.
Harry urwał, przygryzając dolną wargę i wpatrując się w mężczyznę.
Mistrz Eliksirów – Harry naprawdę nie umiał myśleć o nazywaniu mężczyzny po imieniu – pochylił się w fotelu.
- Panie Potter. Harry. W żadnym wypadku nie odeślemy cię do Dursleyów. Nigdy więcej. A jeśli chodzi o szanownego Aurora Rayne’a… – Machnął palcami. – To był tylko sposób, by upomnieć się o dawną przysługę, z której nigdy nie sądziłem, że skorzystam.
- Nadal jednak nie musiał pan…
- Chciałem, Potter. – To uciszyło Harry'ego.
- Ale dlaczego? – Słowa wyrwały się w jego ust, zanim zdołał je zatrzymać. – Przepraszam. To nie ma znaczenia. Zrobiłby pan to samo dla każdego Ślizgona. Już się zamykam. – Harry pochylił głowę i wbił wzrok w talerz.
- To takie zaskakujące, panie Potter, że niektórzy ludzie, pomijając pańskiego błaznowatego ojca chrzestnego, wykazują zainteresowanie pańskim życiem?
- Nie jest, gdy nazywa mnie pan panem Potterem.
- Słucham?
Harry milczał.
- Harry. – Podniósł wzrok, słysząc swoje imię. – Czy przeszkadza ci, gdy używam twojego nazwiska?
- Nie, oczywiście, że nie.
- Kłamanie, Harry, jest darem, którym Draco powinien się z tobą podzielić.
Harry odwrócił wzrok.
- Po prostu… nazywa mnie pan panem Potterem, gdy jest pan na mnie zły. I przypuszczam, że ma pan ku temu wszelkie prawo.
- Tak przypuszczasz?
Harry westchnął.
- Szczerze mówiąc, proszę pana, Malfoy Manor jest ładna i w ogóle, ale naprawdę chciałbym czasem wyjść na zewnątrz.
- I to wystarczyłoby, żebyś mógł to zrobić, Harry.
Chłopak zmarszczył brwi i spojrzał na mężczyznę.
- Słucham?
Snape splótł ze sobą długie palce.
- Nie jesteś przyzwyczajony do tego, że prosisz o coś i to dostajesz, prawda?
Harry zapragnął odsunąć się od mężczyzny.
- Czy nie jest to coś, o czym powinienem rozmawiać z Aurorem Rayne’em?
- Prawdopodobnie.
Wpatrywali się w siebie.
- Czy to wszystko, proszę pana? – Spojrzenie mężczyzny stawało się niepokojące.
- Nie.
Do licha. Harry wrócił do posiłku. Jedzenie było przyzwoite, choć miękkie. Ryż miał niezły smak.
- Draco przedstawił argument za tym, byście obaj praktykowali, jak to nazwał, chodzenie po Innym Świecie.
- Naprawdę? – Jego widelec zatrzymał się w połowie drogi do ust.
- Tak. Na tyle dobry argument, że Lucjusz i ja zgodziliśmy się, że powinniście to kontynuować. Jednak – słowo sprawiło, że uśmiech Harry'ego znacząco się zmniejszył – są pewne warunki.
- Warunki?
- Tak. Po pierwsze: żaden z was nie wyruszy ani nie będzie praktykował bez tego drugiego.
- Okej.
- Nie skończyłem. Jedzenie w tym czasie, Harry, będzie dobrym pomysłem.
- Tak, proszę pana.
- Pozostałe warunki są równie ważne. Gdy ty i Draco zdecydujecie się ćwiczyć, Lucjusz albo ja będziemy przy was, gdy będziecie wyruszać i wracać. Natychmiast odstawisz eliksir, którego tak nie cierpisz – i choć może być pan szczęśliwy na tę chwilę, panie Potter, pański organizm z pewnością taki nie będzie przez kilka dni.
Harry poczuł ucisk w żołądku.
- Będzie źle?
- Nie mam pojęcia. Jednakże, jeśli pojawią się problemy, pokonamy je. Nie chcę kolejnej reakcji takiej jak dzisiejsza.
- Ja również.
- Proszę jeść, panie Potter.
- Tak, proszę pana.
Profesor Snape wziął głęboki wdech, zamknął na chwilę oczy, a potem kontynuował.
- Harry. – Odchrząknął. – Będziesz nas informował, jeśli będziesz czegoś potrzebował, czy to jasne?
- Słucham?
- Nie jesteś naszym więźniem, Harry. Masz wolny dostęp do posiadłości i terenów wokół niej, oczywiście w granicach rozsądku. Martwi mnie jednak twoja niesprawność. Chciałbym, żebyś miał kogoś przy sobie przez cały czas, dzięki czemu mógłbyś spacerować.
- Naprawdę? Mogę opuścić pokój?
- Nigdy nie chcieliśmy, byś odniósł wrażenie, że jest inaczej.
Harry uśmiechnął się szeroko do mężczyzny.
- Dziękuję panu.
- Proszę, Harry, nazywaj mnie inaczej.
- Dobrze, profesorze.
Jakaś emocja przemknęła przez twarz czarodzieja zbyt szybko, by Harry był w stanie ją odczytać.
- A jeśli chodzi o resztę warunków…
- Jest ich więcej?
- Tak, a teraz jedz. Oto reszta: ty i Draco będziecie uczyć się o Innym Świecie, zanim którykolwiek z was do niego wejdzie. W bibliotece Malfoyów jest wiele starych ksiąg, które z pewnością będą pomocne. Za każdym razem, gdy wrócicie z Innego Świata, spiszecie wszystko, co z niego zapamiętaliście.
- A co z używaniem Myślodsiewni?
- Pomyśleliśmy, że lepiej będzie, jeśli zachowacie swe wspomnienia, Harry, ponieważ znajomość nazw miejsc, które odwiedzacie, może wam się przydać.
- Tak, proszę pana. – Harry z powrotem skierował swą uwagę na talerz, mentalnie nakazując sobie siedzenie cicho i jedzenie. Nie mógł wiecznie wystawiać cierpliwości mężczyzny na próbę.
- Przez cały czas będziecie unikać niebezpiecznych sytuacji. Jeśli coś się stanie, macie natychmiast wrócić.
- Ale… – Harry zdusił w sobie protest.
- Ale co?
- Ale co, jeśli nie będziemy w stanie?
- Uciekajcie. – Oczy Snape lśniły jak rozdrobniony obsydian. – Wasza śmierć nie przyniesie światu nic dobrego, panie Potter. I macie uciekać od, a nie w kierunku niebezpieczeństwa. Jest pan teraz Ślizgonem, proszę to zapamiętać. Nie pakujemy się w sytuacje, których nie rozumiemy.
- Postaram się, proszę pana.
- Spróbuj zrobić coś więcej niż tylko się starać.
- Tak, proszę pana.
- Dobrze. to wszystko. – Snape odchylił się w fotelu.
Harry spojrzał na mężczyznę, na swój talerz, i z powrotem na niego.
- Jest coś jeszcze?
- Nie.
- Więc czemu pan zostaje?
- Bo tego chcę, Harry.
Harry'emu udało się zjeść jeszcze trochę, zanim odsunął od siebie talerz.
- Nie musi pan. Jestem pewien, że ma pan wiele rzeczy do zrobienia.
- Nie, nie w tej chwili.
- Ale ja już skończyłem. Przepraszam, że nie zjadłem więcej…
- Moim celem nie było pilnowanie, czy pan je, panie Potter.
To zbiło Harry'ego z tropu.
- Nic mi nie jest, proszę pana. Patrzenie na to, jak ktoś gapi się w ścianę, jest naprawdę nudne. Nie musi pan zostawać.
- Owszem, ale jak już słyszałeś, Harry, ja chcę tu zostać.
- Zostać i co dalej?
- Masz ochotę na jakąś grę?
Powiedz mu, że chcesz zagrać w Eksplodującego Durnia, odezwała się diaboliczna myśl. Harry próbował nie okazać po sobie zaskoczenia.
- Cóż, ja… – Zamyślił się. Nie wydawało mu się, by Snape lubił grać w karty, a jedyną grą, jaką znał Harry, był remik. – Szachy? – zaproponował.
- Lubisz tę grę?
- Nie całkiem, proszę pana. Ron… – Jego głos się załamał. – Ron zawsze był ode mnie lepszy. Ciągłe przegrywanie z nim sprawiło, że to przestało być zabawne.
Mężczyzna sprawiał wrażenie, jakby chciał coś powiedzieć, ale zmienił zdanie.
- Na dole jest spory wybór. Chyba że wolisz zostać w łóżku?
- Mogę wyjść?
- Jeśli dasz radę.
Harry zepchnął z siebie przykrycie i wstał. Jego piżama podwinęła się i było mu zimno w nogi. Rozejrzał się w poszukiwaniu skarpetek. Znalazł parę w nocnej szafce i wciągnął je. Było mu trochę chłodno, ale zbył to wzruszeniem ramion. Bywało gorzej.
Snape stał w drzwiach, trzymając w ręku szatę.
- Żebyś nie zmarzł, Harry. Wychłodzenie, zwłaszcza na tym etapie zdrowienia, mogłoby być szybką droga powrotną.
- Tak, proszę pana. – Wślizgnął się w ciężką szatę. Opadała mu na stopy i była całkiem gruba. Przewiązał ją w pasie i spojrzał na swojego nauczyciela.
- Tędy – powiedział Severus i wyszedł z pokoju. Harry ruszył za nim na drżących nogach, ale udało mu się samemu pokonać schody, przejść przez hall i wejść do salonu.
To był idealny sposób na spędzenie wieczoru.
* „Wake up” - "obudzić", ale również „pobudzić”. Niestety nie dało się zachować tej gry słów przy tłumaczeniu.