Cały Team pięknie dziękuje za komentarze. Tłumaczenie: Kaczalka i Lasair, betowały: Donnie i mawako.
ROZDZIAŁ 5Przeszłość nigdy nie umiera. Nie jest nawet przeszłością.(„Requiem dla zakonnicy”, William Faulkner)*
— Czego się napijesz? Mam jasne piwo i jasne piwo.
— Trudno się zdecydować... No dobrze, niech będzie jasne piwo — powiedział Dean. Zdjął płaszcz i rzucił go na oparcie krzesła, dokładnie tak samo, jak robił co tydzień.
— Hej, Dean! — krzyknął Ron z kuchni. — Powinieneś spróbować jasnego piwa, stary.
Butelki zabrzęczały, kiedy wyjął cztery z lodówki i przyniósł je do salonu.
— Jedno dla ciebie, jedno dla ciebie, trzymaj, Seamus, a to dla mnie.
Rozerwał opakowanie chipsów, które fundował im przy każdym spotkaniu, i położył je na niskim stoliku obok kanapy.
Seamus spojrzał na niego i uśmiechnął się szeroko.
— Przyszedłeś w samą porę. Mecz zaraz się zacznie.
Harry klepnął go w ramię.
— Wsypać je do miski?
Seamus parsknął z ironią.
— Pytasz o to za każdym razem, a my zawsze odpowiadamy tak samo. Do diabła, nie.
— Za wyjątkiem sytuacji, kiedy mówimy:
Nie, do cholery — powiedział rozbawiony Dean.
— Prostaki — odparł Harry z udawanym rozdrażnieniem.
Deana absolutnie nie zdziwiło, że Harry po wojnie zdecydował się na mieszkanie w mugolskiej części Londynu, mimo że większość czasu spędzał po czarodziejskiej stronie Dziurawego Kotła. Cenił swoją prywatność, a trudno było znaleźć coś takiego w pobliżu Pokątnej. I absolutnie nikt nie spodziewał się, że nawet postawi stopę na Grimmauld Place.
Mieszkanie, zaopatrzone w telewizor z ogromnym ekranem, okazało się atrakcją dla wszystkich jego przyjaciół. Zbierali się tu w każde sobotnie popołudnie i wspólnie oglądali piłkę nożną. Ron już zdążył włączyć przedmeczową rozgrzewkę i kątem ucha Dean zarejestrował głos komentatora:
—
I w tym spotkaniu środka tabeli Newcastle United stawia czoła Norwich City... Skład drużyny Kanarków nie zmienił się od czasu wygranego środowego meczu, ale dzisiejszego popołudnia to dotknięte kontuzjami Sroki są ptakami, którym najwyraźniej podcięto skrzydła...Dean kibicował Srokom, bo uważał, że będą lepszym przeciwnikiem dla Młotów w następnej rundzie.
— Dostałem w tym tygodniu sowę od Neville’a — powiedział Harry.
— Gdzie on teraz jest? — Seamus podniósł piwo zbyt szybko i z głośnym siorbnięciem wypił pianę wylatującą przez szyjkę.
— Hmm... w Austrii. Nie, czekaj, to było kilka dni temu. Chyba w Belgii. Powinienem pamiętać, bo tylko tyle zrozumiałem z listu. Żeby pojąć resztę, musiałbym zdać owutemy z zielarstwa.
— Skoro już nadrabiamy zaległości towarzyskie... Ron, jak z dzieckiem? — zapytał Dean uprzejmie. Nancy, żona najmłodszego z Weasleyów, miała rodzić lada dzień. — Ron?
Ron!Seamus lekko kopnął rudzielca w kostkę.
— Odpowiadaj, kiedy cię pytają.
Ron odwrócił od ekranu zdziwiony wzrok.
— Tak? Och, przepraszam. Co mówiłeś?
Dean zachichotał i powtórzył swoje pytanie. Już od dawna żartowali między sobą, jak łatwo przyjaciel dawał się zahipnotyzować telewizji. Gdy tylko rozsiadł się na kanapie, jego uwaga natychmiast kierowała się na odbiornik Harry’ego w sposób charakterystyczny dla kogoś, kto wciąż nie przywykł do nadmiernej wizualnej stymulacji. Reklamy, wiadomości, teleturnieje — wszystko to wciągało go jak czarna dziura.
— Lekarze twierdzą, że może się zacząć w każdej chwili.
Harry spojrzał na Rona z rozbawieniem.
— I Nancy pozwoliła ci oglądać piłkę nożną z kumplami?
— Myślę... — Ron niedbale przeczesał palcami włosy. — Chyba ucieszyła się, że wyszedłem. Już nie może znieść, jak się na nią gapię. Dzisiaj jest ze swoją matką.
— Ach, stary, to masz lepiej niż ja — zaśmiał się Seamus.
— Biorąc pod uwagę, że ciągle nie jesteście małżeństwem, chyba wszyscy się z tym zgodzą — odpalił Ron.
— Ale przynamniej mam dziewczynę, czym nie każdy tutaj może się poszczycić.
Dean udał, że jest obrażony.
— Byłem zajęty.
— Według mnie, niedostatecznie zajęty.
— No cóż, wszyscy wiemy, że jedyną kochanką Deana jest jego sztuka — Harry umiejętnie skierował rozmowę na bezpieczne tory. — Jak ci idzie malowanie?
Dean chętnie skorzystał ze zmiany tematu.
— Bardzo dobrze. W tym miesiącu poproszono mnie o wystawienie prac w mugolskiej galerii. Wstęp wolny, więc czujcie się zaproszeni. — Spojrzał znacząco na Seamusa. — I będą darmowe alkohole. Ale musisz obiecać, że zachowasz się odpowiednio. A najlepiej weź ze sobą Lydię, ona cię przypilnuje.
— Daj spokój, nie ufasz mi? Nawet nie odpowiadaj.
Dean westchnął z ulgą, kiedy Harry wreszcie przestał krążyć wokół nich jak zdenerwowany pan domu i opadł na krzesło, na którym powiesili płaszcze. Nawet nie zauważył, że zsunęły się na podłogę, tworząc teraz z tyłu luźną stertę. Nikt inny nie zadał sobie nawet trudu, żeby je podnieść.
— Wciąż rysujesz ludzi? — zapytał Harry.
Dean wahał się przez chwilę. Nie bardzo miał ochotę ujawniać, kogo ostatnio — i wyłącznie — portretuje, ale uznał, że trzymanie tego w tajemnicy będzie wyglądało podejrzanie.
— Pracuję z jednym z naszych znajomych ze szkoły. Hmm... z Draco Malfoyem — powiedział, zastanawiając się, jak dużo czasu upłynie, zanim Seamus przerwie nagłą ciszę. Trwało to dłużej, niż się spodziewał.
— Żartujesz? — Seamus zrobił krzywą minę. — Z fretką? Czyli przerzuciłeś się na malowanie przyrody?
Nawet Ron oderwał wzrok od telewizora i roześmiał się głośniej niż Seamus. Dean poczuł silny przymus, by bronić Draco, skoro on sam nie mógł tego zrobić.
— Nie rozumiem, co was tak bawi. Draco jest gotów pozować dla mnie tak często, jak go o to poproszę, i znakomicie sprawdza się jako model. — Spojrzeniem wyzwał przyjaciół, by tylko spróbowali zakwestionować jego słowa.
Oczywiście Seamus nawet nie zwrócił na to uwagi.
— Ale Malfoy? Jak w ogóle możesz z nim wytrzymać? Przecież jesteś dla niego tylko brudną szlamą... Nie obraża cię bez przerwy?
— Och, chodzi ci o to, czy przy każdej okazji wypomina mi brak dziewczyny? — zapytał Dean złośliwie i zaraz musiał uchylić się przed chipsem, którym Seamus w niego rzucił. — Może to dla ciebie dziwne, ale ludzie się zmieniają. Spójrz na nas. Nie jesteśmy już tymi samymi głupkami co w szkole.
— Niech Merlinowi będą dzięki — mruknął Harry pod nosem.
— Podobnie Draco — kontynuował Dean. — On także dorósł. I jeszcze te wszystkie procesy śmierciożerców... Cóż, udowodnił, że w czasie wojny był po naszej stronie, prawda? To niesprawiedliwe, żeby ludzie wciąż traktowali go jak człowieka, którego musiał udawać.
Seamus nie dał się przekonać.
— To mi wygląda, jakbyście byli teraz przyjaciółmi. Proszę, powiedz mi, że się mylę.
Dean spojrzał na niego chłodno.
— Tak. Jesteśmy. Dogadujemy się całkiem nieźle. On w zasadzie nie ma nikogo innego. Jeśli koniecznie chcesz znać prawdę, myślę, że jest samotny. Dlatego przychodzi do mnie, żeby porozmawiać. Nie ma w tym nic złego. I jeśli powiesz jeszcze choć słowo, Seamus, dostaniesz w gębę.
Seamus oczywiście rozpoznał ten szczególny ton jego głosu i obrócił wszystko w żart.
— Tak jest, szefie. Jak sobie życzysz.
Ron zaczął grzebać w stosie „Proroków Codziennych” wepchniętych pod ławę.
— Zabawne, że akurat dziś wspomnieliście o Malfoyu. Rano czytałem, że zmarł jego ojciec. — Najwyraźniej znalazł numer, którego szukał, bo wyjął ze sterty jedną z gazet. — Zobaczcie, tutaj.
Lucjusz Malfoy, skazany śmierciożerca i zastępca... bla, bla, bla
...dziś rano został znaleziony martwy w swojej celi w Azkabanie. I tyle, nic więcej nie piszą. Założę się, że pogrzebu nie będzie.
— I niech spoczywa w pokoju — dodał Seamus zawzięcie.
— Na ten temat nie zamierzam się sprzeczać — powiedział Dean. — Lucjusz był prawdziwym draniem. — Z drugiej strony, dobrze wiedział, że Draco poczuje się poruszony jego śmiercią, mimo że na własne oczy widział, do czego ojciec jest zdolny.
— Czy to oznacza, że Malfoy odzyska teraz swoje dziedzictwo? — zapytał Harry. Każda potyczka w bitwie o posiadłość Malfoyów została dokładnie opisana przez „Proroka”, który wręcz obsesyjnie relacjonował wszystkie zwroty w prawnych zmaganiach.
— Nie sądzę. Draco mówił, że według niego ministerstwo nie zaprzestanie walki nawet po śmierci Lucjusza.
Harry zmarszczył brwi, próbując zrozumieć sytuację.
— Dlaczego?
— Według mnie stawka jest zbyt duża. Poza tym wielu urzędników wciąż reaguje na nazwisko Malfoy z nienawiścią.
— Ale im chodzi o Lucjusza. Sam powiedziałeś, że Draco walczył po naszej stronie.
— Dla niektórych to zbyt mała różnica. Chcą, żeby sprawy były czarne lub białe. Malfoy to zło, po prostu. I jak długo ministerstwo udaje, że poluje jedynie na Lucjusza, wszyscy są szczęśliwi.
— Z wyjątkiem Draco — mruknął Harry.
Dean wzruszył ramionami.
— A ilu ludzi obchodzi, co się dzieje z Draco Malfoyem? Dopiero przed chwilą ktoś tutaj miał pretensje, że pracuje dla mnie jako model — dodał znacząco.
Seamus miał na tyle rozsądku, że przybrał zakłopotaną minę.
— To nie w porządku — powiedział Harry.
— Nie — zgodził się Dean. — Draco już wydał fortunę na adwokatów, którzy próbują walczyć o jego prawa. Jeśli to przeciągnie się odpowiednio długo, z bogactwa Malfoyów może nie zostać nic, o co warto się bić.
Ron wyglądał na zaskoczonego.
— Potrafię zrozumieć, czemu walczy o pieniądze, ale po co mu ten stary dwór? Przecież życie w pojedynkę w samym środku Wiltshire musi być straszne. Założę się, że dom wręcz cuchnie czarną magią. Podobno Sami–Wiecie–Kto spędził w nim sporo czasu.
— No i matka Malfoya została tam zamordowana — wtrącił Seamus. — Słyszałem, że widok wcale nie był miły. Według mnie ten dom to nic więcej niż złe wspomnienia.
— Twierdzi, że i tak go kocha — powiedział Dean. — Pewnie nie uwierzycie, ale taka jest prawda. Mówił mi, że to część jego duszy. — Wciąż pamiętał emocje, z jakimi Draco opowiadał o swojej niesamowitej rodowej posiadłości.
— To pewnie dlatego on sam jest takim dziwakiem. Dziwaczny dom, zdziwaczały właściciel. Brzmi sensownie — stwierdził Seamus.
— Ale dwór wcale nie jest dziwaczny. Wygląda pięknie. Zupełnie inaczej, niż można się spodziewać...
— Byłeś tam? — zapytał zaskoczony Harry.
— Cóż... kilka razy — przyznał Dean. — Spodziewałem się, że będzie tam ponuro, gotycko i przerażająco, a dom okazał się cudowny.
— Cudowny? — powtórzył Seamus. — No tak, podejrzewam, że z cudownym domem i cudownym dziedzictwem nasz cudowny Draco już wkrótce przestanie być samotny. Pewnie do drzwi tej cudownej siedziby dobijają się całe tłumy kobiet.
Dean zdusił śmiech, nie chcąc wyprowadzać Seamusa z błędu w obawie, że ta rozmowa nigdy się nie skończy. Z zaskoczeniem zauważył, że Harry robi dokładnie to samo. Czyżby był świadomy preferencji Draco? Cóż, przynajmniej jego reakcji nie musi się obawiać.
— Cicho, chłopaki, mecz się zaczyna — zarządził Ron, a Dean poczuł wdzięczność za pretekst do zmiany tematu.
*
Popołudnie zmieniło się we wczesny wieczór. Spotkanie przeciągnęło się, ale w dogrywce Sroki wreszcie strzeliły gola.
— Lepiej już pójdę — oświadczył Seamus. — Obiecałem Lydii wspólną kolację.
— Ja też się zbieram — powiedział Ron i zamilkł na chwilę. — Zabawne, ale to może być ostatnia sobota, jaką tu spędziłem jako człowiek bezdzietny. Wciąż trudno mi w to uwierzyć.
Harry spojrzał na niego dziwnym wzrokiem, jak gdyby dotąd nie zastanawiał się nad nieuchronnym rodzicielstwem przyjaciela.
— Cóż, Ron, przypuszczam, że w takim razie wreszcie będziesz miał coś swojego, a nie z drugiej ręki.
Dean pomyślał, że uwaga była bardziej przykra niż śmieszna, zwłaszcza w ustach Harry’ego, który niezwykle uważał ze swoimi dowcipami. Pasowała już raczej do Seamusa, to on zazwyczaj mówił takie rzeczy i zaraz potem kwitował je typowym dla siebie wybuchem chrapliwego rechotu.
Ale Harry nawet się nie uśmiechnął.
Ron, choć zaskoczony, nic nie powiedział, jedynie z przymusem wykrzywił lekko usta. Wyglądało na to, że Harry niczego nie zauważył.
— To znaczy, nawet żonę masz z odzysku, prawda?
Zapadła głucha cisza. Wszyscy trzej przyglądali się Harry’emu zaszokowani jego nieoczekiwanie nietaktownym zachowaniem, a Ron z każdą sekundą czerwieniał coraz mocniej. Nancy była wcześniej żoną jednego z Puchonów, który zginął na wojnie trzy miesiące po ślubie.
— To nie jest zabawne — warknął Ron, gdy wreszcie udało mu się odzyskać mowę.
Harry popatrzył na niego beznamiętnie, jak gdyby nie powiedział niczego obraźliwego.
— Nie chciałem być zabawny. Stwierdziłem tylko fakt.
Ron zmierzył go lodowatym spojrzeniem.
— Podobnie jak faktem jest, że z ciebie totalny kutas?
Harry wyglądał na lekko zdziwionego tą uwagą. Wzruszył ramionami, nic sobie nie robiąc z reakcji przyjaciela.
Wymiana zdań sprawiła, że Deana ogarnęło nieprzyjemne wrażenie. Pomyślał, że przeoczył coś bardzo istotnego. Do tej pory Harry nigdy nie denerwował się na Rona z żadnego powodu, a przecież dzisiaj wcale dużo nie wypił, nawet mniej niż reszta z nich.
Nerwowym ruchem odłożył trzymane w ręce butelki, na wypadek koniecznej interwencji, gdyby Ron nie wytrzymał i rzucił się na Harry’ego. Chociaż po ostatnim żarcie Harry jak najbardziej na to zasłużył.
Wydawało się jednak, że Ron próbuje się uspokoić.
— Cóż, w takim razie uznaj, że cholernie mnie zaskoczyłeś. Nie spodziewałem się takiej zdrady po najlepszym kumplu.
— Oczywiście, że nie, przecież zdrady bardziej pasują do Deana — rzucił Harry.
Dean poczuł, jak skręca mu się żołądek. Absolutnie nie chciał usłyszeć, co Harry miał do powiedzenia.
Seamus szybko zrobił krok do przodu.
— Co ty pieprzysz, Harry? Dean nigdy...
— Naprawdę? Czemu go o to nie zapytasz, Seamus? Chociaż wcale nie jestem zaskoczony, że nigdy się nie przyznał, co ci zrobił.
Och, Boże, pomyślał Dean.
Nie teraz...Ale Harry nie miał zamiaru przestać.
— Nie mam pojęcia, jakim cudem trafił do Gryffindoru, skoro jest takim tchórzem. Jasne, że nie powiedział ci, że cię sprzedał śmierciożercom. Śmiem twierdzić, że nie jest to coś, co napawa go dumą.
Dean próbował cokolwiek z tego zrozumieć. Dlaczego Harry tak nagle ich wszystkich zaatakował? A co ważniejsze, jak się dowiedział o tej przeklętej nocy, kiedy wyjawił śmierciożercom, gdzie jest Seamus? Wiedziało o tym tylko kilka osób. Severus, Draco. Goyle i Bryce, ale oni obaj umarli, zanim mieli szansę porozmawiać z Harrym. Więc jak...
— Co ty, do diabła, wygadujesz?! — wrzasnął Seamus. — Dean nigdy czegoś takiego nie zrobił. Skąd to wiesz? Nie było cię tam.
— Nic mi nie musiał mówić — odparł Harry. — Po prostu wiem. Mogę to zobaczyć. Nawet ci o tym powiedział, kiedy cię złapali. Rozpłakał się w celi i poprosił o wybaczenie, a ty oczywiście się zgodziłeś. Bo jesteś tak samo głupi jak on.
Dean poczuł się kompletnie oszołomiony. Mało prawdopodobne było, żeby Harry znał szczegóły porwania, ale na pewno nie mógł nic wiedzieć o ich prywatnej rozmowie. Seamus niczego nie pamiętał, a on sam nie był dotąd w stanie o tym rozmawiać, więc skąd Harry wiedział? Wręcz nie mieściło mu się to w głowie.
Chyba że w grę wchodziła czarna magia.
— Zamknij się, Harry — odezwał się gwałtownie. — To nie twoja sprawa.
W odpowiedzi z ust Harry’ego wypłynęła cała litania obelg na tle rasowym, tak obrzydliwych, że samo słuchanie ich przyprawiało o mdłości.
Seamus wyrwał się do przodu, zamierzając pięściami bronić honoru swojego najlepszego przyjaciela, ale Dean złapał go za ramię i przytrzymał, czując, jak trzeszczą szwy koszuli.
— Ty draniu! — krzyknął Seamus, na próżno starając się wyszarpnąć, jednak Dean mu na to nie pozwolił, ściskając go tak mocno, że z pewnością jutro na jego skórze pojawią się siniaki.
— Seamus, przestań! To nie Harry. Tu się dzieje coś złego.
— Jasne, na pewno — wysyczał Seamus, ponownie próbując się uwolnić.
— Chodzi mi o coś
naprawdę złego. Jak klątwa.
Harry przyglądał im się tak, jakby dodawał im odwagi, by zakwestionowali jego słowa, jakby wcale celowo ich nie prowokował. Ron, który do tej pory stał nieruchomo porażony szokiem, teraz wyciągnął różdżkę.
—
Finite incantatem — wychrypiał.
W zamian Harry zmierzył go pogardliwym spojrzeniem i wyrzucił z siebie kolejny potok obelg, tym razem skierowanych do Seamusa.
—
Silencio! — Dean spróbował kolejnego zaklęcia w nadziei, że jeśli Harry zamilknie, będą przynajmniej mogli pomyśleć, co dalej robić.
Jednak ku ich zaskoczeniu Harry nie zatrzymał się nawet na chwilę i kontynuował rzucanie inwektyw, jak gdyby nic się nie wydarzyło.
Zaniepokojony Seamus powtórzył zaklęcie, ale skutek okazał się równie marny. Potem spróbował również Ron, a na końcu wszyscy trzej jednocześnie, jednak ich magia była bezskuteczna.
—
Drętwota! — wrzasnął w końcu spanikowany Ron.
Równie dobrze mógł potraktować zaklęciem pomnik. Harry w ogóle nie zareagował. Zdezorientowany Dean musiał go przekrzykiwać:
— Co to za klątwa?! Nic na nią nie działa! Nigdy o czymś takim nie słyszałem.
— Może jeśli wszyscy wyjdziemy, to się uspokoi i opanuje — zaproponował Ron po chwili wahania.
Harry rzucił się w jego stronę z wrzaskiem.
— Nawet się nie waż, ty dupku! Nie możesz stąd wyjść! Musisz zostać, aż z tobą nie skończę.
— Chcesz się o to założyć, Potter? — warknął Seamus.
— Seamus, nie pozwól, żeby cię sprowokował. On nie wie, co mówi, i prawdopodobnie nie może tego kontrolować ani zatrzymać.
— No to wyjdźmy — zaproponował Ron. Wyglądał na przygnębionego, o co Dean nie mógł go winić. — Poczekamy na korytarzu i zobaczymy, co zrobi, jeśli nie będzie miał na kogo krzyczeć.
Dean przytaknął. Dobrze byłoby uciec od narastającego szaleństwa Harry’ego, który wciąż głośno groził im konsekwencjami, jakie poniosą, jeśli wprowadzą słowa w czyn. Wszyscy trzej szybko ruszyli do wyjścia, wdzięczni za pretekst do opuszczenia mieszkania. Drzwi zamknęły się za nimi z przynoszącym ulgę trzaskiem.
Jednak wytchnienie nie trwało długo. Po chwili przez ścianę Dean usłyszał brzęk rozbitego szkła — prawdopodobnie zostawionych przez siebie butelek — i głośny łomot, którego nie miał ochoty identyfikować.
— No cóż — mruknął Ron i ponownie otworzył drzwi.
— Cholera! — zawołał Seamus. — Ożeż kurwa mać!
W tym krótkim czasie, gdy był sam, Harry zdążył zniszczyć stolik i wszystko, co się na nim znajdowało, a z jego poprzecinanych odłamkami szkła rąk spływała krew.
— Ostrzegałem was. — Roześmiał się bez cienia wesołości, co przyprawiło jego przyjaciół o dreszcze. — Mówiłem, żebyście mnie nie zostawiali.
— Lepiej zabierzmy mu różdżkę — powiedział Ron cicho. — Dean, pomożesz mi go przytrzymać, a Seamus niech ją weźmie. Jest...
— Wiem, gdzie ją trzyma — odparł Seamus. — Na trzy. Raz, dwa...
Harry walczył jak dzikie zwierzę, ale we trzech udało im się go obezwładnić i odebrać różdżkę, dając mu tym pretekst do kolejnej fali obelg. Dean spokojnie uleczył jego skaleczenia, jednak wszyscy byli pobrudzeni krwią, której nijak nie dało się usunąć.
— Musimy rzucić na pokój zaklęcie wyciszające, bo sąsiedzi zaraz wezwą policję.
Na szczęście tym razem magia okazała się skuteczna, dzięki czemu wszystkim trochę poprawił się humor.
Niestety, już na samych siebie nie udało im się nałożyć zaklęcia i wciąż musieli słuchać obraźliwych epitetów, które zdawały się przybierać na intensywności. Do tego od czasu do czasu Harry atakował jednego z nich.
— Chyba trzeba go związać — oświadczył Seamus. — Inaczej zrobi sobie krzywdę.
Zaklęcie wiążące nie zadziałało, Harry tylko rozwścieczył się jeszcze bardziej, więc użyli tradycyjnej liny. Gdy tylko zawiązali ostatni węzeł, zaczął wrzeszczeć tak głośno, że przyprawił ich o dreszcze. Mijały długie minuty, a on nie wykazywał żadnych oznak zmęczenia.
— Chyba tego nie wytrzymam — odezwał się Ron słabo. — Trzeba go uwolnić.
— Musimy wezwać pomoc! — powiedział Dean, przekrzykując zawodzenie Harry’ego.
Poluzowali więzy, dzięki czemu wrzaski trochę ucichły, niemniej Harry wciąż rzucał na nich obelgi.
— Spróbuję zafiukać do Hermiony — postanowił Ron. — Ona będzie wiedziała, co zrobić.
Dla dobra ich wszystkich Dean miał nadzieję, że to prawda. Obrona przed atakami Harry’ego zmęczyła go fizycznie, a widok przyjaciela, który zmienił się tak nagle, wycieńczył emocjonalnie.
Gdy tylko głowa Hermiony pojawiła się w kominku, Ron wyjaśnił sytuację. Jego słowa były ledwie słyszalne poprzez krzyki Harry’ego.
— Postara się czegoś dowiedzieć i przyśle nam pomoc — powiedział Ron, kiedy Hermiona wreszcie zniknęła. — I poinformuje Nancy oraz Lydię, gdzie jesteśmy, gdybyśmy utknęli tu na dłużej.
Dean nawet nie próbował się zastanawiać, ile czasu to potrwa. Straszne byłoby, jeśli coś takiego przytrafiłoby się komuś innemu, ale w przypadku Harry’ego całe zdarzenie wydawało się podwójnie tragiczne. Mimo ich usilnych życzeń, wszystko co najgorsze spotykało właśnie jego. Raz za razem. Nie miał wątpliwości, że Harry stanowił cel ze względu na to, kim był. Dean łudził się — do diabła, wszyscy się łudzili — że koniec wojny i koniec Voldemorta równają się końcowi problemów Harry’ego. Ale z drugiej strony, wojna nigdy się nie skończyła, mimo że wszyscy tak udawali. Aurorzy nadal mieli co robić. Dostatecznie dużo mglistych postaci z przeszłości wciąż czaiło się na tajnych spotkaniach i w mrocznych zaułkach.
Jednak aż do tego wieczoru ich plany nie odnosiły sukcesu.
*
Posiłki nadeszły, ale nie przyniosły rozwiązania problemu. Hermiona poinformowała w Londynie każdego, kogo tylko mogła: Remusa Lupina, Moody’ego, Tonks, Artura Weasleya. Przybyli w pośpiechu i rzucili kilka bezużytecznych zaklęć. Większość odeszła z powrotem do ministerstwa, biblioteki albo gdzieś, gdzie można było dokopać się do czegoś, co pomogłoby powstrzymać oszalałą tyradę Harry’ego. Seamus w końcu zrezygnował i kilka godzin temu poszedł do domu, szczerze przepraszając pozostałych. Dean cieszył się, że przynajmniej on może na chwilę uciec.
Spojrzał na zegarek w słabym świetle. Pół do trzeciej. Harry w końcu osłabł, jego głos przeszedł w ochrypłe dyszenie, po czym jakąś godzinę temu —
wreszcie — zasnął na kanapie. Ron drzemał na krześle obok z długimi rękami i nogami ułożonymi niewygodnie w zbyt małej przestrzeni. Remus zajął łóżko w sypialni, każąc się obudzić, jeśli cokolwiek ulegnie zmianie.
Dean wciąż próbował się uspokoić po dawce adrenaliny, jaką musiał przyjąć jego organizm. Niespodziewane ujawnienie szczegółów schwytania i zdrady, do jakiej został zmuszony, nadal okropnie go martwiły. Odkąd Draco zwrócił mu wspomnienia, bez przerwy starał się zdecydować, w jaki sposób najlepiej powiedzieć o wszystkim Seamusowi, ale to było takie trudne. Seamus już raz mu wybaczył, jednak nie wiadomo, czy byłby taki szlachetny ponownie. Przetrwali wojnę, co sprawiło, że zależało im na sobie jeszcze bardziej. Nie chciał zniszczyć tak wyjątkowej więzi. Zamierzał wyznać Seamusowi prawdę jak najwcześniej, więc Harry tylko przyspieszył to, co nieuniknione.
Szeleszczące dźwięki od strony kanapy wytrąciły go z zamyślenia. Harry poruszył się i teraz Dean widział jego oczy, takie wrażliwe bez szklanej osłony. Otwarły się gwałtownie i od razu napełniły zrozumieniem nietypowej sytuacji. Dean zobaczył, że są teraz spokojniejsze, i poczuł niewielką nadzieję.
— Harry — powiedział cicho.
— Dean — odparł Harry głosem strasznie chrapliwym. Zaczął szukać okularów, więc Dean pochyli się nad nim i włożył mu je do ręki. Harry nałożył je niezgrabnie i obrócił głowę.
— Mój Boże, ja...
Dean wyraźnie widział przerażenie na jego twarzy.
— Nic się nie stało. Jak się czujesz?
Harry spuścił nogi z kanapy i powoli usiadł.
— Jak kupa gówna. Czy ja... — Spotkał zatroskane, uważne spojrzenie Deana i ukrył twarz w dłoniach. — To nie był sen, prawda? Powiedziałem te wszystkie rzeczy?
— Nic się nie stało — powtórzył Dean, starając się, by jego głos brzmiał spokojnie. Ogromnie się cieszył, że Harry znowu jest sobą.
— Boże, Dean, nie mam pojęcia, czemu to mówiłem. A potem... — Z niedowierzaniem spojrzał na swoje przedramiona. Ślady krwi plamiły tkaninę jego koszuli. — O, cholera. Tak mi przykro.
— Pamiętasz, co się stało?
Harry wyglądał na tak przerażonego, że Dean znał odpowiedź, zanim ją usłyszał.
— Strasznie żałuję, ale tak. Pamiętam każdy cholerny szczegół. Dean...
— No cóż, szybko zdaliśmy sobie sprawę, że nie jesteś sobą — przerwał mu Dean, próbując uspokoić go najlepiej, jak potrafił. — Ktoś rzucił na ciebie zaklęcie. Ale to już koniec, przestań się martwić.
Ron drgnął na dźwięk ich podniesionych głosów, obudził się i zadrżał.
— Harry?
— Nic mu nie jest — zapewnił szybko Dean. — Skończyło się.
— Cholera, stary, przestraszyłeś nas na śmierć. — Ron szybko zsunął się z fotela i usiadł obok Harry’ego. Pocieszająco przesunął dłonią po jego plecach. — O co w tym wszystkim chodziło?
— O ile wiem, ktoś rzucił na mnie klątwę — odparł Harry. — Bardzo mi przykro. Musisz uwierzyć, że nie miałem na myśli żadnej z rzeczy, o których mówiłem.
— Pewnie. Zapomnij o wszystkim.
— I co o tym sądzisz? — zapytał Dean.
— Nie mam bladego pojęcia. To znaczy, siedzieliśmy i oglądaliśmy mecz, i nagle naszło mnie to uczucie, jakaś potrzeba... sam nie wiem, jak to określić. — Odchrząknął, bo wciąż miał zachrypnięty głos, i spuścił wzrok. — Chciałem powiedzieć najbardziej złośliwe i podłe rzeczy, jakie tylko mogłem, odpłacić ci się za... cóż, nawet nie wiem za co, i nie potrafiłem się powstrzymać, te słowa po prostu ze mnie wyszły. — Popatrzył najpierw na Rona, a potem na Deana. — Ale to nie tak, że ja w to wszystko wierzę i tylko przed wami ukrywam. Wcale o tych rzeczach nie myślę!
— Wiem, że nie — uspokoił go Ron.
— Czułem się, jakby ktoś przejął nade mną władzę, jak pod Imperiusem. Och, Boże... — przerwał, ponownie przytłoczony wspomnieniami.
— Harry, posłuchaj mnie — odezwał się Dean z wahaniem. — To, co mówiłeś o mnie i Seamusie. O zdradzie. — Ciężko było poruszać ten temat przy Ronie, ale nie miał wyjścia. — Jak się o tym dowiedziałeś?
Harry z roztargnieniem przebiegł rękami po włosach. Dean zdawał sobie sprawę, że stara się wrócić myślami do początku wczorajszego wieczoru.
— Widziałem to. Małe pomieszczenie bez okien, a w nim wy dwaj, przypięci do ściany zaklęciem wiążącym. Ciebie w zasadzie nie widziałem, tylko Seamusa, słyszałem jednak, o czym rozmawiacie. Opowiedziałeś mu, dlaczego go zdradziłeś, a on ci przebaczył. Ale nic takiego się nie wydarzyło, prawda?
Harry czytał w jego myślach. Dean nie potrafił wyobrazić sobie gorszej kombinacji — pod działaniem tego dziwnego zaklęcia potrafił odkryć sekrety otaczających go osób i wykorzystać je do miotania jeszcze dotkliwszymi obelgami. Przerażało go, że jego tajemnice zostały obnażone tak bezdusznie i niespodziewanie.
— Chyba pójdę do Remusa i powiem mu, że wszystko z tobą w porządku.
I było w porządku przez resztę nocy i cały następny dzień. Przyjaciele Harry’ego przestali się o niego martwić. Nie potrafili wyjaśnić, co się wydarzyło, ale w pełni przekonani, że najgorsze minęło, zachęcali go, by się uspokoił i odpoczął. Harry obiecał, że zrobi, co każą, i udowodnił, że jest idealnie ugodowym pacjentem. A potem, ku przerażeniu wszystkich, cały koszmar się powtórzył.
*
Tydzień później klątwa wciąż nie wykazywała oznak utraty mocy. Niekontrolowane potoki obelg rozpoczynały się wczesnym wieczorem i Harry zmuszony był do wrzeszczenia i upokarzania każdego, kto znalazł się w zasięgu jego głosu, i dopiero po wielu długich i bolesnych godzinach zasypiał z wyczerpania.
Jego przyjaciele mieli podwójne zmartwienie, ponieważ musieli dbać, by zawsze ktoś mu towarzyszył — zadanie, które dla żadnego z nich nie było czymś przyjemnym — przy jednoczesnym pilnowaniu, by szczegóły nie dostały się do „Proroka Codziennego”.
Hermiona pełniła funkcję łącznika między Harrym a ekspertami z ministerstwa. Po pierwszym strasznym wieczorze wszyscy zgodzili się, że muszą znaleźć kogoś doświadczonego w dziedzinie zaklęć czarnomagicznych. Z pewnymi trudnościami Hermiona zdołała przejąć to pożądane zadanie.
— To ma sens tylko wtedy, jeśli maczał w tym palce Departament Tajemnic — powiedział Dean.
Hermiona niedawno awansowała i teraz pracowała dla tego prestiżowego wydziału. Żartowała, że może mu wyjawić, co tam robi, ale potem będzie musiała go zabić. Po części jej wierzył.
— Kto jeszcze próbował dostać to zadanie? — zapytał.
— Cóż, oczywiście aurorzy. I ekipa sprzątająca Percy’ego Weasleya... przepraszam, grupa tropiąca nieuczciwych byłych śmierciożerców.
Dean uniósł brwi ze zdziwienia.
— Uważają, że stoją za tym śmierciożercy?
Hermiona przytaknęła.
— To się wydaje całkiem prawdopodobne, nie sądzisz? W końcu chodzi o Harry’ego Pottera.
— Racja.
— Tak czy owak, ekipa sprzątająca pociągała za sznurki, żeby przejąć zadanie, dopóki nasz szef nie poszedł z pominięciem ich szefa prosto do Tabernasha. Krótko mówiąc, teraz my się zajmujemy sprawą.
Dean spojrzał na nią podejrzliwie.
— I ty nie miałaś z tym nic wspólnego?
— Nie mam zamiaru się przyznawać. — Hermiona parsknęła śmiechem. — Boże, Dean, polityczne przepychanki... nie masz o nich pojęcia. Powinieneś być szczęśliwy, że pracujesz na własną rękę.
Jak do tej pory zespół Hermiony nie odniósł żadnych sukcesów w poszukiwaniu źródła klątwy. Praktycznie nikt nie słyszał o zaklęciu, które dawałoby taki efekt, żadna książka, jaką wyszukali, go nie opisywała i nie mieli szansy na znalezienie antidotum.
Według Deana najgorsze było to, że Harry pamiętał wszystko, co zmuszony został powiedzieć, i za co, oczywiście, tak żałośnie później przepraszał. Po zaledwie dziewięciu dniach grupa osób, które chciały spędzać z nim wieczory, skurczyła się do kilku przyjaciół.
Wczoraj to właśnie jemu przypadła zmiana i ciągle dochodził do siebie po tym doświadczeniu. Ogólnie rzecz biorąc, uznał, że nie wybrał najlepszego dnia, aby poprosić Malfoya o przywrócenie Seamusowi wspomnień, ale tak właśnie zaplanował i nie zamierzał się z tego planu wycofać.
Malfoy, co trzeba mu policzyć na plus, nie zgłosił sprzeciwu. A po tym, jak Harry wykorzystał wspomnienia Deana, problem trzeba było rozwiązać jak najszybciej.
Usłyszał, że Malfoy wychodzi z kominka w salonie, więc pospieszył, by go przywitać. Pozdrowili się krótko.
— Seamus pojawi się dopiero za jakąś godzinę — powiedział Dean. — Pomyślałem, że przedtem moglibyśmy trochę popracować.
Malfoy wykrzywił lekko usta.
— Podstępny, co? To znaczy, jak na Gryfona — skomentował, ale poszedł za Deanem do pokoju, w którym zwykle mu pozował.
Nie po raz pierwszy Dean zastanowił się, dlaczego Draco Malfoy wciąż się na to zgadza. Przecież nie robił tego ani dla pieniędzy, ani dla sławy. W przeszłości, w szkole, nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że pewnego dnia mogą stać się... cóż, chyba przyjaciółmi. Czuł się w towarzystwie Draco coraz wygodniej i sądził, że w odwrotną stronę działa to podobnie.
Łączyły ich pewne elementarne cechy charakteru. Dean był zaskoczony, gdy odkrył w Draco fundamentalny spokój, wrodzone opanowanie, tak inne od dziecięcych napadów złości, jakich był świadkiem. Nie że zmienił się całkowicie — nadal potrafił czasami być zjadliwy i kompletnie egocentryczny. Ale upływające lata, poniesione straty i wojna w jakiś sposób podziałały na niego łagodząco.
Spędzali więc razem długie godziny na rozmowach, podczas gdy ołówek Deana niemal bezszelestnie sunął po papierze. Ich dyskusje dotyczyły polityki ministerstwa, plotek na temat byłych kolegów ze szkoły i wspólnych znajomych, w tym tego najsłynniejszego — Harry’ego Pottera.
Draco nie używał już żadnego z określeń, jakimi posługiwali się w Hogwarcie — Chłopiec, Który Przeżył, Bliznowaty, Gryfiak — i pytał o Harry’ego bez wrogości. Dean starał się odpowiadać tak szczerze, jak tylko mógł, biorąc pod uwagę obecny kryzys w nieszczęsnym życiu przyjaciela.
— Teraz nie za dobrze mu się wiedzie.
— To znaczy?
— Ktoś rzucił na niego nieznaną klątwę. — Deanowi nie umknęło, że słysząc nowinę, Draco cały się spiął. — Bardzo dziwną klątwę. Zmusza ona Harry’ego do krytykowania znajomych. — Delikatnie mówiąc.
— Krytykowania? Co masz na myśli?
— No cóż, wykrzykuje różne rzeczy. Wyjątkowo paskudne rzeczy. Nazwałbym to słownymi ciosami. W jakiś sposób umie trafić tam, gdzie boli najbardziej.
Draco zmarszczył brwi.
— Mów dalej.
— Najgorsze jest to, że nie można zostawić go samego. Ktoś musi z nim być w czasie ataku, bo staje się agresywny. To niełatwe. Pilnujemy go na zmianę.
— Wiesz, dlaczego... To znaczy, ty też mu pomagasz?
— Czasami. Niezbyt przyjemne zajęcie. Chodzi mi o to, że wszyscy zdajemy sobie sprawę, że nic nie możemy na to poradzić. A kiedy atak mija, Harry czuje się okropnie. To absolutnie nie jego wina. Czemu przytrafiło się to własnie jemu? Przecież tyle już w życiu przeszedł. Dlaczego on?
—
Bo mogę.
— Co? — Dean zauważył, że Draco oparł się pragnieniu, żeby zmienić pozycję.
— Brzmi niedobrze.
— Przynajmniej klątwa działa tylko okresowo. Na razie wieczorami.
— Jak długo to trwa?
— Półtora tygodnia. Oczywiście poprosiliśmy ekspertów z ministerstwa, żeby zbadali zaklęcie. Hermiona zajmuje się tym z ramienia swojego wydziału.
— Czyli nic to nie dało?
— Nie, przynajmniej jak dotąd, ale mamy nadzieję, że szybko coś wymyślą. To straszne, Draco. Jakby był dementorem w ludzkim ciele... Wysysa z ciebie całe szczęście, a gdy atak się kończy, wszystko pamięta i zadręcza się wyrzutami sumienia.
Draco nic więcej nie powiedział.
A kiedy skończyli pracę, Dean uświadomił sobie, że narysował portret, który wydawał się niemal druzgocący w swoim smutku.
*
Przybycie Seamusa niemal go rozczarowało. Przywitali się odpowiednio grzecznie, a Dean wyjaśnił krótko całą sprawę z wymazaniem pamięci tak dawno temu. Po szybkim Finite incantatem Draco pożegnał się i po raz kolejny zostawił ich samych z problemem.
Seamus zachowywał się dziwnie spokojnie.
— Mnie przywrócił wspomnienia jakieś trzy tygodnie temu — zaczął Dean. — To znaczy, już wcześniej obaj mieliśmy pewne podejrzenia co do jego osoby, ale coś na temat wydarzeń tamtej nocy wciąż nie dawało mi spokoju. Draco nie wyczyścił mojej pamięci całkowicie, wcale nie zapomniałem, jak cię zdradziłem.
Seamus wciąż milczał.
— I w końcu zdecydowałem, że chcę, abyś ty również wszystko sobie przypomniał. Wiem, że ostatnio miałeś co do mnie wątpliwości. Do diabła, w rzeczywistości to trwało od miesięcy. I nie czułem się dobrze z myślą, że uważasz mnie za najlepszego przyjaciela. Ja... cóż. Oszukiwałem cię i teraz już wiesz, co zrobiłem z twoją przyjaźnią.
—
Nie — warknął nagle Seamus.
Dean zesztywniał i czekał na ciąg dalszy, który jednak nie nastąpił. Wziął głęboki oddech.
— Przepraszam. Wtedy też przeprosiłem, ale teraz jest mi jeszcze bardziej przykro. Nie mam dla siebie usprawiedliwienia. Zdradziłem cię w najgorszy możliwy sposób.
Seamus odchylił głowę i spojrzał mu prosto w oczy.
— Posłuchaj, Dean. Już ci wybaczyłem. Nie dotarło to do ciebie, ty mega dupku? Sądzisz, że teraz zamierzam się wycofać?
— No... tak — wystękał Dean.
— Ale czemu miałbym to zrobić? Wyznałeś mi swoje powody. Na twoim miejscu pewnie postąpiłbym tak samo.
— Nie, ty...
— Dean. — Jego imię zostało wypowiedziane z taką stanowczością, że Dean musiał momentalnie zrezygnować z reszty swojej wypowiedzi. — Nigdy nie miałem okazji sprawdzić sam siebie. Pod tym względem dopisało mi szczęście. A wcale nie jestem bardziej szlachetny niż inni. Kto wie, jak bym postąpił w takiej sytuacji? Ale ty zachowałeś się tak, jak nakazywały tamte okoliczności. Przeprosiłeś, a ja ci wybaczyłem. I teraz też wybaczam.
W tej chwili Dean poczuł się najszczęśliwszą osobą na świecie.
*
Wiedzą, jak nazwać bohaterów tego świata; jak określą mnie, kiedy przegram?(„Deacon Blues”, Steely Dan)**
Machnięciem ręki Draco zbył wszelkie sugestie Sully na temat kolacji. Apetyt opuścił go całkowicie, a głowę wypełniły ponure myśli na temat rewelacji o Potterze, jakimi Dean nieświadomie się z nim podzielił — myśli o dawno zapomnianej klątwie, o kilku słowach wypowiedzianych tak beztrosko pewnego wczesnego popołudnia w piękny jesienny dzień lata temu. Dzień, który stał się przełomowym w jego życiu. Jakim cudem o tym zapomniał?
Bo mogę.Wtedy martwiła go jedynie dalsza część dyskusji z ojcem. To, czego się dowiedział, doprowadziło go do Severusa, Zakonu i wszystkich późniejszych następstw. Klątwa — jak ona się nazywała? — była jedynie dodatkiem do spraw dużo ważniejszych, czymś, co można bez trudu ominąć i odłożyć na dalszy plan. Czymś, co nawet nie zacznie działać aż do śmierci Lucjusza, czyli przez całą wieczność. Tak mu się przynajmniej wtedy wydawało.
Ale magia nigdy nie zapomina tak łatwo, jak robią to czarodzieje. Przewidywalne i nieuniknione zaklęcie o jasno wyznaczonym celu przyczaiło się niczym nowotwór. Ukryty do dnia, kiedy to Lucjusz nie potrafił już walczyć z pustką w miejscu duszy i umarł. A w następstwie jego śmierci zatrute słowa obudziły klątwę do życia.
I Draco wiedział — z taką samą pewnością, z jaką wiedział, jakie jest jego miejsce na tym świecie — co go czeka. Najbystrzejsze umysły, najbardziej uparci łamacze klątw, cała siła i potęga ministerstwa zostały już zaangażowane, aby uratować ich najcenniejszy symbol — Człowieka, Który Przeżył i Pokonał Voldemorta. Kiedyś — prawdopodobnie dość szybko — ktoś połączy klątwę rzuconą na Pottera z jego ojcem. Ktoś ją zidentyfikuje. A Lucjusz odszedł i nie mógł już pełnić roli kozła ofiarnego. Draco doskonale zdawał sobie sprawę, gdzie będą szukać winnego. I zemsty.
Podszedł do swojego dobrze wyposażonego barku, kciukiem otworzył butelkę szkockiej i nalał solidną porcję do perfekcyjnie wykonanej szklanki. W zaistniałych okolicznościach nie był zainteresowany kolacją, picie wydawało się opcją dużo atrakcyjniejszą.
Prawnicy wciąż go zapewniali, że jego wsparcie w Wizengamocie wzrasta. Wysiłki ministerstwa, żeby odebrać mu dwór, mogą spełznąć na niczym, jeśli zostanie obdarzony odpowiednią ilością współczucia jako przypuszczalnie jedyny godzien szacunku Malfoy w długim czasie. Ale po wojnie każdy świadek musiał zeznawać pod Veritaserum, więc urzędnicy szybko i bez problemu zmuszą go, by przyznał się, że wiedział o przekleństwie i nie zrobił nic, aby powstrzymać ojca albo ostrzec Harry’ego Pottera.
Rozegrałoby się to całkiem miło, prawda?
Tak, wysoki sądzie, słyszałem, jak mój ojciec, Lucjusz Malfoy, rzucił zaklęcie czarnomagiczne na Harry’ego Pottera. Nie, nie zrobił tego, żeby zniszczyć zbawiciela czarodziejskiego świata. W zasadzie był to pokaz dla mnie, a Potter po prostu znalazł się w pobliżu.
Dlaczego? Bo Malfoyowie tacy właśnie są, prawda? Robimy coś, bo możemy.Po takim wyznaniu zapewne straci dwór. A jeśli straci dwór, znajdzie się w poważnym niebezpieczeństwie utraty samego siebie.
Nie miał jednak pojęcia, jak temu zaradzić.
Jego szklanka była już pusta. Przynajmniej temu potrafił zaradzić.
Siedział w ciszy, wpatrując się w ogień podsycany nie tylko przez drewno, ponieważ jego trzaski nigdy nie traciły na intensywności. Pozwolił, by jasne płomienie pomogły osłabionemu alkoholem umysłowi powędrować w przeszłość, do chwil, które spędził w gabinecie ojca. Nie poświęcił wiele uwagi zaklęciom, jakich Lucjusz wtedy poszukiwał. Samo przez się było zrozumiałe, że należą do czarnomagicznych. Ale szczególnie tego wieczoru był pewien, że badania dotyczyły obcego przekleństwa.
Niespodziewanie przypomniał sobie opowiedzianą przez Lucjusza historię, która miała zilustrować sceptycznemu synowi działanie zaklęcia. O kochankach. Tak, klątwa dotyczyła porzuconych kochanków. Juana, Marii, Consueli... Klątwa hiszpańska.
Musiał odnaleźć książkę, z której korzystał ojciec. Z pewnością była w domu, najprawdopodobniej w gabinecie. Nagle podekscytowany wstał i podszedł do drzwi. Zawahał się, wrócił do barku i zabrał butelkę. Nienawidził wizyt w tym pomieszczeniu, było zbyt mocno przesycone obecnością ojca, więc unikał go, kiedy tylko mógł. Płynna odwaga bez wątpienia mu się przyda.
Dreszcz przebiegł przez jego ciało, gdy stanął w wejściu do gabinetu.
Uspokój się, do cholery, nakazał sam sobie.
To tylko pusty pokój.—
Lumos! — rzucił trochę zbyt głośno.
Światełko natychmiast zapłonęło na czubku jego różdżki. Od ostatniego pobytu ojca nic się tutaj nie zmieniło. Jego oczy automatycznie otwarły się szeroko, kiedy spojrzał na krzesło, na którym Lucjusz spędzał niezliczone godziny, i zmusił się do odwrócenia wzroku. Mógł niemal wyczuć charakterystyczny zapach: połączenie drogich kosmetyków i wypolerowanej skóry, zabarwione nutką aromatu tytoniu, na który ojciec czasem sobie pozwalał. Wydawało się, że nawet cienie imitują jego kształt.
Draco uznał, że szkocka chyba jednak nie była dobrym pomysłem — stawał się przez nią irracjonalnie nerwowy. Najlepiej zrobi, jeśli poszuka książki i szybko się stąd wyniesie. W końcu miał dobry powód, żeby unikać tego miejsca.
Zastanowił się, jak przeprowadzić poszukiwania, w najmniejszym stopniu zakłócając porządek: po zbyt szeroko sformułowanym żądaniu może zostać zasypany stertą książek. Przemyślał problem z uwagą, co wcale nie należało do łatwych zadań, gdy miało się umysł zamroczony alkoholem.
—
Accio książka z klątwami iberyjskimi — wyrecytował ostrożnie i przygotował się, by w razie potrzeby zrobić unik.
Tylko trzy woluminy opuściły swoje miejsca na półkach i popłynęły szybko w jego kierunku. Bez problemu udało mu się wychwycić z powietrza dwa pierwsze, a zaraz potem wolną ręką złapał też trzeci, zanim zdążył go uderzyć. Dobrze wiedzieć, że refleks szukającego przydaje się nie tylko na boisku.
Nie chciał pozostać w gabinecie na tyle długo, żeby przejrzeć książki, więc szepnął Nox i pospiesznie zatrzasnął za sobą drzwi. Opanowując westchnienie ulgi, gdy ponownie znalazł się w holu, pobiegł z powrotem do swojego pokoju.
Nie przypominał sobie, jak wyglądała książka, z której korzystał ojciec, mogła to być każda z trzech zabranych. Wszystkie napisano po hiszpańsku, dlatego wypowiedział zaklęcie tłumaczące. Zdecydował się na jego najbardziej skomplikowany wariant, aby mieć pewność, że właściwie zrozumie każde słowo.
Pierwszy z tomów zdawał się koncentrować na truciznach i antidotach, więc odłożył go na bok. Drugi wyglądał na bardzo stary i kruchy, a po uniesieniu okładki ukazały się puste strony. Draco wcale to nie zniechęciło. Każdy szanujący się Malfoy znał przynajmniej dziesięć czarnomagicznych zaklęć odblokowujących księgi. Udało mu się przy czwartej próbie.
Stronice zawierały mniej faktycznych klątw, niż się spodziewał, tak więc odpowiednią odkrył szybko. Tekst pod nazwą „Klątwy zemsty” ciągnął się wyjątkowo długo. O ile Draco pamiętał, sama inkantacja nie zawierała zbyt wielu słów, a opis, jak rzucić zaklęcie, mieścił się na jednej stronie. Poczuł się zaintrygowany długością rozdziału, dlatego usiadł wygodnie i rozpoczął lekturę.
Sposób, w jaki ta najokrutniejsza z klątw wpływa na ofiarę.
Zaklęcie będzie się aktywowało każdego wieczoru i podziała od zachodu słońca do chwili, aż ofiara straci siły.
Ofiara zostanie zmuszona do wypowiadania najbardziej obraźliwych rzeczy do każdego w zasięgu jej słuchu.
Ofiara otrzyma zdolności odkrywania najpilniej strzeżonych sekretów i najwstydliwszych tajemnic otaczających ją osób.
Jeśli zostanie sama, ofiara będzie niszczyła pobliskie przedmioty oraz raniła samą siebie.
Zaklęcia wyciszające nie zadziałają ani na ofiarę, ani w jej pobliżu.
Zaklęcia unieruchamiające nie zadziałają ani na ofiarę, ani w jej pobliżu.
Zaklęcia oszałamiające nie zadziałają ani na ofiarę, ani w jej pobliżu.Pod tekstem znajdowała się ilustracja, na której przeklęta kobieta bezgłośnie wrzeszczała na grupę przerażonych gapiów. Jeden ze świadków podkradał się do kobiety z siekierą. Draco patrzył, jak prześladowca opuszcza siekierę, bierze zamach, roztrzaskuje czaszkę ofiary i zalewa stronę książki jaskrawoczerwoną krwią. Poczuł mdłości i musiał odwrócić wzrok. Cieszył się, że obrazek nie wydaje żadnych dźwięków.
Więc z takim oto przekleństwem Potter boryka się każdego wieczoru. Nic dziwnego, że w ministerstwie aż kipią ze złości.
Jego serce przyspieszyło, kiedy przeczytał kilka następnych wersów.
Jak przełamać działanie klątwy.
Klątwa sprawia, że ofiara nie może przestać mówić. Żeby ją przerwać, ktoś musi dla dobra ofiary złożyć potajemne śluby milczenia. Tylko w taki sposób możliwe jest anulowanie przekleństwa.
Łamacz klątwy ogłasza wszem i wobec, że nie będzie się już z nikim komunikować, ale nie może w żaden sposób wyjaśnić, dlaczego to robi. Ostatnimi słowami, jakie wypowie, będą słowa zaklęcia rozpoczynającego śluby milczenia.
Klątwa dopuszcza tylko jedną próbę i jeśli łamacz zawiedzie, ofiara pozostanie pod jej działaniem do końca życia.Czyli w przełamanie przekleństwa zaangażowana jest magia wymiany. Nic nadzwyczajnego nawet w przypadku zaklęć zupełnie legalnych. Działanie mające na celu równoważyć inne działanie.
Czytał dalej.
Milczenie musi trwać przez okres sześciu miesięcy, pięciu tygodni, czterech dni, trzech godzin, dwóch minut i jednej sekundy.Jak poetycko. Draco rozpoznał numerologiczną moc wzoru liczbowego. Wieczorem, gdy opuścił Hogwart na zawsze, pracował nad esejem właśnie na ten temat.
Częściowa lista czynności zabronionych łamaczowi klątwy.
Nie możesz mówić.
Nie możesz pisać.
Nie możesz przytakiwać ani potrząsać głową w odpowiedzi.
Nie możesz literować słów w żaden sposób.
Nie możesz składać autografów.
Nie możesz wcześniej nikomu wyjaśnić, dlaczego chcesz złożyć śluby milczenia.
Częściowa lista czynności dozwolonych łamaczowi klątwy.
Możesz się uśmiechać.
Możesz się śmiać.
Możesz płakać.
Możesz dotykać.
Możesz całować.Draco parsknął głośno po przeczytaniu ostatniego punktu. Nie potrafił sobie wyobrazić, by łamacz klątwy miał wiele okazji do nawiązania miłosnych relacji, skoro nie mógł się z nikim komunikować. Rozbawiony, obrócił stronę.
Lista ciągnęła się jeszcze przez kilka kartek, szczegółowo rozwijając każdy z podpunktów i opisując, na co śluby milczenia pozwalają, a czego zabraniają. Draco nie zadał sobie trudu, żeby wszystko dokładnie przeczytać, ale przekaz był jasny: każda celowa próba porozumienia się z kimkolwiek doprowadzi do porażki i osoba przeklęta pozostanie pod wpływem zaklęcia do końca swojego życia. Zupełnie niepotrzebnie zastanowił się, jak te wszystkie detale zostały odkryte, pewnie za pomocą bardzo nieprzyjemnej metody prób i błędów.
Żałował, że ani razu nie widział, jak Potter zachowuje się pod wpływem klątwy.
Nagle uświadomił sobie, że analizuje te wszystkie zasady, jakby naprawdę rozważał złamanie zaklęcia dla Pottera. Czegoś takiego nie mógł zlekceważyć. Nie umknęła mu ironia sytuacji — połowa czarodziejskiego świata chętnie poniosłaby każde brzemię, gdyby tylko mogło to pomóc w uwolnieniu ich bohatera od tak nieznośnego ciężaru. Gryfońscy przyjaciele Pottera chętnie milczeliby dla niego przez dziesięciolecia.
A on był ostatnim człowiekiem — w mniemaniu swoim i każdej innej osoby — który dobrowolnie zgodzi się pełnić rolę łamacza klątwy.
Ale jeśli chciał zatrzymać dwór, nie miał wyjścia. Ponieważ zarówno klątwa jak i jej przeciwzaklęcie musiały pozostać tajemnicą — rola Lucjusza nigdy nie może wyjść na jaw. No i powodów ślubów milczenia nie wolno było wyjaśnić, co działało na korzyść dyskrecji, której potrzebował. Jakimś cudem całą sytuację zaczął postrzegać jako intrygującą i stanowiącą wyzwanie.
Jednak nie chciał się angażować. Postanowił, że da sobie tydzień. Jeden tydzień, żeby przemyśleć wszelkie konsekwencje, jeśli zdecyduje się spróbować złamać klątwę, chociaż już teraz dostrzegał kilka oczywistych pułapek. Cóż, przecież to nie tak, że musiałby porzucić bogate życie społeczne. Teraz rzadko się z kimkolwiek spotykał, kontaktował się głównie z Severusem, który do towarzyskich typów nie należał. Ale przecież nie potrzebował słów, żeby przekazać polecenia swojej skrzatce. I co ważniejsze, aby posługiwać się magią.
Jednak po raz pierwszy, odkąd Dean Thomas powiedział mu o klątwie i Potterze, Draco nabrał niewielkiej nadziei, że nie wszystko, co się dla niego liczyło, zostało stracone.
Bo mogę.*
Spotykamy się na drodze do Basry;
Ty — na wpół ślepy w płaszczu przesiąkniętym krwią,
Ja — anioł upadły z płonącego drzewa zwątpienia.(„God's Alibi”, Capercaillie)***
Życzenie Draco się spełniło. Miał okazję zaobserwować efekty klątwy wcześniej, niż myślał.
Któregoś wczesnego wieczoru pozował dla Deana, rozmawiając z nim o wszystkim i o niczym, tak jak robili to zazwyczaj podczas ich coraz częstszych sesji. Nauczył się cieszyć swobodną wymianą myśli w formie żartobliwych komentarzy. Nigdy by Deanowi tego nie wyznał, ale czuł, że jego życie znowu nabrało jakiegoś skromnego sensu. Nieważne, że kiedy tu przebywał, robił niewiele, liczyło się to, że ktoś go potrzebował.
Nigdy wcześniej nie spędził tyle czasu z kimś, kto tak bardzo się od niego różnił. Po raz pierwszy pozwolił sobie spojrzeć ponad oczywistymi podziałami — biedny, Gryfon, mugolskiego pochodzenia — i mimo że zawsze unikał nieznajomych, teraz chciał poznać tego niezwykłego człowieka. Dean nie był gadułą jak jego przyjaciel Finnigan, ale z chęcią dzielił się swoją przeszłością. I nie wymagał, by Draco w zamian opowiadał o własnej.
Dzisiaj rozmawiali o rodzicach Deana. Draco zaintrygował opis ciepłej, intymnej atmosfery domowego życia, której ani on, ani wielu z jego ślizgońskich przyjaciół nigdy nie zaznało.
— Wiesz, mama i tata nie mieli pojęcia o czarodziejach — powiedział Dean. — Ale wiedzieli, że było we mnie coś dziwnego. W nietypowych momentach pojawiała się jakaś niewyjaśniona magia. Potem przyszedł list z Hogwartu i Artur Weasley złożył nam wizytę, by wszystko wytłumaczyć.
Draco słuchał z rosnącym zainteresowaniem. Wcześniej nie zastanawiał się, czym może być wiadomość o Hogwarcie dla mugolskiej rodziny.
— Dlaczego akurat Weasley?
— Och, był raczej dobry w tych sprawach. Wyglądał na niegroźnego, to po pierwsze. Cała sytuacja okazała się dla nas dość przytłaczająca i mieliśmy milion pytań. On sprawił, że wszystko stało się wyjątkowe, w ten dobry sposób.
— A więc bałeś się?
Obserwował, jak Dean marszczy brwi w zamyśleniu.
— Nie tak bardzo, jak sądzisz, naprawdę. Myślę, że wszyscy odczuliśmy ulgę, że niecodzienne rzeczy, które działy się wokół mnie, wreszcie się wyjaśniły. Byłem podekscytowany. Urodziłem się jako czwarty z sześciorga dzieci, w tym tłumie trochę mnie pomijano, więc poczułem się wyjątkowy. Możesz się założyć, że moi bracia i siostry pałali zazdrością. — Wyszczerzył zęby w uśmiechu. — I przyznaję, podobało mi się to.
— Co myślą o tobie teraz? — zapytał Draco, ale nie otrzymał odpowiedzi. W kominku nagle pojaśniało i w płomieniach pojawiła się głowa Granger.
— Dean, potrzebuję pomocy z Harrym. Możesz teraz przyjść? — rzuciła szybko i bez wstępów.
Dean odłożył węgiel, którym rysował, i odsunął się od swojej pracy. Nie marnował czasu pytaniami o szczegóły.
— Tak. Zaraz będziemy.
Draco, któremu nie umknęła liczba mnoga, spojrzał na Deana z zaskoczeniem.
— Masz coś przeciwko? Ciebie też możemy potrzebować. Ale jeśli nie chcesz iść...
— Nie, pójdę z tobą — odpowiedział Draco, starając się nie sprawiać wrażenia zaciekawionego stanem Pottera. Nie chciał wyglądać jak amator niezdrowej sensacji, ale rozkoszował się nieoczekiwaną możliwością ujrzenia klątwy w trakcie działania.
Kilka minut później otrzepywał szatę w, jak się zdawało, salonie należącym do domu Pottera. Chwilę zajęło mu zaaklimatyzowanie się w nowym otoczeniu. Z sąsiedniego pokoju dobiegał głośny, zachrypnięty krzyk, przerywany wstrząsającym dźwiękiem rozbijanych przedmiotów — sporej ilości rozbijanych przedmiotów. Słyszał też Granger, powtarzającą wciąż zaklęcie Wingardium Leviosa. Dean pobiegł w tamtą stronę, więc Draco podążył za nim.
— Harry.
Harry! Przestań! — krzyknął Dean.
Stojąc na progu pokoju, Draco widział, jak Potter odwraca się nagle na dźwięk nowego głosu. Ulga na twarzy Granger była niemal namacalna. Podłogę wokół nich zaśmiecały odłamki naczyń, a więcej niż kilka, dzięki jej zaklęciom, wisiało w powietrzu niczym dziwaczne ptaki.
— Dzięki Bogu, że jesteś — powiedziała. — Nie mogłam sobie dzisiaj z nim poradzić.
Obecność Deana uspokoiła Pottera. Draco obserwował, jak z jego twarzy znika wściekłość, a pojawia się przebiegły, wykalkulowany uśmieszek.
— Dean Thomas. Mój ulubiony Judasz. Jak miło, że wpadłeś.
Potter i Granger zauważyli obecność Draco w tym samym momencie. Hermiona wyraźnie się zaniepokoiła, ale nic nie powiedziała, Potter jednak ukrył pierwotne zaskoczenie czymś bardziej zatrważającym: oczekiwaniem, a być może okrutnym rozbawieniem.
— Proszę, proszę. Draco Malfoy. Co za niespodzianka. — Zignorował Deana i podszedł do Draco, który stał w bezruchu. — Nie widziałem cię od rozprawy twojego ojca. Nie, czekaj... chyba od pogrzebu twojej matki.
— Potter. — Draco kiwnął głową na powitanie, ale trzymał się na dystans, ukrywając wszelkie emocje.
— Przyszedłeś zobaczyć cyrkowe dziwadło, co? Czujesz potrzebę napawania się tym, jak nisko upadł wszechpotężny? — Potter zniżył głos, który brzmiał teraz niemal groźnie. — Pamiętaj, Malfoy, to tylko
jedna z wielu rzeczy, które nas łączą.
— Masz rację, oczywiście — odpowiedział Draco spokojnie.
— Podobnie jak fakt, że obaj mieliśmy rodziców, którzy za nas zginęli. Choć w przypadku twojej matki powiedziałbym, że bardziej odpowiednie będzie określenie
z twojego powodu.
Draco przypuszczał, że kiedyś raniące uwagi Pottera popchnęłyby go do użycia pięści, ale teraz nie kierował się impulsem. To, czego był świadkiem, uważał za fascynujące.
Granger jednak nie miała o tym pojęcia. Jej niepokój stawał się widoczny. W końcu zebrała się na odwagę, żeby go wyrazić:
— To niezbyt dobry pomysł, żebyś tu przychodził, Malfoy. Harry nie kontroluje tego, co mówi i sprawy mogą się skomplikować.
— Był ze mną, kiedy mnie wezwałaś, Hermiono. Uznałem, że potrzebujesz nas obu — wyjaśnił Dean.
Granger wyglądała na zdecydowanie zakłopotaną. Draco zdawał sobie sprawę, co chciała powiedzieć, i zaciekawiło go, jak poradzi sobie z wyrażeniem myśli, nie obrażając go przy tym ewidentnie.
— Doceniam twoją troskę, Dean, ale... Cóż, nie gniewaj się, Malfoy, ale z ich przeszłością być może to nie jest najlepszy wybór. Harry posiada zbyt wiele amunicji, której może przeciwko niemu użyć. —
I vice versa pozostało niedopowiedziane.
Draco uniósł dłoń.
— Może jestem lepszym wyborem, niż sądzisz. Nie wiesz, że już to wszystko słyszałem? Nie ma nic, czego Potter mi nie zarzucił już tysiące razy i z czym wcześniej sobie nie poradziłem. Nie jest w stanie mnie sprowokować.
Jego słowa sprawiły, że Potter się roześmiał.
— Mój Boże, Malfoy, wcale się nie zmieniłeś. Wciąż jesteś największym kłamcą, jaki opuścił Hogwart. A myślałem, że to Hermiona jest najbardziej świętoszkowatą suką. Oboje możecie zaciekle konkurować o ten tytuł.
Draco tylko zachichotał pod nosem i złapał Pottera za ramię.
— Może siądziemy w salonie — zaproponował. — Niech tych dwoje posprząta twój mały bałagan, a my sobie pogadamy.
Zauważył, że Dean i Granger wymieniają pełne wątpliwości spojrzenia, ale nie miał czasu przekonywać ich o szczerości swoich intencji.
Przynajmniej na razie Potter uważał jego zachowanie za zabawne.
— Jak najbardziej. Możesz opowiedzieć mi, jak to jest wspinać się po drabinie śmierciożerczych stopni, pieprząc wszystkich po kolei.
Draco poprowadził go na kanapę, pozostawiając Deana i Granger, by poradzili sobie z katastrofą w kuchni.
Oczy Pottera były niezwykle błyszczące i dzikie, a uśmiech złowrogi, co Draco uznał, ku własnemu zaskoczeniu, za pociągającą kombinację. Może dlatego, że rozumiał klątwę jak nikt inny, wcale się jej nie bał, odczuwał raczej fascynację.
— No i jesteśmy, dwie pojebane sieroty. Cóż, tyle że twój ojciec wciąż jeszcze nie umarł. A może umarł? Trudno określić. Tak czy owak, przypuszczam, że powinniśmy jakoś się ze sobą związać. — Wykrzywił usta w uśmiechu zupełnie różniącym się od tego, jaki Draco zapamiętał. — Jednak nie chciałbym wtrącać się w tę szczególną miłość, którą dzieliłeś z ojcem.
Draco rozpoznał prowokację, ale puścił ją mimo uszu.
— Wybacz, Potter. Pudło. Jakiekolwiek grzechy popełniłem, kazirodztwo do nich nie należało.
Potter przez długą chwilę przyglądał mu się z uwagą.
— Nie. Teraz to widzę. Byłeś zbyt zajęty próbą pieprzenia Snape’a, ale na twoje nieszczęście nie był zainteresowany. Taki pech, okazał się hetero i cię nie chciał. — Potter zamknął na sekundę oczy, a kiedy je otworzył, jego źrenice przybrały szczególną wyrazistość. — To właśnie tej nocy pocałowałeś mnie na korytarzu. Chryste, Malfoy, byłeś napalony na jakiegokolwiek fiuta, prawda? Wszystko jedno, do kogo by należał. A ja cały czas myślałem, że dzieliliśmy wtedy wyjątkowy moment.
Draco zbyt późno przypomniał sobie, że klątwa wzmacniała umiejętność legilimencji. Szybko przywołał zapory, w czasie wojny tak znajome narzędzie obrony, a teraz coś, czego już nie używał.
Potter od razu to wyczuł.
— Malfoy, ukrywasz się.
— Tak — zgodził się Draco z uśmiechem. — Nikt ci nigdy nie powiedział, że to niegrzeczne grzebać w czyjejś głowie?
— To i tak nieważne. Wystarczająco dużo napisali o twoim godnym pożałowania życiu w „Proroku Codziennym”. Nasz samotny bohater. Żadnej rodziny, żadnych przyjaciół, żadnego pieprzenia.
Nic dziwnego, że Granger i Dean zdawali się wcale nie spieszyć, by dołączyć do nich w salonie. Potter atakował go przez resztę wieczoru. Draco nie wiedział, co było gorsze: słuchanie, co mówił pod wpływem klątwy, czy później, gdy żałośnie przepraszał i okazywał pełną udręki skruchę.
Jednak kiedy wyszedł, był już pewien, co musi zrobić.
*
Przez resztę tygodnia Draco pilnie uczył się zaklęcia i zapamiętywał zakazy, aż rozumiał subtelne zasady bez poświęcania im zbyt wielu myśli.
Następnie sprawdził, jak poradzi sobie bez używania mowy, badając zakres, w jakim może posługiwać się magią. To było frustrujące, ale nie niemożliwe. Wciąż potrafił się aportować, więc przemieszczanie nie stanowiło przeszkody nie do pokonania. Mimo to niemal każde zaklęcie, jakie znał, wymagało wypowiedzenia słów, a instynktowny impuls, by użyć magii dla ułatwienia sobie zadania, okazał się irytującym problemem. Jego próba milczenia trwała nędzne dwadzieścia minut. Pod koniec pierwszego dnia zdobył się na przedłużenie tego czasu do trzech godzin, ale tej samej nocy poszedł do łóżka przestraszony, że jego słaba samokontrola zrujnuje wysiłek włożony w przełamanie klątwy i doprowadzi do katastrofy.
Sully początkowo wyglądała na ogromnie zdezorientowaną osobliwym zachowaniem swojego pana. Draco zrozumiał, że skrzatka może okazać się bezcenna, jeśli wykorzystałby jej magiczne możliwości. Zaczął snuć domysły, na ile to bezpieczne i czy jest sprzeczne z zasadami łamania klątwy. Zagłębił się w hiszpańskiej księdze, aby przeanalizować ryzyko.
— Sully. Co robisz, kiedy siadam przy stole w jadalni? — zapytał.
Skrzatka spojrzała na niego tępo.
— Czego pan Draco sobie życzy?
Westchnął. Po skrzacie domowym nie należało oczekiwać abstrakcyjnego myślenia.
— Zastanawiałem się, czy wiedziałabyś, czego chcę, gdybym usiadł przy stole.
Sully w ogóle nie odpowiedziała.
To ją przerasta, pomyślał Draco z narastającą frustracją.
— Chodź tutaj — rozkazał. Poprowadził skrzatkę do jadalni i usiadł przy stole. Obserwowała go, pełna czujności i niepokoju.
— Czy Sully zrobiła coś złego? — zapytała drżącym ze zdenerwowania głosem.
— Nie. Chcę ci coś pokazać. Co się zazwyczaj dzieje, kiedy siadam w ten sposób?
Skrzatka splotła dłonie i odsunęła się o krok.
— Pan prosi o jedzenie.
— Tak, proszę. A jeśli nie poproszę? Co byś zrobiła?
— Czekała, aż pan poprosi? — zaryzykowała Sully.
Draco westchnął.
— A jeżeli w ogóle nie poproszę? Pozwolisz mi głodować?
Jej powieki rozwarły się w przerażeniu.
— Och, nie, panie Draco. Sully nigdy nie pozwoli panu głodować. Sully bardzo dba o pana Draco. — Ze skulonymi uszami i zaciśniętymi wargami wyglądała naprawdę żałośnie.
— Oczywiście, że dobrze się mną opiekujesz. —
Cierpliwości, dodał Draco w duchu. — A więc jeśli nie poproszę cię o nic i usiądę tutaj, a nadejdzie pora posiłku...
— Sully przyniesie panu Draco coś do jedzenia?
— Właśnie. O to chodzi. Przyniesiesz mi coś do jedzenia.
Skrzatka rozpromieniła się i uśmiechnęła. Wypuściła wstrzymywane powietrze.
— Podasz mi to, co zazwyczaj, odpowiedni posiłek na śniadanie i...
Zapadła długa cisza.
— Odpowiedni na kolację?
Draco uśmiechnął się.
— Tak. Bardzo dobrze. Wszystko, co przygotujesz dla mnie wcześniej. Możesz decydować, co przyrządzisz, prawda? — To byłoby nudne siedem miesięcy, gdyby uznała za właściwe karmić go codziennie tym samym. Poczuł się podniesiony na duchu, kiedy Sully pokiwała głową. Wstał i rzucił: — Chodź za mną.
Poprowadził ją korytarzem do swojego gabinetu.
— Jest ciemno. Co powinnaś zrobić?
Skrzatka uśmiechnęła się.
— Sully zapali świece.
Z tym nie będzie problemu, właśnie tak zazwyczaj robiła.
— A jeśli zrobi mi się zimno i podejdę do kominka...
— Sully rozpali ogień dla pana Draco.
Usiadł na swoim ulubionym krześle.
— A kiedy usiądę tutaj i przysunę się do stołu, zapewne będę miał ochotę na...
— Herbatę! — krzyknęła skrzatka.
— Bardzo dobrze. Wspinasz się na wyżyny.
Sully zmarszczyła brwi.
— Ale ja stoję na dywanie, panie Draco.
— Och, no tak. To była gra słów.
Choć raz odczuł radość, że prowadzi takie przewidywalne życie. Szybko wypracowali metodę rozpoznawania zadań i zdecydowali, jak Sully powinna postąpić. Draco cieszył się odkryciem, że skrzatkę łatwo dało się wyszkolić. Folgowała sobie w tej dziwacznej grze w pytanie-odpowiedź z rosnącą przyjemnością, nie ukrywając podekscytowania, kiedy chwalił jej inicjatywę. Draco zaczynał się ożywiać. Mógł założyć, że Sully podoła zadaniu. Ale czy on również?
Udało mu się wytrzymać trzy dni, dziewięć godzin i kilka osobliwych minut milczenia, zanim pewnego wieczoru przypadkowo wymamrotał szybkie Lumos, a po nim wykrzyczał „Kurwa, kurwa,
kurwa!”, kiedy zdał sobie sprawę, co zrobił. To wcale nie wyglądało dobrze. Klątwa nie pozwalała na
najmniejsze potknięcie. Jedno słowo w niewłaściwym czasie, jedno omylne kiwnięcie głową i zaklęcie stanie się trwałe, a Potter nigdy nie będzie od niego wolny. Co ważniejsze, ministerstwo bez wątpienia odkryje jego daremne wysiłki i Draco będzie szczęściarzem, jeśli dożywotni pobyt w Azkabanie okaże się jedynym, co go spotka.
Tej nocy śnił koszmar o klątwie. On i Potter przechadzali się po boisku quidditcha w Hogwarcie. Potter poruszał ustami, mówił coś, ale Draco go nie słyszał. Zdenerwowany, odwrócił się i zapytał: „Co?!”, ale kiedy rozchylił wargi, z szokującą siłą wyleciały spomiędzy nich setki strzał, przygważdżając Pottera do drewnianej ściany trybun, co stanowiło przerażający, krwawy widok. Draco obudził się, dysząc i drżąc.
Och, Boże.Natchnienie nadeszło następnego ranka. Wybrał się do mugolskiego Londynu i powrócił jako dumny, choć nieco obolały posiadacz kolczyka w języku. Bawił się nim od tamtej pory, niezdolny przyzwyczaić się do intruza. Potrzebował jednak namacalnego przypomnienia, by zachować milczenie.
Kiedy Severus się o tym dowie, pomyślał z rozbawieniem,
dostanie szału. Opłacało się wytrzymać ból chociażby po to, by ujrzeć jego reakcję.
Minęło dziewięć dni, siedem godzin i czternaście minut, a on wciąż nie złamał ciszy.
Był gotowy.
Sowa miała zabrać napisane przez niego instrukcje do jego pełnomocnika, Redmunda. Wysłał mu długi, szczegółowy list, który zawierał wszystko, czego firma adwokacka potrzebowała, żeby kontynuować walkę z ministerstwem. Dzisiaj wystosował komunikat do „Proroka Codziennego”. Pieczętując go ostrożnie, przyczepił pergamin do nóżki sowy i uwolnił ją, uprzednio częstując smakołykiem.
Teraz, kiedy podjął decyzję i puścił koło w ruch, poczuł niepokój większy, niż przewidywał. Zdecydował przenieść się w bardziej komfortowe miejsce, by zainicjować przeciwzaklęcie, choć nie bardzo wiedział, które pomieszczenie byłoby odpowiednie. Zdał sobie sprawę, że lista pokoi, których dotąd unikał, jest znacznie dłuższa, niż myślał. Nie wybierze takiego, w którym bywała matka albo Lucjusz. Ani tego, który przypominał mu o byłych członkach kręgu śmierciożerców i ich spotkaniach. Tego, w którym wiszą portrety rodu Malfoyów. Rozczarowany, pozostał przy swojej własnej sypialni.
Przyniósł ze sobą księgę zaklęć, czując jej ciężar i gromadzony przez wieki kurz na okładce, kiedy spoczywała mu na kolanach. Otwierając zaznaczoną zakładką stronę, usiadł wygodnie i zaczął wymawiać inkantację, która miała przełamać klątwę ciążącą na Harrym Potterze, cały czas świadomy ironii swojego zadania.
Jeśli wszystko poszło zgodnie z planem, będą to ostatnie słowa, jakie wypowie przez całe miesiące. Mówiąc dokładniej, sześć miesięcy, pięć tygodni, cztery dni, trzy godziny, dwie minuty i jedną sekundę.
*
— Na Merlina, Severusie, co zamierza ten twój chłopak? — rzucił Flitwick przy śniadaniu w Wielkiej Sali. Pytanie padło znienacka; profesor zaklęć bywał wyjątkowo milczący przy porannym posiłku, woląc zajmować się czytaniem „Proroka” niż rozmawiać z sąsiadami. Taki układ pasował Severusowi, a w zasadzie stanowił jedyny powód, dla którego codziennie wybierał miejsce obok niego.
— Po pierwsze, to nie jest mój chłopak. Po drugie, nie mam pojęcia, o czym mówisz.
Najwyraźniej Flitwick powiedział już wszystko, co miał zamiar tego ranka powiedzieć, ponieważ bez słowa wręczył mu najnowszy numer gazety.
Severus musiał przez kilka chwil przeglądać artykuły, nie wiedząc, czego szuka. Sprawdził główną stronę:
„Pracownik ministerstwa przyłapany na zmienianiu pogody podczas meczów quidditcha”, „George i Luna Weasley dumnymi rodzicami trojaczków” — Merlinie, dopomóż —„Otwarcie rozmów na Radzie Wilkołaków”. Nic o Draco. W końcu zauważył jednak ogłoszenie firmy Redmund, Hall i Strongfellows wydrukowane czarną, ozdobną czcionką:
Pan Draco Malfoy,
mieszkający w rezydencji Malfoyów w Wiltshire,
pragnie oznajmić, że składa przysięgę milczenia
i nie będzie komunikował się z nikim w żaden sposób.
Żałuje wszelkich niedogodności, jakie mogą
wiązać się z poczynionym przez niego przyrzeczeniem.
Wątpliwości proszę kierować na adres firmy prawniczej
Redmund, Hall i Strongfellows.
Mimo prostoty ogłoszenia musiał przeczytać je kilka razy, by w pełni zrozumieć, co oznacza.
Flitwick zerkał na niego z ciekawością.
— Rozumiem, że jesteś tak samo zaskoczony jak wszyscy inni — powiedział.
Severus, ku swemu ogromnemu zdziwieniu, nie potrafił wydusić żadnej sarkastycznej odpowiedzi.
— Nic o tym nie wiem.
— Niezwykłe. — Flitwick nie wyjaśnił, czy odnosi się do przyrzeczenia Draco, czy jego ignorancji.
Severus zamilkł, co jego rozmówca przyjął chyba z zadowoleniem.
Nie miał pojęcia, co wywołało to niecodzienne zachowanie u jego byłego protegowanego. Ostatnio widział go krótko po śmierci Lucjusza. Nie odbyło się oczywiście żadne nabożeństwo żałobne, ale tego dnia siedzieli z Draco w rezydencji i pili ku chwale mężczyzny, którym Lucjusz kiedyś był, unikając myślenia o tym, w kogo się zmienił. Sądził, że Draco pogodził ze śmiercią ojca. Z pewnością nie widział w jego zachowaniu nic takiego, co mogłoby uzasadnić tę nagłą decyzję. Od tamtego dnia przez kilka tygodni wysyłali do siebie sowy. Draco nadal za bardzo się izolował, ale wspominał, że spędza czas pozując dla Deana Thomasa.
Żałuje wszelkich niedogodności... Severus zdusił ironiczny śmiech, podziwiając jakże uprzejmy dobór słów. Jako reperkusje swojego dziwnego zachowania Draco będzie musiał stawić czoła czemuś znacznie gorszemu niż niedogodnościom, tego był pewien.
Nie miał innego wyjścia, niż się z nim spotkać. Zdecydował udać się jutro do Wiltshire, a na razie wysłać sowę bezpośrednio do Redmunda i dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi.
Zdał sobie sprawę, że mały profesor obserwuje go z pewnego rodzaju irytacją, a potem zorientował się, że wciąż trzyma jego gazetę. Mamrocząc przeprosiny, zerknął jeszcze raz na główną stronę, po czym oddał „Proroka” Flitwickowi.
*
Jak trudno jest obudzić się w milczeniu,
Gdy w ciszy nocy przeklinam samego siebie.(„Calice”, Gilberto Gil i Chico Buarque)****
Pod koniec pierwszego dnia milczenia Draco był tak zestresowany, że nie miał najmniejszej ochoty na kolację. Sully nie zamierzała jednak pozwolić mu jej uniknąć.
— Pan Draco musi usiąść przy stole — powiedziała płaczliwym głosem. — Pan się zagłodzi, jeśli nie będzie jadł.
Ustąpił i spróbował powstrzymać mdłości, kiedy skrzatka przyniosła olbrzymią kolację. Bawił się potrawami na talerzu przez następne pół godziny.
Drugiego dnia Severus złożył mu kłopotliwą wizytę.
— Redmund nie ma do zaoferowania żadnego wyjaśnienia, które mogłoby usprawiedliwić twój ostatni kaprys — oznajmił szorstko. Sully stała w kącie pokoju, a kiedy Draco lekko dotknął dłonią blatu stołu, natychmiast udała się po poczęstunek.
Severus obserwował w milczeniu, jak znika.
— Po raz kolejny stałeś się głównym tematem plotek w „Proroku Codziennym”. W ostatnim numerze piszą, że jakaś piękna i tajemnicza czarownica złamała ci serce, a ty odmawiasz odezwania się słowem, dopóki nie wróci i nie wyzna ci dozgonnej miłości. — Wykrzywił się i posłał Draco wymowne spojrzenie. — To tyle, jeśli chodzi o dziennikarską rzetelność.
Sully napełniała filiżanki, zerkając z niepokojem na gościa. Severus wprawiał ją w zdenerwowanie nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach, a dzisiaj wydawał jej się wyjątkowo poirytowany. Biorąc pod uwagę jej wywołane nadopiekuńczością obawy, cudem nie rozlała herbaty wszędzie wokół.
— Tak więc, Sully, wiesz, dlaczego twój pan przestał mówić? — zapytał Severus, przyglądając się skrzatce uważnie.
Spojrzała na niego potulnie.
— Nie, proszę pana. Pan Draco nie powiedział Sully.
— Nie, wcale nie jestem zaskoczony. Severusowi też nie powiedział. I żadnej innej żywej duszy nie powiedział, o co mu, do diabła, chodzi.
Skrzatka zmarszczyła czoło, wyglądając, jakby chciała się odezwać, zawahała się, ale w końcu pokonała strach:
— Pan Snape musi być miły dla pana Draco — oznajmiła, zaskakując ich obu. — Pan Draco bardzo się stara, żeby nie mówić. Pan Snape powinien wiedzieć, że jest z tego powodu smutny. Pan Snape nie może bardziej zasmucać pana Draco.
Po tym oświadczeniu Draco nie odważył się spojrzeć Severusowi w oczy.
Pod koniec piątego dnia język Draco był obolały od częstego przygryzania. Zaczął goić się dopiero dużo później.
Zaskoczył sam siebie pod koniec dnia dziewiętnastego, kiedy zdał sobie sprawę, że spędził swoje pierwsze niezakłócone niczym dni od tygodni. Wymuszone milczenie wprowadziło go w stan introspekcyjnych rozmyślań i spokojnej akceptacji, czego wcale się nie spodziewał.
Na początku czwartego tygodnia poczuł się dostatecznie odważny — albo dostatecznie zdesperowany — by poszukać ludzkiego towarzystwa, i zapukał do mieszkania Deana.
— Mój Boże, Draco. Wejdź. Dobrze cię widzieć. — Na powitanie Dean otworzył drzwi na oścież i z entuzjazmem zaprosił go do środka. — Jak się miewasz? — Cisza. — Cholera, wybacz.
Draco uśmiechnął się, usiłując nie czuć się aż tak niezręcznie, jak Dean wyglądał.
Dean odetchnął głęboko i nerwowym gestem odgarnął dłonią dredy.
— Słuchaj, mogę cię z góry uprzedzić, że prawdopodobnie zawalę rozmowę, póki się nie przyzwyczaję. Nie obraź się.
Jak, na miłość boską, miał uspokoić Deana? Może oczekiwał za dużo, a przychodząc tutaj popełnił błąd. Byłoby jednak niegrzecznie odwrócić się i zniknąć po zaledwie trzydziestu sekundach. Musiał wytrwać do końca.
Po dziesięciu minutach zaczął się zastanawiać, dlaczego nie odwiedził Deana wcześniej. Nawet jego okropna kawa, gorzka jak zawsze, dzisiaj mu smakowała.
— Skończyłem twój ostatni portret, Draco. Chodź, zobacz.
Kiedy znaleźli się w studio, z Deana chyba opadły resztki napięcia. Z figlarnym uśmiechem sięgnął po szkic wykonany ołówkiem i przesunął go po stole kreślarskim, obserwując Draco z marnie skrywaną niecierpliwością.
Gdy tylko Draco ujrzał rysunek, wiedział, dlaczego: Dean umiejętnie przedstawił jego postać otoczoną przez dziesiątki szczeniaków i kociąt. Pierwszy raz od tygodni pozwolił sobie wybuchnąć śmiechem. Uczucie było wspaniałe.
Dean otarł łzy z oczu, kiedy obaj się uspokoili.
— Zabierz go, jest twój. „Draco numer siedem”. — Draco wyciągnął dłoń i zabrał rysunek ze stołu, pilnując się, żeby odruchowo nie podziękować za prezent. — Cóż. Czy uda mi się namówić cię do pracy nad „Draco numer osiem”?
Draco nawet się nie zawahał i usiadł w ciepłym świetle znajomej lampy. Pozowanie dla Deana było czymś, czemu mógł sprostać bez problemu.
Zanim skończył się tydzień piąty, znowu zaczął bywać w studio Deana niemal codziennie.
Potter i Granger zatrzymali się z wizytą pod koniec siódmego tygodnia, akurat wtedy, gdy pozował. Nie zadali sobie trudu, by ukryć zaskoczenie, że go tu spotkali. Draco ulżyło, że konieczność utrzymania nieruchomej pozy dla Deana pomogła mu okazać obojętność, której wcale nie odczuwał. Mimo to zdołał przyjrzeć się ukradkiem Potterowi, który wyglądał na poważnego i zmęczonego.
Draco wiedział, że jego milczenie nie stanowiło już sekretu. Potter odnosił się do niego tak, jakby zupełnie zwyczajną rzeczą dla czarodzieja było zamilknąć bez powodu. Jakby nic się nie zmieniło.
— Dean jest szczęściarzem, że ma cię za modela, Malfoy — powiedział. Draco pragnął, by jego skóra, łatwo pokrywająca się rumieńcem, gdy był zażenowany, tym razem nie zareagowała. Udało się częściowo. Potter zerknął na szkic Deana, mrużąc oczy. — To będzie ładne.
— Skąd możesz wiedzieć? — zapytał Dean. — Ledwie zacząłem.
Granger nadrabiała spokój Pottera swoim oczywistym skrępowaniem.
— Harry, denerwujesz ich — powiedziała.
Draco poczuł się zirytowany jej przypuszczeniem.
— Nie, w porządku — zapewnił Dean. — Słuchajcie, jeśli dacie nam jakieś dziesięć minut, zrobimy sobie przerwę. Hermiono, zaparzysz nam dzbanek kawy?
— Nie ma problemu, jeśli kawę zamienimy na herbatę — odparła Granger, a Dean kiwnął głową. — Co wolisz, Malfoy? — Zajęło jej więcej czasu, niż Draco przewidywał, by zareagować na popełnioną gafę. — Och. Och, do diabła. Nie miałam na myśli...
— Nie martw się, Hermiono — odpowiedział za niego Dean. — Ja robię to cały czas i jeszcze nie dostałem po twarzy. Przygotuj i to, i to, a Draco wybierze, co będzie chciał.
Po dziesięciu minutach, kiedy Dean kończył jeszcze cieniowanie szkicu, Draco poszedł do kuchni. Po drodze usłyszał, jak Granger wypowiada jego imię. Zatrzymał się, aby podsłuchać.
— ...książki w bibliotece rezydencji Malfoyów. Prawdopodobnie są zabezpieczone milionami czarnomagicznych zaklęć, więc nikt nie może się do nich dobrać.
Przy słowie „książki” serce Draco zaczęło bić oszalałym rytmem. Och, kurwa.
— Nie żebym miała zamiar go zapytać, czy mogę je przejrzeć. Nie odpowiedziałby.
— Chyba za bardzo się przejmujesz, Hermiono — powiedział Potter.
— Nie
przejmuję, raczej uważam to za dziwne. A ty nie?
— Nie zastanawiałem się jakoś specjalnie. Widocznie ma swoje powody. Fakt, że ich nie znamy, wcale nie oznacza, że to coś strasznego.
Granger wydała z siebie dźwięk pełen irytacji. Draco wyobraził sobie jej pretensjonalny wyraz twarzy, kiedy kontynuowała:
— Nie czuję się dobrze, jeśli nie potrafię czegoś wyjaśnić.
Potter roześmiał się.
— Na świecie istnieje tyle rzeczy, których ja nie potrafię wyjaśnić, że nie mogę się nimi wszystkimi zamartwiać.
Draco słyszał, jak Dean wychodzi ze studia i zamyka za sobą drzwi. Dźwięk najwyraźniej poniósł się aż do kuchni, bo rozmowa nagle ucichła. Dean podszedł do niego i przyjacielsko objął ramieniem.
— Chodź, Draco. Dla twojego dobra mam nadzieję, że Hermiona robi lepszą kawę niż ja.
Koniec rozdziału piątego
*
The past is never dead. It's not even past — „Requiem for a Nun”, tłumaczenie zaczerpnięte z internetu.
**
They’ve got a name for the winners in the world; I want a name when I lose — tłumaczenie Donnie.
***
Meeting on the road to Basra, You half-blind in a blood-soaked coat,
Me, I'm a fallen angel, Fallen from the burning tree of doubt — tłumaczenie Lasair.
****
Como é difícil acordar calado
Se na calada da noite eu me dano — tłumaczenie Lasair z angielskiego, tłumaczenie autorki z portugalskiego.