
Zapraszamy na pierwszą część sequela.
Tłumaczenie: Aribeth.
Betowały Ka i mawako. Obu cudownym paniom serdeczne dzięki
DELIKATNY DŹWIĘK BURZY*
Prolog — Pięć listów
Wszyscy mamy ciemną stronę, delikatnie mówiąc.
(„Dogs of War”, Pink Floyd)**
Jerald Carr był metodycznym człowiekiem, który nigdy nie zaniedbywał tego, co do niego należało. Dlatego też, mimo że jego serce waliło jak oszalałe, a lekarz uraczyłby go wykładem, jak bardzo szkodzi to jego zdrowiu, najpierw zajął się swoją sową, odkładając na bok list, który przyniosła. Sowa zerkała wyczekująco na klatkę z myszami, którą trzymał w swoim biurze właśnie po to, by nagradzać ptaka za dostarczone przesyłki. Trzymając różdżkę w pogotowiu, otworzył drzwiczki klatki. Tupiąc maleńkimi łapkami, jeden zwinny gryzoń wydostał się na zewnątrz i z determinacją ruszył ku wolności. Carr naumyślnie machnął różdżką, wycelował ją i sparaliżował stworzonko, choć nie całkowicie — gdzież wtedy byłoby wyzwanie? W następnej sekundzie sowa zanurkowała w powietrzu i opierzonymi szponami chwyciła mysz, nim Carr zdążył choćby opuścić różdżkę.
W przeciwieństwie do niej, Carr rozciągnął swą nagrodę w czasie, ze spokojem człowieka, który młodzieńczą brawurę — o ile kiedykolwiek skłaniał się ku takiemu postępowaniu — miał dawno za sobą.
List spoczywał dokładnie na środku biurka - jako jedyny przedmiot na nieskazitelnym blacie. Nienaturalnie, mamrotał jego partner za każdym razem, widząc panujący tu porządek. Ale to właśnie pusty blat pozwalał Carrowi całkowicie skupić się na wszystkich detalach, dzięki czemu zauważał te niewielkie, acz niezwykle istotne szczegóły, które jego młodszy i bardziej niecierpliwy partner zazwyczaj przegapiał.
Carr opadł w końcu na fotel, który przyjął jego ciężar z mało dostojnym jękiem, i sięgnął po list.
Zwykły, niczym nie wyróżniający się papier; żadnych słów, które mogłyby zdradzić pochodzenie listu. Sklejała go czarna pieczęć, a znak na niej był irytująco niedbały i nie znajdował się na środku. Carr przyjrzał się bliżej pieczęci i prychnął, nie mogąc skupić na niej wzroku. Do diabła ze starzeniem się, pomyślał ze zwyczajową dla siebie irytacją. Wyjął z szuflady okulary do czytania, założył je i ponownie spojrzał na pieczęć.
I oto była — prosta tarcza, o której nie pozwalał sobie nawet marzyć, póki jej nie ujrzał.
Carr zamknął oczy i powoli uniósł list do nosa, wąchając go niczym jedno z dobrych cygar, których jego lekarz z uporem mu zabraniał. Nie spodziewał się odkryć za wiele, ale czasami — rzadko, zarazem jednak na tyle często, by weszło mu to w nawyk — udawało mu się uchwycić ślad nadawcy. Być może jakąś wodę kolońską czy zapach dymu wydostającego się z pobliskiego kominka. Ale tym razem nie udało mu się wykryć niczego poza przenikliwym aromatem ciepłych piór i wilgoci — długa droga nad Kanałem skutecznie usunęła wszelkie inne zapachy.
Carr folgował sobie przez dłuższą chwilę, pieszcząc list palcami, badając jego wagę i wyobrażając sobie niewidzialne połączenie z dłonią, która go zapieczętowała. Potem, wsuwając mięsisty palec pod pieczęć, złamał ją i otworzył kopertę. Już miał rozłożyć pergamin, gdy zauważył drobne zniekształcenie na pieczęci. Leciutkie, ledwo widoczne nawet przez szkła okulatów, odbijało światło, migocząc. Nachylił list do światła z pobliskiego okna, aż nagle odkrył, co nieostrożny adresat uwięził w czarnym wosku. Owinięty wokół pieczęci był delikatny, jasny, nie dłuższy niż stalówka pióra, włos.
Carr uśmiechnął się.
*
Draco zauważył ciemnofioletową torbę ze złotym logiem Madame Malkin i westchnął. Harry musiał rzucić ją na fotel zeszłej nocy; więcej niż pewne, że nowa szata, na zakup której namówił go Draco, była już niemiłosiernie wygnieciona. Co prawda Sully uwielbiała wyręczać Harry’ego w porządkach, niemniej takie niedbalstwo nie przystoi jednemu z członków-założycieli W.E.S.Z.
Otworzył torbę i odskoczył, zaskoczony, gdy coś wyleciało z niej i niemalże dziabnęło go w oko. Wyjec... Spróbował zniszczyć go samym spojrzeniem, lecz gdy jego starania okazały się bezowocne, poddał się i poszedł po różdżkę.
HARRY POTTERZE, TY OBRZYDŁY, ODRAŻAJĄCY SODOMITO. FAKT, ŻE POZWOLIŁEŚ, BY TO ŚCIERWO ŚMIERCIOŻERCY MALFOY TRAKTOWAŁO CIĘ JAK UTRZYMANKA, JEST OBRAZĄ DLA TWOJEJ RODZINY. A PRZYNAJMNIEJ BYŁOBY, GDYBY WCIĄŻ ŻYŁA.
Pergamin spłonął, zmieniając się w kupkę popiołu. Draco opuścił różdżkę.
Serce waliło mu jak oszalałe, a ręka trzymająca różdżkę trzęsła się, choć nie wiedział, czy od wykrzyczanych obelg, czy też od tego, że ta niespodziewana wiadomość w ogóle do niego dotarła. Wyjce rzadko przekraczały próg jego domu: Sully skrupulatnie pozbywała się ich, nawet o tym nie wspominając. Ktoś musiał być nadzwyczaj sprytny, skoro udało mu się przemycić ten list mimo jej czujności.
Draco podniósł szatę Harry’ego, zwalczając wściekłość wyobrażeniami o wyjątkowo kreatywnej i mściwej śmierci, która niechybnie czekała anonimowego nadawcę. Wszystko było w porządku, tłumaczył sobie; będzie dalej robił swoje i w końcu uwierzy, że nic się tak naprawdę nie stało. Zapomni o tym.
Trzymając w jednej dłoni szatę Harry’ego, zaś drugą walcząc z wieszakiem, natychmiast zauważył zachodzące w nim, nieproszone zmiany. Najbardziej zauważalne było duszące ściskanie w gardle, które pozbawiło go głosu. Odruchowo próbował krzyczeć, mimo że z góry wiedział, że to nic nie da. Słyszał ryk przypominający odgłosy nieokiełznanej natury, coś jak grzmot przetaczający się nad górami czy wzburzone fale na oceanie.
Kurwa. Kurwa jego mać.
Kiedy już myślał, że ciśnienie rzuci go na kolana, usłyszał nagłą eksplozję. Ledwie zdążył osłonić głowę ramionami. Po chwili rozejrzał się i ujrzał rozbite i rozmokłe szczątki szklanej kuli, zaśmiecającej obecnie pobliską półkę — jedna z pamiątek jego matki z pobytu w Wiedniu.
— Kurwa jego mać — powiedział tym razem na głos, głównie po to, by zamaskować ogarniający go strach. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie rzucić na kulę zaklęcia Reparo, ale stwierdził, że strzaskanej ozdoby nie da się już naprawić, więc jedynie przywołał jej szczątki do kosza na śmieci.
Niedługo potem zasiadł przy biurku, ostrożnie zanurzył pióro w kałamarzu i zaczął pisać.
Szanowny Uzdrowicielu Fenestrane,
Zwracam się do pana z polecenia Severusa Snape’a, Mistrza Eliksirów Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, w dość delikatnej sprawie. Jak pan zapewne rozumie, biorąc pod uwagę Niedawne Wydarzenia, niełatwo przychodzi mi obdarzenie kogoś zaufaniem, niemniej w tym przypadku liczę, że dotrzyma pan tajemnicy zawodowej.
Ostatnimi czasy zdarza mi się odczuwać pewną dokuczliwość, którą można opisać jako niekontrolowaną magię. Przechodziłem przez coś podobnego w dzieciństwie, jednak przez ponad szesnaście lat dolegliwości te nie dawały o sobie znać. Nie muszę chyba wspominać, że jest to kompromitujące i dekoncentrujące. Ostatni wypadek miał miejsce zaledwie kilka minut temu.
Byłem wtedy w domu, w sypialni, gdy zaskoczył mnie nadesłany wyjec. Nie zamierzam zanudzać pana szczegółami, może poza tym, iż zaadresowano go do pana Harry’ego Pottera. Po zniszczeniu wyjca zauważyłem symptomy wskazujące na nadejście magii: poczułem, jak coś ściska mnie za gardło, odbierając mi mowę oraz słyszałem dziwne łupanie w głowie. Objawy ustępowały zazwyczaj tuż po tym, jak coś w pomieszczeniu wybuchło — w tym wypadku szklana kula ze śniegiem, do której nie byłem szczególnie przywiązany.
Mam nadzieję, iż będzie Pan w stanie coś mi doradzić. Proszę dać mi znać sową zwrotną, czy podejmie się Pan mojego przypadku. W przeciwnym razie będę zmuszony przenieść wszystkie łatwo tłukące się rzeczy na strych.
Z poważaniem,
Draco Malfoy
*
Hermiona poczuła, jak gruby plik korespondencji wyślizguje się jej z dłoni, ale nie zdążyła złapać go wystarczająco szybko i część z listów spadło na podłogę gabinetu.
— Cholera — wymamrotała, ale tak cicho, by nie było tego słychać przez uchylone drzwi. Sekretarka nie powinna usłyszeć — albo, co gorsza, przekazać komuś — że najnowszy członek ich zespołu był nadspodziewanie wybuchowy. Póki co mieli o niej dobre zdanie i ciężko pracowała, by tak pozostało.
Przeniesiono ją tu zaledwie trzy tygodnie temu, po tym, gdy departament załamał się dramatycznie po wyjątkowo paskudnej politycznej aferze, przez którą połowa pracowników musiała poszukać sobie nowej pracy. Od kiedy tu przeszła, postanowiła nie rzucać się na głęboką wodę i trzymać z daleka od wystających skał. I przez cały ten czas niedobitki, którym udało się utrzymać posadę, stale kręciły się wokół niej, próbując albo pozyskać jej sympatię, albo zrzucić na nią część winy. Często wracała do domu po pracy mentalnie wyczerpana.
Niemniej jednak jej nowa praca była interesująca i Hermiona nie żałowała, że ją podjęła. Ale nawet za milion lat nie sądziłaby, że będzie zajmować się sprawą majątku Malfoya. Rzecz jasna, nigdy nie wspomniała o tym Draco ani Harry’emu.
Opadła na krzesło z ledwie słyszalnym westchnieniem i zaczęła przekopywać się przez wszystkie listy i paczki, dziwiąc się samej ich ilości i podejrzewając, że — już nie pierwszy raz — ktoś w biurze zrzucał na nią swoją część pracy. Zapewne Marcus, który zmuszał każdego, kogo udało mu się dorwać, do wysłuchiwania niekończącej się krytyki na temat zmian, które zaszły po katastrofie.
Jej uwagę przykuła jedna szczególnie duża koperta, więc wyjęła ją ze sterty.
Redmund, Hall i Strongfellows wykaligrafowano na kopercie niezwykle pięknym charakterem pisma. Wystarczyło, że raz dotknęła pergaminu i od razu poczuła jego wysoką jakość; list był niemal zbyt wspaniały, by go otwierać. W końcu jednak sięgnęła po swój ministerialny nóż do otwierania korespondencji i otworzyła go, zaintrygowana.
Panna Hermiona Granger
Departament Restytucji
Ministerstwo Magii
Ulica Pokątna, Londyn, Anglia
Szanowna Panno Granger,
W odpowiedzi na Pani ostatnie pytanie, zweryfikowaliśmy sumę, jakiej Pani departament domagał się z majątku rodziny Malfoyów, a mianowicie: 425 galeonów wpłacono 25 stycznia 2002 roku do ministerstwa, co zostało przez nas poręczone i potwierdzone w imieniu D. Malfoya. Ponadto, 2 lutego 2002 wpłacono dodatkowe 360 galeonów.
Jeśli, jak Pani zasugerowała, oba żądania zostały mylnie wysunięte wobec majątku Malfoyów, oznaczałoby to naruszenie przepisów ministerstwa w zakresie ściśle określonych, legalnych wydatków niezbędnych do zarządzania finansami majątku aż do czasu ostatecznego rozstrzygnięcia. Niemniej, przychylając się do Pani prośby, zgadzam się odłożyć na później złożenie formalnego zażalenia przeciw Departamentowi Restytucji.
Musi Pani zrozumieć, iż nie wolno mi omawiać z Panią wielu aspektów związanych z majątkiem rodziny Malfoyów. Niemniej, biorąc pod uwagę Pani dotychczasową dyskrecję i wytrwałość oraz fakt, iż w naszym wspólnym interesie leży sprawiedliwy wyrok w tej sprawie, podejmę wszelkie starania, by pomóc Pani w ramach moich możliwości.
Z poważaniem,
Mecenas Lysander Redmund
Redmund, Hall I Strongfellow
Więc tak. Jej podejrzenia się sprawdziły — jej poprzedniczka uznała majątek Malfoyów za zbyt apetyczny kąsek, by nie sięgnąć po niego swymi chciwymi łapami I to niejeden raz, jeśli informacje zawarte w liście były prawdziwe. Czystki w departamencie wymiotły ją stamtąd zbyt szybko, by mogła zniszczyć dowody ewidentnej kradzieży. Jednak, jak Hermiona zauważyła z pewnym niepokojem, dużo mniej oczywiste było, kto jeszcze brał w tym wszystkim udział — i prawdopodobnie spoglądał teraz niespokojnie przez ramię, obserwując ją i czekając, aż go odkryje.
*
Daniel grzebał w swej wypchanej torbie, odrzucając na bok najnowsze numery OK! i Elle, ulubione skórzane rękawiczki, puste opakowanie po cukierkach Bassett’s Allsorts, czerwoną składaną parasolkę, najlepsze nożyczki, program koncertu gwiazdkowego jego siostrzenicy, który odbył się miesiąc temu, tubkę kremu do rąk Neutrogena i garść drobnych, a i tak nie mógł znaleźć tego, czego szukał. Dopiero gdy przewalił wszystko jeszcze raz, przypomniał sobie, że list wsunął do zewnętrznej kieszeni, zapinanej na zamek błyskawiczny.
Uważał, że to niezwykle mądre z jego strony, iż poczekał z otwarciem listu, aż znajdzie się w studiu. Po przeczytaniu poprzedniego był tak wściekły i zdołowany, że dostał szału i zniszczył podróbkę lampy od Tiffany’ego, którą bardzo lubił. Zaś tutaj, wśród przyjaciół i współpracowników, będzie musiał nad sobą zapanować. Przynajmniej odrobinę.
Wziął uspokajający oddech i rozerwał kopertę.
Daniel,
Zrozum, wiem, że to dla ciebie niełatwe. Dla mnie też nie. Ale nie ma powodu, dla którego miałbyś to wszystko jeszcze bardziej utrudniać. Byłoby miło, gdybyśmy mogli zachować jakieś dobre wspomnienia z minionych trzech lat, zamiast niszczyć wszystko małostkowymi sprzeczkami.
Podczas wyprowadzki zgodziłeś się, że dla psów będzie lepiej jeśli zostaną w jedynym domu, jaki kiedykolwiek poznały. Nie rozumiem więc, czemu tak nagle zmieniasz zdanie. Twoje mieszkanie jest zdecydowanie za małe dla trzech psów — nawet jeśli wolno Ci trzymać w nim zwierzęta, w co wątpię. Nie muszę chyba przypominać, że to ja za nie zapłaciłem. Poza tym nie będzie komu wyprowadzać je na spacer, bo Ty zaraz po pracy biegasz po barach. I, do cholery, Daniel, nie stać cię na opłacenie prawnika, by walczyć o nie w sądzie, więc nie rozumiem, po co mnie tym straszysz. To przecież nie są nasze dzieci. Ogarnij się!
Pozwolę ci się z nimi widywać tylko jeśli obiecasz, że nie będziesz robił scen jak ostatnio. Mogę odprowadzać je do Dorothy, a Ty je od niej będziesz odbierał. W ten sposób nie będziemy musieli się widywać. Wielka szkoda, że nie potrafisz zachowywać się, jak przystało na dorosłego człowieka. Normalni ludzie rozstają się, a potem potrafią się jakoś dogadać. Ale Ty zawsze lubiłeś dramatyzować w każdym znaczeniu tego słowa.
Jeremy
Głupi, pieprzony kutas. Zawsze sprowadzał wszystko do pieniędzy. Co to niby miało do rzeczy, kto zapłacił za psy? Daniel poczuł znajomy ucisk w gardle i wilgoć cisnącą się do oczu, ale nie pozwolił sobie na płacz. Nie tutaj.
Chcąc oderwać umysł od wszystkich okrutnych rzeczy, które chciałby zrobić Jeremiemu, zmusił się do oglądania zdjęć. Rzecz jasna, sprowadzało się to do pożerania wzrokiem Draco Malfoya, który wyglądał niesamowicie apetycznie w czarnej, wełnianej kurtce i równie czarnej koszuli. Rozpiętej. Ostatnio jego fascynacja Draco zaczęła się pogłębiać, przechodząc w zauroczenie, choć nie robił sobie zbyt wielkich nadziei na coś więcej. Szkoda, zważywszy na fakt, iż w rzeczywistości niewielu modeli było gejami, nawet jeśli cały świat sądził inaczej. Niemniej, jeśli pewnego dnia Draco będzie do wzięcia, Daniel poprzysiągł sobie, że nie zmarnuje nawet sekundy.
Draco i Harry zawsze wydawali się sobą zafascynowani, o ile się akurat nie kłócili, i Daniel musiał przyznać, że tworzyli uroczą — i bardzo tajemniczą — parę. Gdy pojawiał się temat Harry’ego, Draco zachowywał jeszcze większą dyskrecję niż wtedy, gdy mówił o samym sobie, choć raz wymsknęło mu się, że przeszłość Harry’ego była bardziej popieprzona od jego własnej, a to już było coś. Żadnym sposobem nie dało się podpuścić Draco, by zdradził coś więcej.
Żaden z nich nie wyjaśnił też, dlaczego Draco tak długo milczał, choć Daniel miał wrażenie, że w ten sposób zrobił dla Harry’ego coś szlachetnego i bohaterskiego. W historii Draco były też inne dziury, prowokujące Daniela do niewielkiego wścibstwa. Udało mu się ustalić kilka faktów. Po pierwsze, Draco nie miał bliskiej rodziny i był wplątany w jakieś sprawy spadkowe, które wyprowadzały go z równowagi. Tydzień wcześniej, po wizycie u radcy prawnego, wrócił do studia w podłym nastroju i wdał się w awanturę z Beatrice, nazywając ją szlamowatą suką. Usłyszawszy to dość fantazyjne słowo, Daniel uznał, że Draco musi w wolnym czasie pisać wiersze.
Będzie musiał wypróbować ten nowopoznany epitet na Jeremym. Ten chciwy, tani, bezduszny, szlamowaty kutas porywający psy.
*
Harry nie zawracał sobie głowy ubieraniem się, schodząc na śniadanie. Draco wyszedł do studia ponad godzinę temu — choć w żaden sposób nie zakłócił Harry’emu snu. Był zadziwiająco troskliwy w tym zakresie.
— Dzień dobry, Harry Potterze — przywitała go ciepło Sully.
— Dobry.
Pozwolił sobie zmarnować chwilę, obserwując, jak stojąca przy oknie skrzatka rozbraja kolejny plik wyjców. Miała smykałkę do metody otwórz–i–zniszcz, którą skrzaty domowe Malfoyów najwyraźniej opanowały do perfekcji. Sięgnął po dwa gorące tosty, po czym żonglując talerzem i filiżanką z herbatą, opadł na krzesło.
Reszta porannej poczty leżała tuż obok miejsca, przy którym zwykle siadał. Zazwyczaj znajdował tam też listy zaadresowane do siebie, choć Sully nigdy o tym nie wspominała. Nie po raz pierwszy już zastanawiał się nad skomplikowanym systemem komunikacyjnym, jaki musiały rozwinąć między sobą sowy, dostarczając korespondencję. Czyżby Hedwiga informowała swoje koleżanki — nie próbujcie nawet lecieć do mieszkania Pottera, i tak całymi dniami przesiaduje u Malfoya — a one kiwały opierzonymi łbami i ćwierkały, że jak widać wiele się zmieniło, i to na pewno nie na lepsze, skoro obaj byli samczykami?
Przerzucił błyszczącą ulotkę Czarodziejskich Dowcipów Weasleyów, wielką kopertę przystrojoną różowymi serduszkami i dziecięcym pismem oraz bezpłatny egzemplarz Czarownicy — szczęśliwie tym razem na okładce nie było jego twarzy.
Na samym dole sterty leżała gruba paczka, po którą sięgnął ostrożnie, mimo iż wiedział, że Sully zawsze skrupulatnie sprawdzała, czy żaden z listów nie jest zaklęty, nim ktokolwiek ich dotknął. W środku znajdował się spory plik luźnych kartek, bez jakiejkolwiek notatki z wyjaśnieniem czy opisem zawartości. Jedną dłonią trzymając filiżankę z herbatą, drugą sięgnął po leżącą na wierzchu kartkę, by się jej przyjrzeć.
Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, to godło Ministerstwa Magii i trzy symbole pod nim — Harry rozpoznał stylizowane pióra feniksa i usiadł, zszokowany. Nie widział niczego o takiej klauzuli tajności od czasów wojny. Uważniej przyjrzał się kartce, niemniej nic nie zdradzało potencjalnego nadawcy.
Odstawił filiżankę i zaczął czytać.
Raport ten poświęcony jest działalności Draco Malfoya (syna Lucjusza Malfoya) w okresie, gdy przebywał on wśród śmierciożerców, sporządzony na podstawie zeznań Severusa Snape’a.
Jego herbata zdążyła wystygnąć, nim skończył czytać. Harry upił kolejny łyk, choć raczej po to, by uspokoić czymś żołądek, niż z prawdziwego pragnienia. Z nagłym zainteresowaniem zaczął oglądać filiżankę, jakby był obeznanym w temacie kolekcjonerem — podziwiając jej surowy kształt i porcelanę cienką niczym skorupka jajka. Dłoń drżała mu zaledwie odrobinę, gdy odstawiał filiżankę z powrotem na talerzyk, strącając na bok pięknie wypolerowaną, srebrną łyżeczkę. Harry mógł niemalże zobaczyć, jak niezliczone dłonie Malfoyów obejmują ją tuż przed tym, gdy wyciągali rękę, by pogłaskać czekającego kochanka…
Ale Harry wcale nie chciał o nich myśleć; chciał po prostu przyjrzeć się wszystkim rzeczom w pokoju. Były przecież niezwykle fascynujące, prawda? W niczym nie przypominały Dursleyowskich oklepanych gratów. Kryształowe świeczniki ze świecami o barwie kości słoniowej wspaniale kontrastowały z kredensem wykonanym z ciemnego drewna. A ta martwa natura nad nimi — pełna barw, obrazowa i zdecydowanie godna jego uwagi. Podejrzewał, że wisiała w tym pokoju od dekad, jeszcze zanim pojawiły się pierwsze wzmianki o ewentualnej wojnie, nim związane z nią wydarzenia zbrukały nazwisko Malfoyów. Nim Draco został zmuszony do robienia rzeczy, o których opowiedział Snape w tych prostych słowach, które Harry tak bardzo chciał zapomnieć.
Draco unikał rozmów o wojnie, a Harry — równie niechętny do przywoływania własnych doświadczeń — nie naciskał. Przemknęło mu przez myśl, że Draco mógł sam wysłać mu ten raport, ale było to zbyt naciągane. Draco nigdy nie podrzuciłby mu takiej bomby, nie będąc obok, by móc poskładać wszystko z powrotem do kupy. Ale kto mógł to wysłać, jeśli nie on? Na pewno nie Snape; gnojek prędzej by umarł niż wystawił Draco w taki sposób, co do tego Harry miał absolutną pewność. Niemniej, raport wyraźnie pokazywał, jak bardzo Snape zawiódł go w czasie wojny, a jego niepokojące zeznania oscylowały między obwinianiem o to samego siebie i ministerstwa. Na dłuższą metę wyjaśniał też wszystkie awantury, które Harry stoczył z Draco. I dystans, który się między nimi tworzył.
Nie, to ktoś zupełnie inny wysłał paczkę; ktoś, kto z łatwością dostał się do największych tajemnic wojny. Ktoś, kto wiedział, że Harry nie będzie w stanie tak po prostu zignorować tego, czego się przed chwilą dowiedział. Miał chore przeczucie, że właśnie o to chodziło.
Mieliśmy być młodzi, pomyślał. Młodzi i głupi, mieliśmy martwić się tylko owutemami, quidditchem albo Pucharem Domów. Draco Malfoy miał szesnaście lat, gdy do mnie przyszedł — to zdanie rozpoczynało raport. W wieku osiemnastu lat dołączył do swego ojca i śmierciożerców. Rok później machina wojenna wypluła go, by na miarę swych możliwości mógł iść naprzód. A w wieku dwudziestu jeden lat stracił niemalże wszystko — ale wtedy nie był już młody.
Harry miał ochotę się wściec — ale na kogo? Na co? Dokąd szły te wszystkie nieme skargi? Kto wysłuchiwał tych daremnych narzekań ludzkości na niesprawiedliwość, która spadała na nią niczym ulewa? Harry nigdy nie uzyskał żadnej odpowiedzi na swe modlitwy, błagania czy też próby zawarcia umowy ze Stwórcą.
I wiedział, że Draco też odchodził z pustymi rękami.
*tytuł oryginalny — "Delicate Sound of Thunder" — to tytuł płyty zespołu Pink Floyd z 1988 roku.
**We all have a dark side, to say the least — tłumaczenie własne.
Tłumaczenie: Aribeth.
Betowały Ka i mawako. Obu cudownym paniom serdeczne dzięki

DELIKATNY DŹWIĘK BURZY*
Prolog — Pięć listów
Wszyscy mamy ciemną stronę, delikatnie mówiąc.
(„Dogs of War”, Pink Floyd)**
Jerald Carr był metodycznym człowiekiem, który nigdy nie zaniedbywał tego, co do niego należało. Dlatego też, mimo że jego serce waliło jak oszalałe, a lekarz uraczyłby go wykładem, jak bardzo szkodzi to jego zdrowiu, najpierw zajął się swoją sową, odkładając na bok list, który przyniosła. Sowa zerkała wyczekująco na klatkę z myszami, którą trzymał w swoim biurze właśnie po to, by nagradzać ptaka za dostarczone przesyłki. Trzymając różdżkę w pogotowiu, otworzył drzwiczki klatki. Tupiąc maleńkimi łapkami, jeden zwinny gryzoń wydostał się na zewnątrz i z determinacją ruszył ku wolności. Carr naumyślnie machnął różdżką, wycelował ją i sparaliżował stworzonko, choć nie całkowicie — gdzież wtedy byłoby wyzwanie? W następnej sekundzie sowa zanurkowała w powietrzu i opierzonymi szponami chwyciła mysz, nim Carr zdążył choćby opuścić różdżkę.
W przeciwieństwie do niej, Carr rozciągnął swą nagrodę w czasie, ze spokojem człowieka, który młodzieńczą brawurę — o ile kiedykolwiek skłaniał się ku takiemu postępowaniu — miał dawno za sobą.
List spoczywał dokładnie na środku biurka - jako jedyny przedmiot na nieskazitelnym blacie. Nienaturalnie, mamrotał jego partner za każdym razem, widząc panujący tu porządek. Ale to właśnie pusty blat pozwalał Carrowi całkowicie skupić się na wszystkich detalach, dzięki czemu zauważał te niewielkie, acz niezwykle istotne szczegóły, które jego młodszy i bardziej niecierpliwy partner zazwyczaj przegapiał.
Carr opadł w końcu na fotel, który przyjął jego ciężar z mało dostojnym jękiem, i sięgnął po list.
Zwykły, niczym nie wyróżniający się papier; żadnych słów, które mogłyby zdradzić pochodzenie listu. Sklejała go czarna pieczęć, a znak na niej był irytująco niedbały i nie znajdował się na środku. Carr przyjrzał się bliżej pieczęci i prychnął, nie mogąc skupić na niej wzroku. Do diabła ze starzeniem się, pomyślał ze zwyczajową dla siebie irytacją. Wyjął z szuflady okulary do czytania, założył je i ponownie spojrzał na pieczęć.
I oto była — prosta tarcza, o której nie pozwalał sobie nawet marzyć, póki jej nie ujrzał.
Carr zamknął oczy i powoli uniósł list do nosa, wąchając go niczym jedno z dobrych cygar, których jego lekarz z uporem mu zabraniał. Nie spodziewał się odkryć za wiele, ale czasami — rzadko, zarazem jednak na tyle często, by weszło mu to w nawyk — udawało mu się uchwycić ślad nadawcy. Być może jakąś wodę kolońską czy zapach dymu wydostającego się z pobliskiego kominka. Ale tym razem nie udało mu się wykryć niczego poza przenikliwym aromatem ciepłych piór i wilgoci — długa droga nad Kanałem skutecznie usunęła wszelkie inne zapachy.
Carr folgował sobie przez dłuższą chwilę, pieszcząc list palcami, badając jego wagę i wyobrażając sobie niewidzialne połączenie z dłonią, która go zapieczętowała. Potem, wsuwając mięsisty palec pod pieczęć, złamał ją i otworzył kopertę. Już miał rozłożyć pergamin, gdy zauważył drobne zniekształcenie na pieczęci. Leciutkie, ledwo widoczne nawet przez szkła okulatów, odbijało światło, migocząc. Nachylił list do światła z pobliskiego okna, aż nagle odkrył, co nieostrożny adresat uwięził w czarnym wosku. Owinięty wokół pieczęci był delikatny, jasny, nie dłuższy niż stalówka pióra, włos.
Carr uśmiechnął się.
*
Draco zauważył ciemnofioletową torbę ze złotym logiem Madame Malkin i westchnął. Harry musiał rzucić ją na fotel zeszłej nocy; więcej niż pewne, że nowa szata, na zakup której namówił go Draco, była już niemiłosiernie wygnieciona. Co prawda Sully uwielbiała wyręczać Harry’ego w porządkach, niemniej takie niedbalstwo nie przystoi jednemu z członków-założycieli W.E.S.Z.
Otworzył torbę i odskoczył, zaskoczony, gdy coś wyleciało z niej i niemalże dziabnęło go w oko. Wyjec... Spróbował zniszczyć go samym spojrzeniem, lecz gdy jego starania okazały się bezowocne, poddał się i poszedł po różdżkę.
HARRY POTTERZE, TY OBRZYDŁY, ODRAŻAJĄCY SODOMITO. FAKT, ŻE POZWOLIŁEŚ, BY TO ŚCIERWO ŚMIERCIOŻERCY MALFOY TRAKTOWAŁO CIĘ JAK UTRZYMANKA, JEST OBRAZĄ DLA TWOJEJ RODZINY. A PRZYNAJMNIEJ BYŁOBY, GDYBY WCIĄŻ ŻYŁA.
Pergamin spłonął, zmieniając się w kupkę popiołu. Draco opuścił różdżkę.
Serce waliło mu jak oszalałe, a ręka trzymająca różdżkę trzęsła się, choć nie wiedział, czy od wykrzyczanych obelg, czy też od tego, że ta niespodziewana wiadomość w ogóle do niego dotarła. Wyjce rzadko przekraczały próg jego domu: Sully skrupulatnie pozbywała się ich, nawet o tym nie wspominając. Ktoś musiał być nadzwyczaj sprytny, skoro udało mu się przemycić ten list mimo jej czujności.
Draco podniósł szatę Harry’ego, zwalczając wściekłość wyobrażeniami o wyjątkowo kreatywnej i mściwej śmierci, która niechybnie czekała anonimowego nadawcę. Wszystko było w porządku, tłumaczył sobie; będzie dalej robił swoje i w końcu uwierzy, że nic się tak naprawdę nie stało. Zapomni o tym.
Trzymając w jednej dłoni szatę Harry’ego, zaś drugą walcząc z wieszakiem, natychmiast zauważył zachodzące w nim, nieproszone zmiany. Najbardziej zauważalne było duszące ściskanie w gardle, które pozbawiło go głosu. Odruchowo próbował krzyczeć, mimo że z góry wiedział, że to nic nie da. Słyszał ryk przypominający odgłosy nieokiełznanej natury, coś jak grzmot przetaczający się nad górami czy wzburzone fale na oceanie.
Kurwa. Kurwa jego mać.
Kiedy już myślał, że ciśnienie rzuci go na kolana, usłyszał nagłą eksplozję. Ledwie zdążył osłonić głowę ramionami. Po chwili rozejrzał się i ujrzał rozbite i rozmokłe szczątki szklanej kuli, zaśmiecającej obecnie pobliską półkę — jedna z pamiątek jego matki z pobytu w Wiedniu.
— Kurwa jego mać — powiedział tym razem na głos, głównie po to, by zamaskować ogarniający go strach. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie rzucić na kulę zaklęcia Reparo, ale stwierdził, że strzaskanej ozdoby nie da się już naprawić, więc jedynie przywołał jej szczątki do kosza na śmieci.
Niedługo potem zasiadł przy biurku, ostrożnie zanurzył pióro w kałamarzu i zaczął pisać.
Szanowny Uzdrowicielu Fenestrane,
Zwracam się do pana z polecenia Severusa Snape’a, Mistrza Eliksirów Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, w dość delikatnej sprawie. Jak pan zapewne rozumie, biorąc pod uwagę Niedawne Wydarzenia, niełatwo przychodzi mi obdarzenie kogoś zaufaniem, niemniej w tym przypadku liczę, że dotrzyma pan tajemnicy zawodowej.
Ostatnimi czasy zdarza mi się odczuwać pewną dokuczliwość, którą można opisać jako niekontrolowaną magię. Przechodziłem przez coś podobnego w dzieciństwie, jednak przez ponad szesnaście lat dolegliwości te nie dawały o sobie znać. Nie muszę chyba wspominać, że jest to kompromitujące i dekoncentrujące. Ostatni wypadek miał miejsce zaledwie kilka minut temu.
Byłem wtedy w domu, w sypialni, gdy zaskoczył mnie nadesłany wyjec. Nie zamierzam zanudzać pana szczegółami, może poza tym, iż zaadresowano go do pana Harry’ego Pottera. Po zniszczeniu wyjca zauważyłem symptomy wskazujące na nadejście magii: poczułem, jak coś ściska mnie za gardło, odbierając mi mowę oraz słyszałem dziwne łupanie w głowie. Objawy ustępowały zazwyczaj tuż po tym, jak coś w pomieszczeniu wybuchło — w tym wypadku szklana kula ze śniegiem, do której nie byłem szczególnie przywiązany.
Mam nadzieję, iż będzie Pan w stanie coś mi doradzić. Proszę dać mi znać sową zwrotną, czy podejmie się Pan mojego przypadku. W przeciwnym razie będę zmuszony przenieść wszystkie łatwo tłukące się rzeczy na strych.
Z poważaniem,
Draco Malfoy
*
Hermiona poczuła, jak gruby plik korespondencji wyślizguje się jej z dłoni, ale nie zdążyła złapać go wystarczająco szybko i część z listów spadło na podłogę gabinetu.
— Cholera — wymamrotała, ale tak cicho, by nie było tego słychać przez uchylone drzwi. Sekretarka nie powinna usłyszeć — albo, co gorsza, przekazać komuś — że najnowszy członek ich zespołu był nadspodziewanie wybuchowy. Póki co mieli o niej dobre zdanie i ciężko pracowała, by tak pozostało.
Przeniesiono ją tu zaledwie trzy tygodnie temu, po tym, gdy departament załamał się dramatycznie po wyjątkowo paskudnej politycznej aferze, przez którą połowa pracowników musiała poszukać sobie nowej pracy. Od kiedy tu przeszła, postanowiła nie rzucać się na głęboką wodę i trzymać z daleka od wystających skał. I przez cały ten czas niedobitki, którym udało się utrzymać posadę, stale kręciły się wokół niej, próbując albo pozyskać jej sympatię, albo zrzucić na nią część winy. Często wracała do domu po pracy mentalnie wyczerpana.
Niemniej jednak jej nowa praca była interesująca i Hermiona nie żałowała, że ją podjęła. Ale nawet za milion lat nie sądziłaby, że będzie zajmować się sprawą majątku Malfoya. Rzecz jasna, nigdy nie wspomniała o tym Draco ani Harry’emu.
Opadła na krzesło z ledwie słyszalnym westchnieniem i zaczęła przekopywać się przez wszystkie listy i paczki, dziwiąc się samej ich ilości i podejrzewając, że — już nie pierwszy raz — ktoś w biurze zrzucał na nią swoją część pracy. Zapewne Marcus, który zmuszał każdego, kogo udało mu się dorwać, do wysłuchiwania niekończącej się krytyki na temat zmian, które zaszły po katastrofie.
Jej uwagę przykuła jedna szczególnie duża koperta, więc wyjęła ją ze sterty.
Redmund, Hall i Strongfellows wykaligrafowano na kopercie niezwykle pięknym charakterem pisma. Wystarczyło, że raz dotknęła pergaminu i od razu poczuła jego wysoką jakość; list był niemal zbyt wspaniały, by go otwierać. W końcu jednak sięgnęła po swój ministerialny nóż do otwierania korespondencji i otworzyła go, zaintrygowana.
Panna Hermiona Granger
Departament Restytucji
Ministerstwo Magii
Ulica Pokątna, Londyn, Anglia
Szanowna Panno Granger,
W odpowiedzi na Pani ostatnie pytanie, zweryfikowaliśmy sumę, jakiej Pani departament domagał się z majątku rodziny Malfoyów, a mianowicie: 425 galeonów wpłacono 25 stycznia 2002 roku do ministerstwa, co zostało przez nas poręczone i potwierdzone w imieniu D. Malfoya. Ponadto, 2 lutego 2002 wpłacono dodatkowe 360 galeonów.
Jeśli, jak Pani zasugerowała, oba żądania zostały mylnie wysunięte wobec majątku Malfoyów, oznaczałoby to naruszenie przepisów ministerstwa w zakresie ściśle określonych, legalnych wydatków niezbędnych do zarządzania finansami majątku aż do czasu ostatecznego rozstrzygnięcia. Niemniej, przychylając się do Pani prośby, zgadzam się odłożyć na później złożenie formalnego zażalenia przeciw Departamentowi Restytucji.
Musi Pani zrozumieć, iż nie wolno mi omawiać z Panią wielu aspektów związanych z majątkiem rodziny Malfoyów. Niemniej, biorąc pod uwagę Pani dotychczasową dyskrecję i wytrwałość oraz fakt, iż w naszym wspólnym interesie leży sprawiedliwy wyrok w tej sprawie, podejmę wszelkie starania, by pomóc Pani w ramach moich możliwości.
Z poważaniem,
Mecenas Lysander Redmund
Redmund, Hall I Strongfellow
Więc tak. Jej podejrzenia się sprawdziły — jej poprzedniczka uznała majątek Malfoyów za zbyt apetyczny kąsek, by nie sięgnąć po niego swymi chciwymi łapami I to niejeden raz, jeśli informacje zawarte w liście były prawdziwe. Czystki w departamencie wymiotły ją stamtąd zbyt szybko, by mogła zniszczyć dowody ewidentnej kradzieży. Jednak, jak Hermiona zauważyła z pewnym niepokojem, dużo mniej oczywiste było, kto jeszcze brał w tym wszystkim udział — i prawdopodobnie spoglądał teraz niespokojnie przez ramię, obserwując ją i czekając, aż go odkryje.
*
Daniel grzebał w swej wypchanej torbie, odrzucając na bok najnowsze numery OK! i Elle, ulubione skórzane rękawiczki, puste opakowanie po cukierkach Bassett’s Allsorts, czerwoną składaną parasolkę, najlepsze nożyczki, program koncertu gwiazdkowego jego siostrzenicy, który odbył się miesiąc temu, tubkę kremu do rąk Neutrogena i garść drobnych, a i tak nie mógł znaleźć tego, czego szukał. Dopiero gdy przewalił wszystko jeszcze raz, przypomniał sobie, że list wsunął do zewnętrznej kieszeni, zapinanej na zamek błyskawiczny.
Uważał, że to niezwykle mądre z jego strony, iż poczekał z otwarciem listu, aż znajdzie się w studiu. Po przeczytaniu poprzedniego był tak wściekły i zdołowany, że dostał szału i zniszczył podróbkę lampy od Tiffany’ego, którą bardzo lubił. Zaś tutaj, wśród przyjaciół i współpracowników, będzie musiał nad sobą zapanować. Przynajmniej odrobinę.
Wziął uspokajający oddech i rozerwał kopertę.
Daniel,
Zrozum, wiem, że to dla ciebie niełatwe. Dla mnie też nie. Ale nie ma powodu, dla którego miałbyś to wszystko jeszcze bardziej utrudniać. Byłoby miło, gdybyśmy mogli zachować jakieś dobre wspomnienia z minionych trzech lat, zamiast niszczyć wszystko małostkowymi sprzeczkami.
Podczas wyprowadzki zgodziłeś się, że dla psów będzie lepiej jeśli zostaną w jedynym domu, jaki kiedykolwiek poznały. Nie rozumiem więc, czemu tak nagle zmieniasz zdanie. Twoje mieszkanie jest zdecydowanie za małe dla trzech psów — nawet jeśli wolno Ci trzymać w nim zwierzęta, w co wątpię. Nie muszę chyba przypominać, że to ja za nie zapłaciłem. Poza tym nie będzie komu wyprowadzać je na spacer, bo Ty zaraz po pracy biegasz po barach. I, do cholery, Daniel, nie stać cię na opłacenie prawnika, by walczyć o nie w sądzie, więc nie rozumiem, po co mnie tym straszysz. To przecież nie są nasze dzieci. Ogarnij się!
Pozwolę ci się z nimi widywać tylko jeśli obiecasz, że nie będziesz robił scen jak ostatnio. Mogę odprowadzać je do Dorothy, a Ty je od niej będziesz odbierał. W ten sposób nie będziemy musieli się widywać. Wielka szkoda, że nie potrafisz zachowywać się, jak przystało na dorosłego człowieka. Normalni ludzie rozstają się, a potem potrafią się jakoś dogadać. Ale Ty zawsze lubiłeś dramatyzować w każdym znaczeniu tego słowa.
Jeremy
Głupi, pieprzony kutas. Zawsze sprowadzał wszystko do pieniędzy. Co to niby miało do rzeczy, kto zapłacił za psy? Daniel poczuł znajomy ucisk w gardle i wilgoć cisnącą się do oczu, ale nie pozwolił sobie na płacz. Nie tutaj.
Chcąc oderwać umysł od wszystkich okrutnych rzeczy, które chciałby zrobić Jeremiemu, zmusił się do oglądania zdjęć. Rzecz jasna, sprowadzało się to do pożerania wzrokiem Draco Malfoya, który wyglądał niesamowicie apetycznie w czarnej, wełnianej kurtce i równie czarnej koszuli. Rozpiętej. Ostatnio jego fascynacja Draco zaczęła się pogłębiać, przechodząc w zauroczenie, choć nie robił sobie zbyt wielkich nadziei na coś więcej. Szkoda, zważywszy na fakt, iż w rzeczywistości niewielu modeli było gejami, nawet jeśli cały świat sądził inaczej. Niemniej, jeśli pewnego dnia Draco będzie do wzięcia, Daniel poprzysiągł sobie, że nie zmarnuje nawet sekundy.
Draco i Harry zawsze wydawali się sobą zafascynowani, o ile się akurat nie kłócili, i Daniel musiał przyznać, że tworzyli uroczą — i bardzo tajemniczą — parę. Gdy pojawiał się temat Harry’ego, Draco zachowywał jeszcze większą dyskrecję niż wtedy, gdy mówił o samym sobie, choć raz wymsknęło mu się, że przeszłość Harry’ego była bardziej popieprzona od jego własnej, a to już było coś. Żadnym sposobem nie dało się podpuścić Draco, by zdradził coś więcej.
Żaden z nich nie wyjaśnił też, dlaczego Draco tak długo milczał, choć Daniel miał wrażenie, że w ten sposób zrobił dla Harry’ego coś szlachetnego i bohaterskiego. W historii Draco były też inne dziury, prowokujące Daniela do niewielkiego wścibstwa. Udało mu się ustalić kilka faktów. Po pierwsze, Draco nie miał bliskiej rodziny i był wplątany w jakieś sprawy spadkowe, które wyprowadzały go z równowagi. Tydzień wcześniej, po wizycie u radcy prawnego, wrócił do studia w podłym nastroju i wdał się w awanturę z Beatrice, nazywając ją szlamowatą suką. Usłyszawszy to dość fantazyjne słowo, Daniel uznał, że Draco musi w wolnym czasie pisać wiersze.
Będzie musiał wypróbować ten nowopoznany epitet na Jeremym. Ten chciwy, tani, bezduszny, szlamowaty kutas porywający psy.
*
Harry nie zawracał sobie głowy ubieraniem się, schodząc na śniadanie. Draco wyszedł do studia ponad godzinę temu — choć w żaden sposób nie zakłócił Harry’emu snu. Był zadziwiająco troskliwy w tym zakresie.
— Dzień dobry, Harry Potterze — przywitała go ciepło Sully.
— Dobry.
Pozwolił sobie zmarnować chwilę, obserwując, jak stojąca przy oknie skrzatka rozbraja kolejny plik wyjców. Miała smykałkę do metody otwórz–i–zniszcz, którą skrzaty domowe Malfoyów najwyraźniej opanowały do perfekcji. Sięgnął po dwa gorące tosty, po czym żonglując talerzem i filiżanką z herbatą, opadł na krzesło.
Reszta porannej poczty leżała tuż obok miejsca, przy którym zwykle siadał. Zazwyczaj znajdował tam też listy zaadresowane do siebie, choć Sully nigdy o tym nie wspominała. Nie po raz pierwszy już zastanawiał się nad skomplikowanym systemem komunikacyjnym, jaki musiały rozwinąć między sobą sowy, dostarczając korespondencję. Czyżby Hedwiga informowała swoje koleżanki — nie próbujcie nawet lecieć do mieszkania Pottera, i tak całymi dniami przesiaduje u Malfoya — a one kiwały opierzonymi łbami i ćwierkały, że jak widać wiele się zmieniło, i to na pewno nie na lepsze, skoro obaj byli samczykami?
Przerzucił błyszczącą ulotkę Czarodziejskich Dowcipów Weasleyów, wielką kopertę przystrojoną różowymi serduszkami i dziecięcym pismem oraz bezpłatny egzemplarz Czarownicy — szczęśliwie tym razem na okładce nie było jego twarzy.
Na samym dole sterty leżała gruba paczka, po którą sięgnął ostrożnie, mimo iż wiedział, że Sully zawsze skrupulatnie sprawdzała, czy żaden z listów nie jest zaklęty, nim ktokolwiek ich dotknął. W środku znajdował się spory plik luźnych kartek, bez jakiejkolwiek notatki z wyjaśnieniem czy opisem zawartości. Jedną dłonią trzymając filiżankę z herbatą, drugą sięgnął po leżącą na wierzchu kartkę, by się jej przyjrzeć.
Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, to godło Ministerstwa Magii i trzy symbole pod nim — Harry rozpoznał stylizowane pióra feniksa i usiadł, zszokowany. Nie widział niczego o takiej klauzuli tajności od czasów wojny. Uważniej przyjrzał się kartce, niemniej nic nie zdradzało potencjalnego nadawcy.
Odstawił filiżankę i zaczął czytać.
Raport ten poświęcony jest działalności Draco Malfoya (syna Lucjusza Malfoya) w okresie, gdy przebywał on wśród śmierciożerców, sporządzony na podstawie zeznań Severusa Snape’a.
Jego herbata zdążyła wystygnąć, nim skończył czytać. Harry upił kolejny łyk, choć raczej po to, by uspokoić czymś żołądek, niż z prawdziwego pragnienia. Z nagłym zainteresowaniem zaczął oglądać filiżankę, jakby był obeznanym w temacie kolekcjonerem — podziwiając jej surowy kształt i porcelanę cienką niczym skorupka jajka. Dłoń drżała mu zaledwie odrobinę, gdy odstawiał filiżankę z powrotem na talerzyk, strącając na bok pięknie wypolerowaną, srebrną łyżeczkę. Harry mógł niemalże zobaczyć, jak niezliczone dłonie Malfoyów obejmują ją tuż przed tym, gdy wyciągali rękę, by pogłaskać czekającego kochanka…
Ale Harry wcale nie chciał o nich myśleć; chciał po prostu przyjrzeć się wszystkim rzeczom w pokoju. Były przecież niezwykle fascynujące, prawda? W niczym nie przypominały Dursleyowskich oklepanych gratów. Kryształowe świeczniki ze świecami o barwie kości słoniowej wspaniale kontrastowały z kredensem wykonanym z ciemnego drewna. A ta martwa natura nad nimi — pełna barw, obrazowa i zdecydowanie godna jego uwagi. Podejrzewał, że wisiała w tym pokoju od dekad, jeszcze zanim pojawiły się pierwsze wzmianki o ewentualnej wojnie, nim związane z nią wydarzenia zbrukały nazwisko Malfoyów. Nim Draco został zmuszony do robienia rzeczy, o których opowiedział Snape w tych prostych słowach, które Harry tak bardzo chciał zapomnieć.
Draco unikał rozmów o wojnie, a Harry — równie niechętny do przywoływania własnych doświadczeń — nie naciskał. Przemknęło mu przez myśl, że Draco mógł sam wysłać mu ten raport, ale było to zbyt naciągane. Draco nigdy nie podrzuciłby mu takiej bomby, nie będąc obok, by móc poskładać wszystko z powrotem do kupy. Ale kto mógł to wysłać, jeśli nie on? Na pewno nie Snape; gnojek prędzej by umarł niż wystawił Draco w taki sposób, co do tego Harry miał absolutną pewność. Niemniej, raport wyraźnie pokazywał, jak bardzo Snape zawiódł go w czasie wojny, a jego niepokojące zeznania oscylowały między obwinianiem o to samego siebie i ministerstwa. Na dłuższą metę wyjaśniał też wszystkie awantury, które Harry stoczył z Draco. I dystans, który się między nimi tworzył.
Nie, to ktoś zupełnie inny wysłał paczkę; ktoś, kto z łatwością dostał się do największych tajemnic wojny. Ktoś, kto wiedział, że Harry nie będzie w stanie tak po prostu zignorować tego, czego się przed chwilą dowiedział. Miał chore przeczucie, że właśnie o to chodziło.
Mieliśmy być młodzi, pomyślał. Młodzi i głupi, mieliśmy martwić się tylko owutemami, quidditchem albo Pucharem Domów. Draco Malfoy miał szesnaście lat, gdy do mnie przyszedł — to zdanie rozpoczynało raport. W wieku osiemnastu lat dołączył do swego ojca i śmierciożerców. Rok później machina wojenna wypluła go, by na miarę swych możliwości mógł iść naprzód. A w wieku dwudziestu jeden lat stracił niemalże wszystko — ale wtedy nie był już młody.
Harry miał ochotę się wściec — ale na kogo? Na co? Dokąd szły te wszystkie nieme skargi? Kto wysłuchiwał tych daremnych narzekań ludzkości na niesprawiedliwość, która spadała na nią niczym ulewa? Harry nigdy nie uzyskał żadnej odpowiedzi na swe modlitwy, błagania czy też próby zawarcia umowy ze Stwórcą.
I wiedział, że Draco też odchodził z pustymi rękami.
Koniec prologu
*tytuł oryginalny — "Delicate Sound of Thunder" — to tytuł płyty zespołu Pink Floyd z 1988 roku.
**We all have a dark side, to say the least — tłumaczenie własne.