[T][Z] Tysiąc pięknych rzeczy

Na małe pocieszenie, że lato już prawie za nami, rozpoczynam nowe tłumaczenie Teamu Drarry. Mam nadzieję, że urozmaici Wam nieco jesienne wieczory.
Opowiadanie jest czasem słodkie, czasem smutne, fabuła toczy się przez dłuższy okres czasu, rozpoczyna w Hogwarcie, a kończy kilka lat po wojnie. Bohaterem głównym jest tu Draco, ale sporo dowiemy się też o życiu innych osób: Harry’ego, Deana, Seamusa, Hermiony, Rona, Snape’a oraz postaci niefandomowych. Autorka w miarę dobrze zachowała kanoniczność postaci, ale część akcji osadziła w świecie niemagicznym. Ogólnie całość prezentuje się ciekawie i oryginalnie.
Tyle na zachętę. Czytajcie i komentujcie, kochane drarrystki, wspierajcie nas miłym słowem i wskazujcie błędy. Tłumaczenie, mimo niezbyt trudnego języka, okazało się sporym wyzwaniem, więc każda opinia będzie dla nas cenna.
Zapraszam na rozdział pierwszy, a za betowanie bardzo dziękuję Lasair i Aevenien :*.
Tłumaczenie: Kaczalka.
Tytuł i link do oryginału: A Thousand Beautiful Things
Autor: Duinn Fionn
Zgoda: jest
Rating: NC-17
Ostrzeżenia: w zasadzie nie ma, czasem powiewa fluffem
Kanon: pojawia się i znika, sporo akcji rozgrywa się w świecie niemagicznym
ROZDZIAŁ 1
Każdego dnia układam listę powodów, dla których wierzę, że one istnieją (tysiące pięknych rzeczy).
(„A Thousand Beautiful Things”, Annie Lennox)*
— Jakie jest twoje najwcześniejsze związane ze mną wspomnienie, Dean?
Po twarzy Deana Thomasa przemknął cień uśmiechu. Seamus właśnie osiągnął ten punkt wieczoru, kiedy równowaga pomiędzy późną godziną oraz odpowiednią ilością alkoholu czyniła go odprężonym i skłonnym do zagłębiania się w przeszłość. Nastrój, który dokładnie harmonizował z własnym samopoczuciem Deana.
— Przecież już wiesz. Wspinaliśmy się wtedy po raz pierwszy ścieżką prowadzącą do Hogwartu, a ty dałeś mi czekoladową żabę i opowiedziałeś o dorastaniu w czarodziejskiej rodzinie.
— Półczarodziejskiej.
— Półczarodziejskiej. Ale to i tak ważne pół. Na kimś takim jak ja, wychowanym w mugolskim wschodnim Londynie, naprawdę wywarłeś wielkie wrażenie.
Seamus parsknął śmiechem i wziął kolejny łyk alkoholu.
— Na każdym wywarłem wielkie wrażenie, stary.
— I obaj niedawno dostaliśmy różdżki...
— Wierzba, włos syreny, dziesięć cali...
— Dziewięć i trzy czwarte — uściślił Dean.
Seamus przesunął się, żeby wyciągnąć różdżkę, ale zrezygnował, zanim Dean go powstrzymał.
— W takim razie od tamtego czasu musiała urosnąć — zażartował.
— Kłamca. Tak czy siak, w pociągu pokazałeś mi, jak rozpiąć dziewczynom szaty.
— Racja, człowieku! Pamiętasz Susan Bones? Ale była wkurzona.
— Tak! Myślałem, że zamierza zmienić cię w eunucha.
— Nie, chodziło jej o ciebie — powiedział Seamus. — A ja cię uratowałem.
— I ta laska z szóstej klasy — dodał Dean. — Ty zboczony draniu.
— Byłem zdolny, prawda? Nauczyłem cię wszystkiego. A przynajmniej wszystkiego, co ważne.
— Zdolny? Dziewczyny prawdopodobnie miały na to inne określenie.
Dean złapał spojrzeniem kelnera i dotknął swojej pustej szklanki. Kiwnął głową, bez słów potwierdzając zamówienie na kolejnego drinka. Dzisiejszego wieczoru to on wybierał lokal i zdecydował się właśnie na ten modny mugolski bar jazzowy w pobliżu dworca King’s Cross. Seamus nie narzekał na ich wędrówki po mieście — Dean nigdy nie zabierał go dwa razy w to samo miejsce — ale gdy przychodziła jego kolej, zawsze chodzili do tego samego czarodziejskiego pubu niedaleko ministerstwa.
— Daj spokój, w szkole wszystkie dziewczyny mnie kochały.
Dean grzecznie przytaknął, chociaż miał w tej kwestii spore wątpliwości.
— A ty? To samo pytanie.
— W pierwszym tygodniu narysowałeś dla mnie portret.
— Twój? — Dean niczego takiego sobie nie przypominał.
— Nie, akurat Neville’a. Ale już wtedy uważałem, że jesteś utalentowany.
Prostota odpowiedzi naprawdę poruszyła Deana, spodziewał się raczej jakiejś sarkastycznej riposty.
— Dziękuję.
— Szkoda, że już go nie mam, zbiłbym fortunę na wczesnej twórczości Deana Thomasa.
— Nic z tego. Najpierw musiałbym umrzeć. I żeby nic ci nie przyszło do głowy, Seamus.
— Mnie? Nie bój się. Z kim potem chodziłbym po barach?
— A co się stało z tym portretem?
— Parszywek go znalazł i pożarł prawie cały, więc wyrzuciłem resztki. Mam nadzieję, że dostał sraczki.
Kontynuowali rozmowę o starych czasach przy akompaniamencie cichych dźwięków pianina. Niektóre z tych dziwnych opowieści wywoływały u nich wybuchy śmiechu, jednak szczęśliwe historie zbyt często przerywane były wspomnieniami o tym, co się wydarzyło później, sprowadzając na Deana uczucie smutku i tęsknoty za bliskimi, którzy nie przeżyli wojny.
— Kiedy pierwszy raz zobaczyłem bliźniaków Weasley, testowali jakieś zaklęcie barwiące. Pamiętasz? — zapytał Seamus.
— Boże, tak! Wszyscy w pokoju wspólnym mieli czerwoną albo żółtą skórę. Ohyda.
— Tylko ty wyglądałeś w miarę normalnie. Na ciebie za bardzo nie podziałało, zrobiłeś się tylko trochę ciemniejszy.
— Kiedyś zwaliłem ogromny stos książek na Hermionę.
— Na zaklęciach? Tak, przypominam sobie. Praktycznie wgniotłeś ją w podłogę — powiedział Seamus.
— Prawie rzuciła na mnie klątwę, ale Flitwick patrzył.
— No i lekcja, na której Padma Patil chciała transmutować pióro w poduszkę, a zamiast tego wyszło jej dildo.
Dean zachichotał — o tym akurat zapomniał.
— Mina McGonagall, kiedy je zobaczyła...
— Mina Padmy była lepsza.
— A ten poranek, gdy Lavender przewróciła kociołek na eliksirach i uśpiła całą klasę na resztę dnia? — Dean wciąż pamiętał, jak wyglądali, gdy się wreszcie ocknęli: wszyscy byli zaślinieni, a na twarzach mieli poodbijane dziwaczne linie od spania na książkach i piórach.
Seamus parsknął z rozbawieniem.
— Malfoy obudził się z najbardziej zmierzwionymi włosami, jakie w życiu widziałem.
— Och, oczywiście, pamiętam! Wyglądał gorzej niż wtedy, kiedy Harry przeklął go w pociągu w drodze do domu.
— O który raz ci chodzi?
Dean pokiwał głową.
— Racja.
— Słodka Maryjo i Jezusie! Malfoy i ta jego obsesja na punkcie włosów. Cholera, ciągle jest w tej kwestii strasznie pedantyczny, nie sądzisz?
— Nie zamierzam gryźć ręki, która mnie karmi. — Dean spoważniał. — Chociaż pamiętam, że po ostatniej bitwie... Wcale nie przejmował się fryzurą. Nie widziałeś go tego dnia, ale ja...
Seamus wyciągnął rękę i położył ją na ramieniu Deana.
— Nie, stary. Żadnych opowieści o wojnie. Nie dzisiaj. Nie chcesz doprowadzić Irlandczyka do płaczu, prawda?
Dean dobrze wiedział, o co Seamus tak naprawdę pyta.
— W porządku. Już sobie z tym poradziłem. W dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach.
Seamus uśmiechnął się.
— Dasz mi znać, kiedy będzie sto procent?
— Tobie pierwszemu, obiecuję. Między nami nie będzie więcej tajemnic, kończę z nimi. — Dean odwzajemnił uśmiech i poczuł się lepiej, niż dane mu było od miesięcy. — Możesz więc mówić o Malfoyu, ile tylko chcesz.
— Ale o niczym z czasów wojny. I wszystkie moje szkolne wspomnienia o Malfoyu są paskudne.
Dean zastanawiał się przez chwilę.
— Mam jedno całkiem miłe.
Seamus pociągnął długi łyk ze swojej butelki.
— No to mów.
— Zdarzyło się to na eliksirach w szóstej klasie. Gdy Snape zaczął opuszczać coraz więcej lekcji.
— Wiosną, zanim odszedł, żeby dołączyć do śmierciożerców?
— Tak. Pomfrey go zastępowała, ale nie zawsze uczyła wtedy eliksirów. W tym dniu przyniosła coś, co wyglądało jak myślodsiewnia. Używaliśmy tego tylko raz, zapomniałem, jak się nazywało. Wiesz, o co mi chodzi?
Seamus przytaknął.
— Zamiast płynnej substancji było wypełnione czymś w rodzaju piasku, prawda?
— Tak. I Pomfrey chciała, byśmy z pomocą tego czegoś wydobyli nasze najważniejsze wspomnienia. Takie, które stanowią sedno naszego życia. Żebyśmy skoncentrowali się jak wtedy, kiedy wyczarowujemy patronusa. Ale mnie się to nigdy nie udało.
— Ani mnie. — Seamus zachichotał. — Po ile mieliśmy wtedy lat? Po szesnaście? I o czym myśleliśmy najczęściej? Oprócz quidditcha, unikania odrabiania zadań domowych i dziewczyn? Pomfrey powinna wiedzieć, że nam się nie uda. Żaden z nas tego nie potrafił.
Dean zmarszczył lekko brwi.
— Nie pamiętasz? Malfoy potrafił. Wszyscy oglądaliśmy, jak na piasku rekonstruuje to, co uważał za najważniejsze. Nawet się nie spocił, tak mało wysiłku go to kosztowało. Przypominasz sobie, co to było?
Seamus pokręcił głową.
— Co? Góra galeonów? Komplet modnych szat? Może inkrustowny perłami grzebień?
— Nie. — Dean zawahał się. — To był dwór Malfoyów. Jego doskonałe odzwierciedlenie.
Seamus przestał się uśmiechać i dopiero po długim czasie z jego ust wypłynęły słowa odpowiedzi:
— To sporo wyjaśnia, nie sądzisz?
— Sporo. Ale nie wszystko.
*
Wiele kilometrów i cały świat dalej obiekt ich konwersacji właśnie kopał nogą w drogim bucie w drzwi gabinetu ojca. Dudniące echo rozchodzące się po korytarzach wreszcie obudziło skrzatkę Sully.
— Czy pan Draco chce wejść do środka? — udało jej się zapytać pomiędzy jednym a drugim kopnięciem.
Draco spojrzał na nią z namysłem, ale nie odpowiedział.
Skrzatka po raz ostatni popatrzyła na jego agresywną, zdeterminowaną twarz i pstryknęła swoimi nienaturalnie długimi palcami. Draco pospiesznie wszedł do pokoju, zanim mógłby zmienić zdanie. Sully nerwowo deptała mu po piętach. O nic więcej nie zapytała i natychmiast zabrała się za zapalanie świec i rozniecanie ognia w kominku.
Draco, nieruchomy i milczący, czekał, aż skończy.
Wizytę w gabinecie odwlekał aż do tego wieczoru. Kilka miesięcy temu zablokował do niego drzwi z nadzieją, że już nigdy tu nie wejdzie. Jednak dzisiaj — skoro były to jego ostatnie chwile we dworze — zapragnął przyjść jeszcze raz.
I przyszedł, z niesprecyzowanym pragnieniem znalezienia rzeczy, którą mógłby ze sobą zabrać. Ale teraz, gdy naprawdę się tu znalazł, odrzucił ten pomysł jako absurdalny. W gabinecie nie było nic poza prawie gołymi półkami i miejscami, gdzie kiedyś, zanim zarekwirowało je ministerstwo, stały czarnomagiczne artefakty. To, co pozostało, miało wątpliwą wartość — rzeczy takie jak ozdobne ręczne lusterko, które mogło zdradzić ukryte pragnienia znajomych, albo kunsztowny kielich, zdolny zmusić kogoś, aby go napełniał i opróżniał, aż stanie się kompletnie pijany.
Sully czekała, aż Draco wykaże takie samo zainteresowanie zgromadzonymi tu przedmiotami, jakie wykazywał w innych pomieszczeniach dworu. Później przygotuje je do przeniesienia do nowego domu. Ale dla Draco nic tutaj nie miało znaczenia. Nie chciał pamiętać ani tego pokoju, ani jego byłego właściciela. Proszę bardzo, niech ministerstwo sobie wszystko zabierze.
Draco wbrew sobie obszedł bogato rzeźbione biurko ojca i usiadł. Jak daleko sięgał pamięcią, nigdy wcześniej czegoś takiego nie zrobił. Jednak niewidzialna obecność Lucjusza rzucała tak zaborczy cień, że wstał prawie natychmiast. Niemal w tej samej chwili dostrzegł na biurku znajomy wolumin. Myślał, że zostawił go w swoim pokoju, ale widocznie Sully odniosła księgę na miejsce.
Odruchowo uniósł ją i zaczął przeglądać. Bez zaklęcia tłumaczącego ledwie rozumiał słowa, ale nie musiał czytać dokładnie, żeby wiedzieć, co znaczą — ich sens wyrył sobie w pamięci wiele miesięcy temu.
No puedes hablar. No puedes escribir.
Nie możesz mówić. Nie możesz pisać.
Puedes tocar. Puedes besar.
Możesz dotykać. Możesz całować.
Opanował go gwałtowny gniew i już nie potrafił tłumić obezwładniających wspomnień z ostatnich pięciu lat. Wepchnął książkę w ręce Sully, a potem złapał pełną garść dokumentów, podszedł do kominka i rzucił je do paleniska. Zapłonęły natychmiast. Zadowolony z efektu dołożył całe naręcze książek, które zajęły się ogniem z równą łatwością. Zapomniał o ostrożności, ale Sully wydawała się coraz bardziej zaniepokojona.
— Panie Draco, co pan robi? Proszę natychmiast przestać!
Jednak słowo „przestań” w jego słowniku już nie istniało. Cały akt zdawał się oczyszczający, radosny. Z każdą zniszczoną rzeczą, z każdym zrujnowanym podejrzanym obiektem serce Draco stawało się lżejsze, aż poczuł się tym niemal upojony.
Wyrwał z płomieni drewnianą szczapę i zaczął podpalać wszystko, czego nie mógł przenieść. Sully wpadła w panikę, zawodziła wysokim głosem i szarpała go za ramię ze sporą siłą, ale Draco nie zamierzał pozwolić, żeby ktokolwiek przeszkodził mu w jego misji. Zasłony, książki na półce, pluszowa sofa, na której lubił przesiadywał i patrzeć, jak ojciec pracuje — wszystko to okazało się dramatycznie łatwopalne. Wszystko wokół dostąpiło oczyszczenia w płomieniach.
— Panie Draco! Nie! Zginie pan, jeśli pan nie przestanie.
Widocznie przekroczył granicę zachowań, na których zniesienie skrzatka była przygotowana. Sully pospiesznie ugasiła to, co akurat się paliło, i niebawem po ogniu nie ani pozostało śladu.
Draco zaczął kaszleć od dymu i popiołu, unoszących się w całym zniszczonym pomieszczeniu. Zerkając na niego lękliwie, skrzatka oczyściła powietrze jednym szybkim ruchem ręki.
— Zrujnował pan cały gabinet pana Lucjusza! — krzyknęła, ze zmartwienia i zdenerwowania szarpiąc za okrywającą ją ścierkę. — Co pan narobił?
Coś, na co powinienem zdecydować się już dawno temu, chciał jej odpowiedzieć. Coś nadzwyczajnego.
Usiadł w jedynym ocalałym fotelu i rozejrzał się wokół z wielkim zadowoleniem. Skrzatka opadła na podłogę tuż przy jego stopach i zacisnęła palce na książce. Wbiła w niego intensywne spojrzenie, gotowa chronić swojego pana za wszelką cenę — nawet przed jego własnym szaleństwem.
Patrząc na otaczające go zniszczenia, Draco nie mógł nie przypomnieć sobie ostatniej rozmowy, jaką odbył tutaj z ojcem pięć lat temu. Wtedy, jako szesnastolatek, uważał siebie za osobę niezwykle spostrzegawczą. Mając lat dwadzieścia jeden, wiedział już, że absolutnie nie miał racji.
*
Najpierw grzmot, potem burza...
(„In A Lifetime”, Clannad i Bono)**
Draco otrzymał specjalne pozwolenie od Dumbledore’a i weekend mógł spędzić w domu — przywilej dostępny niewielu uczniom piątej klasy. Właśnie wyciągnął się przed przygasającym kominkiem w gabinecie ojca i schował nos w książce o strategii gry w quidditcha. Relaksujące ciepło i późna godzina jak gdyby zmówiły się, żeby uczynić go przyjemnie sennym, a czytane słowa, na których koncentrował tylko część umysłu, dodatkowo go usypiały.
Płomyk pobliskiej świecy nagle zamigotał i zgasł, co wyrwało Draco z letargu. Uniósł głowę, a to z kolei zwróciło uwagę ojca. Wymienili krótkie uśmiechy i Lucjusz ponownie skupił się na swojej lekturze, zaraz jednak, słysząc niespodziewany dźwięk, spojrzał w stronę okna.
— Wietrznie dzisiaj — powiedział.
Draco, również słysząc drapanie gałęzi po szybie, wsparł się na łokciu. Ojciec już całkowicie pogrążył się w wielkiej i wyglądającej na bardzo starą księdze. Niedługo później skrzatka Sully w milczeniu zastąpiła zużytą świecę nową, zapalając ją lekkim ruchem dłoni, po czym zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
Kiedy, tak jak dzisiejszego wieczoru, spędzał czas w domu rodzinnym, często przesiadywał z ojcem w jego gabinecie. Sam zajmował się raczej mało ambitną lekturą, ale wspólne czynności sprawiały, że ogarniało go kojące poczucie więzi. Miał nadzieję, że ojciec odbiera to w ten sam sposób.
Lucjusz pałał niezwykłą miłością do wiedzy, niestety większość znajomych nie doceniała głębi tego uczucia. Prawie każdy wieczór spędzał właśnie tutaj. Zgłębiał wybrany temat, przeglądając w tym celu stosy książek i metodycznie sporządzając notatki przy akompaniamencie cichego poskrzypywania pióra. Albo w zamyśleniu godzinami analizował jeden pergamin.
Gdy Draco podrósł, ojciec rozmawiał z nim o niektórych tematach swoich badań. Na początku tylko o tych niewinnych, jednak z biegiem czasu stało się jasne, że ojciec zgłębia rodzaje magii, jakich nigdy nie uczono w Hogwarcie. Z pewnością nie bez powodu. Zagadnienia takie zdawały się fascynujące, ale i bardziej niż trochę przerażające.
Usłyszał, że ojciec szepcze coś, co brzmiało jak inkantacja. Słowa nie były łacińskie, więc zaciekawiony Draco ponownie uniósł głowę.
— Hiszpański — odpowiedział Lucjusz na pytanie widoczne w jego oczach.
Draco przekręcił się na bok, z chęcią korzystając z oferowanej mu uwagi.
— Co czytasz? — zagadnął.
Lucjusz przesunął się w fotelu, żeby lepiej widzieć syna.
— Klątwy iberyjskie. Gwarantuję, że nie dowiesz się o nich od Flitwicka.
— Na pewno nie. W tym miesiącu omawiamy zaklęcia gospodarstwa domowego — powiedział Draco z drwiną. — Przypuszczam, że to dla dobra Weasleyów. — Wysunął różdżkę z rękawa, skierował ją na pustą szklankę ojca po brandy i wymamrotał inkantację. Szkło momentalnie zrobiło się kryształowo czyste. — Tak że nie krępuj się i uwolnij skrzaty. Jestem przygotowany, żeby sobie radzić w życiu.
Lucjusz uśmiechnął się ze współczuciem.
— Zgadzam się, takie zaklęcia nie są Malfoyom potrzebne. Chociaż klątwy iberyjskie także ci się nie przydadzą.
Ciekawość Draco została pobudzona, co zapewne było zamiarem ojca.
— Dlaczego? Jak one działają?
— Ach, latynoski temperament... Jest o wiele mniej stabilny niż nasz. Na przykład to zaklęcie. W naszym języku znamy je jako Klątwę Porzuconego Kochanka. Oczywiście wcale nie trzeba być porzuconym kochankiem, żeby ją rzucić, ale komuś w tak niefortunnej sytuacji może ona przyjść do głowy.
— Naprawdę? I co ona robi?
— Podobnie jak sami Hiszpanie, jest raczej teatralnie dramatyczna. Zmusza ofiarę do miotania obelgami w każdego, kto znajdzie się w zasięgu jej głosu. — Lucjusz spojrzał na karty rozłożonej przed nim księgi. — Trwa to od zmierzchu do... wyczerpania, jak podejrzewam. I powtarza się codziennie.
— Werbalne zniewagi w zasadzie nie są bardzo straszne — skomentował Draco.
— Nie bądź taki szybki z wydawaniem opinii, dopóki nie poznasz wszystkich faktów.
Lucjusz uśmiechnął się ze złowieszczym błyskiem w oczach, co wprawiło Draco w lekkie podenerwowanie. Kiwnął głową na znak, że rozumie swój błąd.
— Ważne jest, że dodatkowo klątwa obdarza ofiarę niewielkimi zdolnościami legilimencji. Sądzę, że są one wystarczające, aby dostarczyć przeklętej osobie mnóstwa amunicji, której może użyć przeciwko przyjaciołom. Przez co przyjaciele już niedługo przestają być przyjaciółmi. Sprawdzimy, co dalej? — Doskonale wypielęgnowane palce Lucjusza prześlizgnęły się po stronie książki. — Ofiary nie można uciszyć... ani związać. Nie można jej zostawić samej. Zaklęcie anulujące klątwę jest zachwycająco skomplikowane i wymaga bezinteresownego poświęcenia. Twórca najwidoczniej pomyślał o wszystkim.
— Czemu nazwano ją Klątwą Porzuconego Kochanka?
— Prawdopodobnie dlatego, że przekleństwo to stanowi doskonałe narzędzie zemsty. Nie mogę sobie wyobrazić, żeby w takich warunkach przetrwał jakakolwiek relacja nawiązana w przyszłości przez ofiarę.
Widząc pytające spojrzenie Draco, Lucjusz mówił dalej:
— Przypuśćmy, że Juan opuszcza Consuelę. Z tego powodu Consuela rzuca na niego klątwę. Juan wiąże się z Estrellą, ale zamienia jej wieczory w piekło. Przerażona Estrella, co zrozumiałe, ucieka od Juana. To samo dzieje się w przypadku Marii, Carminy... a nawet Pabla, jeśli Juan lubi również mężczyzn. Klątwa sprawia, że Juan płaci za swoją niewierność. To takie proste. Ale jakże skuteczne.
Draco, patrzący na zagadnienie z perspektywy szesnastolatka, który nie doświadczył jeszcze żadnego romantycznego uniesienia, uznał całą opowieść za absurdalnie poplątaną.
— Nie sądzę, żeby ta klątwa na coś mi się przydała. I chyba należy do Zaklęć Niewybaczalnych.
Twarz ojca na chwilę przybrała poważny wyraz.
— W różnych kulturach obowiązują różne zasady prawne.
Lucjusz najwidoczniej zamierzał uraczyć go dłuższym wykładem, ale Draco ucieszył się, bo temat był ciekawy. Mruknął zachęcająco, więc ojciec kontynuował:
— Nie jest Niewybaczalne, ale zakazane. Przynajmniej w Hiszpanii. Tutaj nie zdobyło dużej popularności.
— Więc po co ktoś miałby ryzykować?
— Ach, synu, zapominasz o emocjonalnej satysfakcji, jaką gwarantuje słodka zemsta. Czasami nic innego nawet w przybliżeniu nie daje takiej przyjemności.
Draco zamyślił się na chwilę. Oczywiście po przeanalizowaniu swoich poglądów na temat zemsty pierwszą osobą, która stanęła mu przed oczami, był Harry Potter. Ale w jego przypadku sytuacja przedstawiała się inaczej. Draco zawsze pragnął dokonać zemsty własnymi rękami, tak bezpośrednio, żeby Potter dokładnie wiedział, skąd nadchodzi i, co najważniejsze, dlaczego. Ta psychologiczna bzdura w ogóle nie spełniała tych warunków, a tym samym wcale nie nadawała się do jego celów. A już na pewno nie zamierzał ryzykować kary za użycie nielegalnego zaklęcia.
Nagle coś przyszło mu do głowy. Czarny Pan z pewnością uznałby klątwę za intrygującą. On akurat nie obawiał się kary, a pragnienie zemsty, jakim pałał do Pottera, było wręcz legendarne. Dokładnie w tym momencie Draco zrozumiał, po co ojciec bada stare przekleństwa i jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Następnie zastanowił się, jakie inne mroczne zaklęcia mogli stworzyć Hiszpanie. Dyskusja nagle straciła na atrakcyjności. Niespodziewane i mocne uderzenie gałęzi w najdalsze okno gabinetu spotęgowało jeszcze jego nerwowy nastrój.
— Te inne książki. Też mówią o nielegalnych zaklęciach?
Nie miał pojęcia, po co zapytał, skoro dobrze wiedział, że tak. W jego umyśle badania, jakie ojciec prowadził wieczorami, bezpowrotnie przestały być niewinnym zgłębianiem wiedzy. Zadrżał, uświadamiając sobie, że te klątwy naprawdę zostaną na kimś użyte. I to zapewne już wkrótce.
Lucjusz samym wyrazem oczu powiedział mu, że zdaje sobie sprawę z wniosków, jakie właśnie wysnuł i jest z tego faktu zadowolony.
— Draco, co wiesz o nocy, kiedy Harry Potter zniknął w trakcie trzeciego zadania Turnieju Trójmagicznego?
Nagła zmiana tematu wprawiła go w zakłopotanie. Zająknął się przy odpowiedzi.
— Wtedy, kiedy zginął Cedrik Diggory? — Oblizał nerwowo usta. — Potter twierdzi, że Czarny Pan wrócił i go zabił, ale według „Proroka” to kłamstwo.
Ostatnie słowa sprawiły, że twarz ojca przybrała surowy wyraz.
— To, co piszą w „Proroku Codziennym”, nie ma znaczenia.
— Hmm, cóż... niektórzy uczniowie są przekonani, że to Potter zamordował Diggory’ego, żeby wygrać Turniej Trójmagiczny. W zeszłym tygodniu Umbridge ukarała Pottera za to, co opowiadał o wydarzeniach tamtej nocy, i teraz nikomu w szkole nie wolno na ten temat nic powiedzieć. Dumbledore wierzy Potterowi, ale w takim razie powinien... — Wpatrujące się w niego uważne spojrzenie ojca kazało mu przerwać zdanie.
— A co ty sam myślisz?
Draco chciałby mieć więcej czasu na sformułowanie przemyślanej odpowiedzi.
— Ja... ja... nie wiem. Nie wiem, co myślę. — Miał nadzieję, że ojciec zrozumiał jego nieme błaganie: „Ty mi powiedz, co mam myśleć”.
Lucjusz nagle obrócił się na krześle tak, że patrzył teraz wprost na niego.
— To, co za chwilę usłyszysz, synu, przeznaczone jest wyłącznie do twoich uszu. Proszę, żebyś nie dzielił się tą wiedzą z nikim innym.
Draco podciągnął się do pozycji siedzącej i wyprostował ramiona. Uznał, że powinien przybrać bardziej formalną, dorosłą pozę, skoro zostanie dopuszczony do takich tajemnic. Zrobił poważną minę i skinął głową w odpowiedzi.
— Czarny Pan naprawdę żyje, a Potter — zapewniam, że wbrew swojej woli — odegrał kluczową rolę w jego zmartwychwstaniu. Nasz Pan znowu jest potężny, na co z nadzieją oczekiwaliśmy od wielu lat.
Lucjusz zawsze był utalentowanym gawędziarzem, a dzisiejszego wieczoru fakt ten tylko się potwierdził. Szczegóły opowiadanej historii przedstawił tak graficznie, żywo i szokująco, że Draco mógł niemal zobaczyć cmentarz, usłyszeć krzyki śmierciożerców, poczuć zapach gorącego pyłu, który unosił się, kiedy zaklęcia rozbijały nagrobki i wbijały ich fragmenty w murawę.
I kiedy ojciec z wielkim zapałem relacjonował całe zdarzenie, z wyobraźnią Draco stało się coś dziwnego. Niespodziewanie ujrzał to wszystko z perspektywy Pottera. Wręcz poczuł, jak Gryfon zostaje oplątany magicznymi więzami, jak ogląda cieniste postaci zmarłych, które przybyły, żeby go wesprzeć, tworząc wokół niematerialną kopułę. Ojciec tak plastycznie odmalował cały obraz, że Draco bez problemu wszedł w skórę Pottera umykającego przed rzucanymi za nim klątwami, żeby dotrzeć do Diggory’ego i świstoklika, i uciec w ostatniej chwili.
Wsłuchując się w tak dobrze znany mu głos, w tej chwili zabarwiony zupełnie obcym podnieceniem, Draco próbował przyswoić sobie fakty, jednak trudno było mu otrząsnąć się z kłębowiska emocji, jakie wywołała w nim opowieść. Strach był najbardziej oczywisty — strach tak niespodziewany i silny, że mógł go niemal posmakować, jak gdyby tworzył on w powietrzu otoczkę z dymu. Ale dlaczego tak się stało? Czy nie powinien być zadowolony? Czy czarodzieje czystej krwi nie pragnęli powrotu Czarnego Pana, który zajmie się ich sprawą? Czy nie chciał, żeby ojciec znów otrzymał należne mu miejsce u boku swojego przywódcy i zapewnił nazwisku Malfoy więcej prestiżu oraz szacunku? I poprowadził ze sobą także i syna?
Powiedz mi, co mam myśleć, poprosił bezgłośnie. Co czuć. Nikt mu jednak nie odpowiedział.
A tym, co odczuwał najmocniej, było przerażenie.
*
Ojcze, zabierz ode mnie ten kielich,
wino zabarwione jest krwią.
(„Cálice”, Gilberto Gil i Chico Buarque)***
Rozmowa w gabinecie zapoczątkowała w jego umyśle intensywną wewnętrzną debatę. Bo nawet w wieku szesnastu lat Draco wiedział z całą pewnością, że wizja ojca nigdy się nie ziści. Przekonanie to uświadomiło mu, że nie może maszerować za nim ślepo i tylko czekać na porażkę, którą widział przed swoimi oczami jaśniej niż proroctwo. Ponieważ w przeciwieństwie do ojca, znał Pottera. I znał Dumbledore’a.
Był na tyle spostrzegawczy, aby wyczuć zmiany, jakie zachodzą w czarodziejskim świecie. Świętoszkowaci Gryfoni szeptali do siebie nie tak znowu zawoalowane przestrogi, kiedy mijał ich na korytarzu. „Prorok Codzienny” robił aluzje przy różnych okazjach — chociaż to, czego nie publikował, niewątpliwie dawało jeszcze więcej do myślenia. Goście ojca przyciszonymi głosami wymieniali ze sobą nowiny; Draco słyszał tylko fragmenty rozmów dobiegające zza zamkniętych drzwi, ale i to wystarczyło, żeby jego serce trzepotało z niepokoju.
Draco posiadał wadę typową dla większości nastolatków: zakładał, że to, co wiedział, wiedzieli też jego najbliżsi, podobnie jak wierzyli w to, w co i on wierzył. Ale nie dostrzegł, że życie w Hogwarcie dawało mu okazję obserwowania z pierwszej ręki poczynań przeciwników Czarnego Pana. Mieszkał przecież w samym sercu królestwa Dumbledore’a, gdzie stary czarodziej rządził niemal niepodzielnie. Z tej perspektywy miał trudności ze zrozumieniem, dlaczego Czarny Pan popełnia w stosunku do Harry’ego Pottera wciąż te same głupie błędy. Może przez smakowanie porażki, jakiej Draco doświadczał z powodu drugiego chłopca tak często, stało się to dla niego czymś zwyczajnym i zupełnie niewłaściwie zakładał, że ta przykra wiedza jest czymś powszechnym?
W pewne popołudnie, kilka dni po rozmowie w gabinecie, ojciec przybył do Hogwartu, aby obejrzeć mecz quidditcha pomiędzy Gryffindorem i Slytherinem — Draco odmawiał nazwania go spotkaniem towarzyskim, jak robili wszyscy inni. Wspomnienie o tym, czego niedawno dowiedział się o Sami-Wiecie-Kim, ciążyło mu bardzo, przez co czuł się dziwnie nieswojo w obecności ojca. Nie potrafił poradzić sobie z własnym strachem, jeśli już, to jego samopoczucie stawało się coraz gorsze, a obawy narastały. Przez całe popołudnie walczył, żeby zachować pozory normalności; miał nadzieję, że nerwowość, której nie potrafił stłumić, nie wpłynie na jego kondycję psychiczną podczas meczu.
Po obiedzie razem z ojcem wybrali się na spacer wokół jeziora. Wczesna jesień była wspaniała — wyjątkowo ciepła, z okazjonalnymi przebłyskami słońca wysuwającego się zza delikatnych chmur.
— Pałkarze Gryfonów wydają się w tym roku mniejsi — powiedział Lucjusz, odmierzając równe kroki po wydeptanej ścieżce.
— To dlatego, że ślizgońscy są więksi — odparł Draco.
— Czyli nic się nie zmieniło. — Lucjusz uśmiechnął się. Zdawał się być w nastroju na wspomnienia. — Ślizgoni zawsze mieli w czym wybierać, jeśli chodzi o silnych zawodników.
Kontynuowali spacer, dyskutując o mało ważnych sprawach, takich jak skład drużyn, strategia gry i pogoda. Draco odzywał się, ale nie do końca skoncentrował na rozmowie.
Kiedy pora zrobiła się późna, ponownie skierował ich na boisko, wybierając mało uczęszczaną trasę prowadzącą na zbocze. Dróżka była zbyt wąska, by mogli iść obok siebie, więc przez większość czasu podążał za ojcem po późnojesiennej trawie, już suchej i kruchej, która przy każdym kroku stawiała opór i wydawała trzeszczące dźwięki w kontakcie z jego szatą.
— Słyszałeś coś nowego na temat Pottera? Albo Czarnego Pana? — zapytał Lucjusz lekko zdyszanym głosem. Wspinanie się na pagórek musiało go trochę zmęczyć.
— Raczej nie. Teraz wszyscy myślą tylko o meczu.
— Ach, pierwsze spotkanie w sezonie. Pamiętam tę ekscytację. Każdy chce się popisać, jak dużo wie o quidditchu, zwłaszcza pierwszoroczni. A potem otwierają usta i cała iluzja znika.
Draco parsknął na znak zgody, ale nic nie powiedział.
— Synu, wiem, że jesteś inteligentny. Zdajesz sobie sprawę, co się teraz dzieje. Z pewnością rozumiesz, że za wszelkie informacje, jakie możesz zdobyć w Hogwarcie, zostaniesz doceniony... albo nawet nagrodzony.
Draco starał się niczego po sobie nie pokazać, ale niespodziewana sugestia, że miałby donosić o czymś, co przypadkowo usłyszał w szkole, zaniepokoiła go bardziej niż niedawna dyskusja w gabinecie Lucjusza.
Szedł za ojcem, nawet nie podnosząc głowy.
— Nie wiem, czy jestem w stanie usłyszeć coś użytecznego — odpowiedział ostrożnie. — Uczniowie zwykle plotkują o tym, kto kogo pocałował, kto oszukuje na zielarstwie lub kiedy będzie następna wycieczka do Hogsmeade. Pewnie znasz to z własnego doświadczenia.
— Nie spodziewam się, że docenisz wartość takich informacji, Draco. O tym zdecydują inni. Jednak masz szczęście, że przebywasz w wyjątkowym miejscu i możesz słuchać oraz obserwować.
— Myślałem, że profesor Snape...
— Jego lojalność wzbudza teraz wątpliwości. Rozsądek nakazuje, żebyś mu nie ufał.
Draco skupił uwagę na wznoszącym się terenie, a szczególnie na swoich stopach. Ojciec uznał jego milczenie za zachętę, żeby kontynuować.
— Jestem pewien, że chłopiec tak mądry jak ty znajdzie sposób, żeby znaleźć się między ludźmi, którzy czasem zdradzą coś ciekawego.
Z narastającym niepokojem Draco zdał sobie sprawę, że właśnie awansowano go na aktywnego szpiega śmierciożerców. Strach i przerażenie, jego nieodłączni towarzysze, znowu się wokół niego zmaterializowali. Żołądek nagle mu się zacisnął. Musiał odpowiedzieć tak, żeby zadowolić ojca.
— Ja... Jestem zaskoczony — wydukał. Cóż, odpowiedział szczerze, mimo że nie było to wystarczające.
Lucjusz zwolnił, odwrócił się i spojrzał na niego z uwagą. Po chwili, pozornie zadowolony, ponownie ruszył przed siebie. Najwidoczniej uznał zdziwienie Draco za satysfakcjonującą reakcję.
— Ojciec twojego przyjaciela Vincenta chce go wysłać w przyszłym roku do Durmstrangu. Zapewne pod naciskami żony, która obawia się o jego bezpieczeństwo. — Ostatnie słowo Lucjusz wymówił tak, jakby było przekleństwem. — Co o tym myślisz? Byłbyś zainteresowany zmianą szkoły?
— Oczywiście, że nie.
— To dobrze. Nie akceptuję takiego tchórzostwa. Ktoś kiedyś napisał, że najgorętsze miejsce w piekle zarezerwowane jest dla tych, którzy w czasie wielkich przemian pozostają neutralni****.
Draco był biegły w interpretowaniu zawiłego języka ojca i bez problemu zrozumiał, czego się od niego oczekuje: kiedy ci każę, dołączysz do śmierciożerców.
Odpowiedział tak ogólnie, jak tylko potrafił:
— Ślizgoni nie będą już tacy sami bez Crabbe’a.
Na moment Lucjusz położył mu lekko dłoń na karku, nagradzając tym jego potulność.
— Natknąłem się na nową książkę z tureckimi klątwami — powiedział, zmieniając temat.
Jednak Draco już go nie słuchał. Teraz pragnął jedynie dostać się do szatni, zamknąć w ciemnej kabinie i siedzieć tam przynajmniej do czasu, aż świat ponownie wróci do równowagi. Na ślepo deptał wysoką trawę obok ścieżki. Niezliczone świerszcze, zaniepokojone nagłym wtargnięciem na ich teren, uciekały mu spod stóp całymi chmarami. Draco zastanowił się, jak to jest być aż tak nieświadomym, co się zaraz wydarzy, i spokojnie przeżuwać smaczne liście, nie myśląc o niczym. I tu nagle: trach! Życia, jakie znacie, już nie ma, ale wy posiadacie zbyt małe mózgi, żeby sobie wyobrazić, co się stało.
Podobnie jak niczego niespodziewający się mieszkańcy Hogwartu.
Z drugiej strony, czy naprawdę oczekiwał, że sprawy będą się toczyły tak jak do tej pory? Że wszystko będzie tak trwało, zakurzone i niezmienne niczym Binns, na zawsze? Czemu wierzył — czemu wszyscy zdawali się przyjąć to za pewnik — że Sam-Wiesz-Kto grzecznie poczeka z następnym ruchem, aż Potter skończy siódmą klasę i zda egzaminy?
Koniec mógł nadejść lada dzień, a tutaj — z Dumbledore’em i Potterem — Draco bardzo szybko znajdzie się w centrum nieprzyjemnych wydarzeń. W środku wojny i wśród ludzi, którzy odkryją jego szpiegostwo dla niewłaściwej strony.
Zbliżyli się do boiska quidditcha. Członkowie obu drużyn poszli do szatni, żeby przebrać się w stroje do gry. Lucjusz postanowił, że obejrzy mecz ze ślizgońskich trybun.
Na prawo od nich Draco zauważył Pottera. Samego. Wyraz jego twarzy nie wyrażał nic poza typowym strapieniem. Nie widział ich, ale Lucjusz obserwował go uważnie, Draco mógł poczuć, jak się najeżył. Zerknął na ojca ostrożnie, nic nie mówiąc i nie zdradzając żadnych emocji.
— Och, spójrz. Zbawiciel czarodziejskiego świata — westchnął Lucjusz. — I to bez towarzystwa swoich pochlebców, jak się zdaje.
Ku jego zdziwieniu, ojciec ukradkiem wysunął różdżkę ukrytą w fałdach rękawa i nakierował ją na Pottera. Spanikowany Draco złapał go za ramię.
— Co robisz? — wysyczał. — Przed meczem będą go sprawdzać na obecność czarów. — Wiedział, że ojciec jest doskonale świadomy środków ostrożności, jakie podejmowano w celu ochrony zawodników przed każdym spotkaniem. Do diabła, w młodości sam przecież grywał tu w quidditcha i od tamtej pory procedura się nie zmieniła.
— Bronisz Chłopca, Który Przeżył, Draco? Nie wiedziałem, że aż tak się martwisz — odparł Lucjusz beztrosko.
Słysząc niebezpieczną nutę, tylko częściowo ukrytą w słowach ojca, Draco zdał sobie sprawę, że musi odpowiedzieć rozsądnie. Zmusił się do rozluźnienia uścisku.
— Nie, on nic mnie nie obchodzi. Boję się tylko o nasz zespół. Nienawidzę przegrywać.
— Jeżeli założymy, że to odkryją. Czego oczywiście zamierzam uniknąć. — Lucjusz skupił na synu pełną uwagę. — Jednak być może straciłeś do mnie zaufanie?
— Oczywiście, że nie — zaprzeczył Draco automatycznie. Nie miał na podorędziu szczerej odpowiedzi.
— Dziękuję — odezwał się ojciec spokojnie, a potem wypowiedział słowa klątwy, o której Draco usłyszał podczas ich niedawnego spotkania. Inkantacja po hiszpańsku spłynęła z ust Lucjusza, jak gdyby mówił w rodzimym języku.
Klątwa Porzuconego Kochanka? Szok był teraz jeszcze większy niż poprzednim razem. Do diabła, czy ojciec sobie wyobrażał, że nikt niczego nie zauważy? Niech to szlag! Przecież po drugiej stronie jego różdżki nie stał jakiś byle Puchon, tylko Potter, Złoty Chłopiec i pupilek Dumbledore’a.
Jego przerażona mina zdawała się bawić ojca.
— Uspokój się, synu — nakazał. — Nic się nie stanie. Na razie. — Kontynuował rzucanie zaklęcia, tym razem po łacinie. Draco rozpoznał, że to jakiś nieznany mu czar kamuflujący. — Już. Nikt niczego nie zauważy. Nałożyłem na klątwę aktywator czasowy, żeby zaczęła działać w momencie dogodnym dla naszej rodziny. W dniu mojej śmierci.
Draco poczuł się kompletnie zdezorientowany.
— Ale... dlaczego?
Pozostali na ścieżce, ignorując Pottera, który odszedł, zupełnie nieświadomy tego, co się właśnie wydarzyło. W rozbieganym umyśle Draco cała scena jawiła się jako coś naprawdę nierealistycznego. Wyraz twarzy ojca zdał mu się przerażająco intymny i taki znajomy — pełen ufności, arogancji i opanowania. Na tak wiele sposobów odzwierciedlał niepisany kodeks Malfoyów.
— Dlaczego? No cóż, synu, pewnie dlatego, że chciałem — odparł Lucjusz niemal od niechcenia, jakby mówił o czymś tak banalnym jak ulubione wino, płaszcz czy gatunek muzyki. A potem jego głos obniżył się do szeptu. Kolejne słowa wypowiedział, jak gdyby zwierzał się z mrocznej tajemnicy: — Zrobiłem to, bo mogę.
*
Bo mogę.
Nigdy żadne słowa nie przyprawiły Draco o takie dreszcze.
Gdy tylko wypłynęły z ust Lucjusza — lekceważące mroczne zaklęcie, rzucone tak obojętnie na innego ucznia — gwałtownie odwróciły jego myśli od ojca i zmusiły do skupienia się na ich sednie.
Nie żeby szczególnie martwił się o Pottera. Nie. Potter był irytującym, niebezpiecznym, nierozwiązanym i nierozwiązywalnym problemem. Nic na niego nie działało.
Jednak od razu do niego dotarło, że nastawienie ojca równie dobrze można zastosować do reszty ich rozmowy — do niefrasobliwej sugestii, która, jak dobrze wiedział od początku, była niedbale ukrytym rozkazem: rozpocznie służbę jako szpieg Czarnego Pana! I Draco stanie na pierwszej linii ognia. Będzie do tego zmuszony. Do czegoś, o co nigdy nie prosił.
Bo mogę.
Wizja jego przyszłości w roli zaufanego sojusznika Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać, nie była dla Draco nowością. Absolutnie nie. Biorąc pod uwagę jego pozycję jako syna Lucjusza i lidera Ślizgonów, nikt niczego innego nie zakładał. Nawet najbardziej tępy Puchon potrafił odgadnąć, w jakim kierunku potoczy się jego życie.
Nie, sama koncepcja wcale go nie zaskoczyła. Tylko... co? Rozwodził się nad tą kwestią już od kilku niespokojnych godzin po meczu. O dziwo, naprawdę udało mu się pokonać Pottera i strasznie go irytowało, że mecz nie jest zaliczany do rozgrywek o Puchar Quidditcha. Zwycięstwo zawdzięczał szczęściu, bo myśli z pewnością nie skupiał na grze. Tylko że Potter zdawał się jeszcze bardziej rozproszony niż on sam.
Cieszył się, że wygrał, bo po porażce nie byłby w stanie stawić czoła ojcu. Okazał udawaną radość z wygranej, przyjął pochwały od członków swojego zespołu... dobra robota, Malfoy, wiedzieliśmy, że możesz go pokonać..., udał zainteresowanie podczas świętowania wygranej i otrzymał gratulacje od ojca wraz z obietnicą nowej miotły, aby odpowiednio nacieszył się zwycięstwem. Zasłużona, hojna nagroda.
Bo mogę.
Tego wieczoru w pokoju wspólnym usiadł z dala od swoich współdomowników. Koledzy dobrze wiedzieli, że nie należy mu przeszkadzać. Draco popadł w jeden ze swoich nastrojów, ostrzegali się nawzajem. A on pozwalał im w to wierzyć, bo odpowiadało to jego celom. Goyle jak zwykle przyjął rolę jego osobistego strażnika, gotowego powstrzymać każdego, kto zdecyduje się zakłócić mu spokój, chociaż po tak długim czasie nie było to już konieczne.
Ale to coś więcej niż tylko zły nastrój, chwilowa irytacja z powodu życiowych niesprawiedliwości zmusiły go do spędzeniu wieczoru na rozmyślaniach. Draco czuł kompletny mętlik w głowie. Miał głęboko zakorzeniony nawyk, by we wszystkim wokół szukać ukrytych motywów — zawsze coś planował, rozważał, rozstrzygał.
A teraz był doskonale zdawał sobie sprawę, że jego oceny są ważniejsze niż kiedykolwiek wcześniej.
Poświęcenie. Im bardziej martwił się wydarzeniami dnia, tym głośniej w jego umyśle pobrzmiewało to akurat słowo. Dzień, który miał nadejść w bliżej nieokreślonej przyszłości, stał się dniem dzisiejszym. Czy był w stanie poświecić swoją przyszłość dla Czarnego Pana? A jeśli nie, to co wtedy?
Czy naprawdę zamierza zostać niczym więcej niż narzędziem w rękach ojca? Używanym w dowolnym celu, który mało będzie miał wspólnego z jego osobistymi pragnieniami? Bo mogę?
Kiedy ojciec przekroczył tę linię? Kiedy przestał w nim widzieć człowieka, a zaczął dostrzegać jedynie środek do realizacji swoich celów?
Wyraz twarzy ojca dziś po południu powiedział mu zupełnie jasno, że linia została przekroczona dawno temu. Draco nie zwrócił na to uwagi i niczego nie zauważył, pochłonięty zabawą, quidditchem, nauką i chłopięcymi psikusami.
Ale teraz zdał sobie sprawę, że poświęcenie, jakie zaproponował mu ojciec — poświęcenie, którego od niego zażądano, które od niego wyegzekwowano, do którego został zmuszony — nie jest czymś, co był gotów ofiarować. Silne przeczucie, że jego los został zaplanowany przez ojca i bez pytania przejęty przez Czarnego Pana — to niechętne poświęcenie — potraktował jak pewnego rodzaju zdradę. Przeczucie dotąd drzemało ukryte głęboko w nim i pozostawało niesprawdzone, ale rozmowa z ojcem sprawiła, że musiał je nazwać. Tak, zdecydowanie czuł się zdradzony. I zaczął myśleć, że różnica pomiędzy dobrem a złem sprowadza się do tej prostej prawdy: ci, którzy zaakceptowali ciemność, poświęcili innych, ci, którzy tego nie zrobili, poświęcili tylko samych siebie.
W tej chwili Draco już wiedział, jak ma postąpić. I dlaczego.
Bo mogę.
*
Nigdy nie trzymamy władzy we własnej dłoni, niezdolni wywęszyć niebezpieczeństwa,
Tylko przelotnie łapiemy w nią znaczenie jedynego wybawienia.
(„Sole Salvation”, English Beat)*****
I tak właśnie rozpoczęło się jego nowe życie.
Początkowo napędzany strachem, wspierany intensywnym pragnieniem, aby uniknąć niechcianego poświęcenia, nadzorowany okiem Snape’a i pod jego wymagającymi, czujnymi skrzydłami, Draco nauczył się szpiegować.
Po jakimś czasie.
Tamtego wieczoru pod byle pretekstem wymknął się z pokoju wspólnego i ruszył na poszukiwanie profesora. Oczekiwał, że szef ich domu zrozumie jego pobudki. I oczywiście jako opiekun Ślizgonów powinien zaoferować poradę swojemu uczniowi. Draco nigdy wcześniej nie potrzebował pomocy takiego rodzaju, ale teraz był przekonany, że od niej zależy jego życie.
W Slytherinie już od lat krążyły plotki, wobec kogo lojalny jest mistrz eliksirów. Oczywiście był też Mroczny Znak, ewidentny dowód na... No właśnie, na co? Znaczył tylko, że kiedyś Snape zaakceptował ofertę Czarnego Pana. Cóż, podobnie jak sam Draco. Uświadomił sobie jednak, że nie miał pojęcia, komu profesor jest wierny teraz.
Dumbledore nadal pozwalał mu uczyć w Hogwarcie. Nawet najgłupszy pierwszoroczny potrafił pojąć, że gdyby Snape działał jako aktywny śmierciożerca, już dawno zostałby wyrzucony ze szkoły. Ale skoro wciąż tu był, czego to dowodziło? Że Dumbledore wierzy przynajmniej w to, że Snape jest neutralny, albo, co bardziej prawdopodobne, widzi w nim sprzymierzeńca.
Draco podejrzewał, że Snape jest podwójnym agentem. To właśnie zasugerował dzisiaj ojciec. Ale tylko sam Snape — nie Dumbledore, nie Czarny Pan — mógł kiedykolwiek powiedzieć na pewno, komu jest wierny. Lojalność to nie coś, co można łatwo sprecyzować; być może kwestia ta jest zbyt delikatna, żeby ją kiedykolwiek dokładnie określić.
Musiał jednak zaryzykować i zaufać profesorowi. Jeśli stał po niewłaściwej stronie... Cóż, o tym Draco na razie nie chciał myśleć. Jednak z biegiem lat wyczuł w Snapie bratnią duszę — kogoś, kto tak jak on wszystko dokładnie i szczegółowo rozważa, i nigdy na ślepo nie spełnia oczekiwań innych.
Zapukał do drzwi profesora z nadzieją, że intuicja go nie myliła.
— Panie Malfoy — powitał go Snape poważnym tonem. Wcale nie okazywał zaskoczenia tak późną wizytą.
— Profesorze. Muszę z panem porozmawiać. To ważne.
Snape otworzył drzwi szeroko w zapraszającym geście i Draco podążył za nim do słabo oświetlonego pokoju. Usłyszał ciche słowa zaklęcia blokującego zamek, a potem wyciszającego. Co wcale nie ukoiło jego zdenerwowania.
— Proszę, usiądź.
Posłuchał. Teraz, kiedy już tu był, odwaga zaczęła go opuszczać. Coś, o czym sam siebie przekonał w abstrakcyjnym świecie własnych myśli, okazało się dużo trudniejsze w konfrontacji z realnym światem.
Profesorowi nie umknęło nietypowe jak dla Draco milczenie. Podszedł do niewielkiego kredensu i wyciągnął dwie szklaneczki oraz butelkę czegoś, co wyglądało na whisky.
Draco opadł głębiej w fotelu i rozejrzał się po komnacie. Bywał tu już wcześniej, ale niezbyt często, i niezmiennie dziwiła go atmosfera tego wnętrza. Było tu zupełnie inaczej niż w laboratorium eliksirów. Niemal przytulnie.
Snape wcisnął mu szklankę do ręki, więc Draco wziął łyk. Trunek okazał nie tak dobry jak we dworze, ale całkiem niezły.
— Gratuluję dzisiejszej wygranej — odezwał się Snape. — Szczęśliwie się złożyło, że Lucjusz był przy tym obecny.
Draco wcale się nie zdziwił, że profesor połączył popołudniową wizytę ojca w Hogwarcie i wieczorne odwiedziny syna. Wspominając o tym właśnie teraz, chociaż niezbyt wprost, wyrażał milczącą zgodę na rozmowę nie tylko o samym Lucjuszu, ale i rzeczach z nim związanych.
Więc Draco zaczął.
Początkowo nieśmiało i ostrożnie krążył wokół tematu, który go interesował. Co Snape myśli o perspektywach nadchodzącej wojny? Gdzie i jak Czarny Pan mógłby ją rozpocząć? Jak zareagują uczniowie i nauczyciele? Mówił całkowicie obojętnie, tak jakby rozmowa dotyczyła strategii quidditcha, a Snape dostosował się i odpowiadał tonem zupełnie beznamiętnym.
Z rosnącą ufnością Draco zaczął pytać bardziej natarczywie: Kto prawdopodobnie dołączy się do śmierciożerców? Czy mieli powody na tyle ważne, by uzasadniały one wysokie koszty absolutnej lojalności, jakiej się od nich wymaga? Jakie prawdziwe szanse na sukces miał Czarny Pan?
Snape odpowiadał tak samo ogólnikowo jak wcześniej, a potem nagle sam zadał pytanie:
— A co ty myślisz, Draco?
Słowa te rozluźniły w jego wnętrzu jakąś blokadę i Draco zwierzył się ze swoich obaw. Opowiedział o wszystkim, nad czym się zastanawiał, o wątpliwościach i poczuciu zdrady — wyrzucił to z siebie, wciąż bojąc się reakcji Snape'a, ale ostatecznie ulżyło mu i był wdzięczny, że ma kogoś, z kim może podzielić się swoim ciężarem.
Snape słuchał uważnie, czasem wtrącając jakieś pytanie, ale generalnie pozwalał Draco mówić bez przeszkód.
— Dlaczego zwróciłeś się do mnie z tymi problemami?
Draco spojrzał swojemu profesorowi prosto w oczy.
— Uważam, że szpieguje pan dla Dumbledore’a i wcale nie jest śmierciożercą. Sądziłem, że mógłby pan... cóż, też chciałbym to robić. — Skończone. Wreszcie miał to za sobą. Z pewnością nie był elokwentny, ale dostatecznie zrozumiały nawet dla Snape’a.
— Chcesz szpiegować śmierciożerców? — upewnił się profesor z wyraźnym zdumieniem.
— Tak.
— Dlaczego?
Dobre pytanie, pomyślał Draco.
— Uważam, że ze swoją pozycją mogę okazać się przydatny — odpowiedział.
— Przecież wcale nie musisz. Potrafię zrozumieć niechęć do przyłączenia się do śmierciożerców, ale mógłbyś przeczekać wojnę. Nie idź śladem ojca i pozostań neutralny.
— Nie. — Draco dziwił się sam sobie, czemu poczuł taką potrzebę bycia szczerym wobec Snape’a. Chyba whisky rozluźniła mu język. — Neutralność mnie przed nimi nie uratuje. Wiem, że i tak po mnie przyjdą. Jeśli do nich nie dołączę, jedyną szansę na przeżycie mam wtedy, gdy oni nie wygrają.
— No tak. Odpowiedź godna Ślizgona — pochwalił Snape z uśmiechem. — Wszystko dla własnych korzyści.
— Być może. Jednak chodzi o coś więcej. Nie sądzę, żebym potrafił to wyjaśnić, ale rozmyślałem nad tym dostatecznie dużo i wiem, czego chcę. — Draco zamilkł i skoncentrował się, by przekonująco przedstawić swoje argumenty. — Chcę sam decydować o własnym losie. Nie będę niczyim narzędziem. Nawet ojca.
— Nie, nie wyobrażałem sobie, że poddasz się w taki sposób — odparł Snape z zamyśloną miną. — Jednak to, czego zmierzasz się podjąć, jest niebezpieczne.
— Wiem i zamierzam unikać kłopotów na ile to możliwe.
— Czyli nie oparłeś się modzie na przybieranie egzotycznego wizerunku? Być może chcesz pofolgować chłopięcej fantazji o tajemniczym życiu szpiega? Nie pragniesz być podziwiany przez rodaków i uwielbiany przez kobiety, które będą rzucały ci się do stóp?
— Nawet nie lubię kobiet. Wolę mężczyzn — oświadczył Draco nonszalancko. I zaraz otworzył szeroko oczy z powodu swoich własnych słów. — Pan... — wykrztusił. — Whisky. Dodał pan do niej Veritaserum.
— Oczywiście, że tak. — Snape nadal patrzył na niego z powagą. Spokojnie zetknął obie dłonie czubkami długich palców. — To, o co prosisz nie jest zabawą, Draco. Muszę wiedzieć, jak poważnie mam cię traktować. Najbardziej oczywistym powodem, dla którego tu przyszedłeś, mogło być pragnienie zastawienie na mnie pułapki dla twojego ojca. Nie powinno cię to dziwić.
Draco westchnął i na powrót zagłębił się w fotelu.
— Ma pan rację.
— Zdajesz sobie sprawę, że człowiek całkowicie prawdomówny nigdy nie zorientowałby się, że zażył Veritaserum. — Snape ponownie uśmiechnął się lekko. — Ale na szczęście odczułeś potrzebę kłamania jedynie w sprawie niezwiązanej z sednem naszej rozmowy — dodał łagodnie.
Draco znów poczuł falę paniki na myśl, co przed chwilą wyznał. Bał się, że jego tajemnica mogłaby zostać wykorzystana przeciwko niemu.
— Nigdy o tym nikomu nie mówiłem. Nikt nie wie. Ja...
Snape nie pozwolił mu skończyć.
— W takim razie przepraszam, że zmusiłem cię do takich wyznań. To zostanie między nami. — Popatrzył na Draco wymownie. — Chociaż nie powiem, żebym był szczególnie zaskoczony.
Draco poczuł ciepło na policzkach.
— To znaczy?
— Jedno z najważniejszych narzędzi dla szpiega to uważna obserwacja. W praktyce dowiesz się, że większość ludzi ujawnia dużo więcej informacji o sobie, niż jest tego świadoma. Czujne oko zauważy wszystko.
Zakłopotany Draco odwrócił wzrok. Czy rzeczywiście był aż tak oczywisty?
— Nie będziemy o tym więcej rozmawiać.
— Dziękuję — odparł niskim głosem.
— Zupełnie szczerze nie chcesz się przyłączyć do śmierciożerców? — Snape nagle spoważniał.
— Tak. — Teraz, kiedy Draco wiedział o eliksirze, nie uszedł jego uwadze przymus, jaki poczuł, by odpowiedzieć zgodnie z prawdą.
— I przyszedłeś do mnie, bo uważasz, że ich szpieguję?
— Tak.
— Zdajesz sobie sprawę z ryzyka, jakie podjąłeś, przychodząc tu i mówiąc mi takie rzeczy?
Draco napiął mięśnie.
— Tak.
— Wspominałeś komuś, że tu dzisiaj przyjdziesz? Może ojcu?
— Nie, nikomu.
— Opowiadałeś komukolwiek o swoich zamiarach zostania szpiegiem?
— Nie.
— Czemu nie poszedłeś bezpośrednio do dyrektora i nie zaoferowałeś mu swoich usług?
— Ponieważ nigdy mu nie ufałem. Nie jest przyjazny dla Ślizgonów, tylko Potter się dla niego liczy.
Snape spojrzał na niego badawczo.
— Jesteś zazdrosny o Pottera?
Automatyczna odpowiedź nie utworzyła się od razu w jego umyśle i Draco był w rozterce, jak ma to wyjaśnić.
— Ja... nie wiem. Czasem czuję zazdrość, że tak ławo mu wszystko przychodzi. Kiedy dostał się do drużyny quidditcha na pierwszym roku. Albo gdy wziął udział w Turnieju Trójmagicznym. Za zdobywanie pucharu domów prawie każdego roku. Z drugiej strony podejrzewam, że w jego życiu chodzi o coś więcej. O coś, czego nikt nie widzi. Coś mi umyka. Wszystkie te plotki...
— Jakie plotki?
Draco wiedział, że Snape go testuje. Był pewien, że wie o Potterze znacznie więcej niż on.
— Cóż, na przykład te o jego rodzinie. Mówi się, że traktowali go jak skrzata, że mieszkał w komórce pod schodami. Co roku po wakacjach przyjeżdża do Hogwartu w starych ubraniach, które są na niego za duże. Nie mam pojęcia, czy cokolwiek z tego jest prawdą...
— Wszystko jest prawdą — powiedział Snape.
Słysząc to, Draco gwałtownie uniósł głowę, ale profesor nie zaoferował dalszych wyjaśnień.
— I te wszystkie razy, kiedy to podobno pokonał Czarnego Pana... Niemal co roku, odkąd tu jest. Rzeczy, jakie piszą o nim w „Proroku”. Oczywiście to ich ukochany pupilek, ale nie jestem w stanie uwierzyć w większość z nich...
— To uwierz.
Draco poczuł się kompletnie zdezorientowany.
— Mimo to czemu o nim rozmawiamy... To znaczy, co ma Potter wspólnego z moim problemem?
— Potter to kluczowy element w planach Dumbledore’a — wyjaśnił Snape cierpliwie. — I z tego powodu chronienie go to jeden z naszych priorytetów. Powiedz mi, Draco, nienawidzisz go?
— Nie. — Draco był zaskoczony, jak szybko słowo to wymknęło mu się ust. — Uważam, że jest irytującym gnojkiem, zbyt pewnym siebie i rozpieszczonym, zepsutym, zarozumiałym...
— Dobrze, dobrze, rozumiem — zaśmiał się Snape. — Raczej nie należy do twoich ulubieńców.
— Nie, profesorze. Wcale nie potrzebuję Veritaserum, żeby to przyznać.
— Cóż, nie mogę powiedzieć, że nie zgadzam się z twoją oceną. Ale mimo to muszę mieć pewność. Dasz radę pracować z nim i chronić go, jeśli o to poprosimy?
— Myślę, że tak. Jeśli poprosicie.
Wiedział, że mówiąc „poprosicie”, myślał o Snapie, ale miał nadzieję, że profesor nie będzie drążył tematu. Idea bycia lojalnym w stosunku do większej grupy ludzi, a szczególnie ludzi, których niezbyt szanował, ciągle była dla niego zbyt nowa. Przynajmniej na początku musiał się skupić na prywatnej lojalności w stosunku do głowy swojego domu.
— Profesorze, sądzę, że mnie pan rozumie — ciągnął, chcą się usprawiedliwić. — Jest pan Ślizgonem i zna mojego ojca — przerwał na chwilę. — Możesz mnie nauczyć wszystkiego, co powinienem wiedzieć. Bardzo bym tego chciał.
Snape milczał, ale nadal przyglądał mu się z uwagą.
— Proszę — dodał Draco.
Pod niesamowicie ostrym spojrzeniem poczuł się tak, jak gdyby profesor próbował odczytać jego myśli. Miał wielką ochotę spuścić wzrok, ale nie zamierzał okazywać słabości ani wątpliwości co do swoich decyzji. Wszystkie jego plany opierały się na akceptacji ze strony Snape’a.
Cisza ciągnęła się bardzo długo, ale wreszcie Snape skinął głową.
— W porządku. Poinformujemy dyrektora, ale nikogo poza nim, chyba że będziemy musieli.
Draco przytaknął, czując, jak zalewa go ulga. Po raz pierwszy od bardzo dawna życie nie wydawało mu się już takie straszne.
— Mam jeszcze tylko jedną prośbę.
— Tak szybko? — zapytał Snape, ale wydawał się bardziej rozbawiony niż zły. — O co chodzi?
— Chciałbym wypić toast za naszą świeżo rozpoczętą współpracę. Ale zanim to zrobimy, mógłby mi pan nalać nową szklankę whisky?
*
Ku własnemu zaskoczeniu Severus Snape czerpał coraz większą przyjemność z układu z Draco Malfoyem. Ich poprzednie stosunki typu „ulubiony nauczyciel-rozpieszczony uczeń” pozwoliły im bezpiecznie ukryć zmiany zachodzące między nimi podczas ich codziennych kontaktów. Oficjalnie przekonał innych, że Draco zamierza pójść w jego ślady i przygotowuje się, by zostać mistrzem eliksirów, co skutecznie tłumaczyło, dlaczego spędzają razem długie wieczory.
Jednak ludzie są takimi, jakimi są (czytaj: wścibskimi plotkarzami), więc co jakiś czas rozsiewali niesmaczne pogłoski, jakoby łączyło ich coś więcej. Severus wiedział, że Draco, który w tej kwestii wykazywał dużo większą wrażliwość, w środku aż wrzał z powodu paskudnych insynuacji. On sam je ignorował, niemniej w miejscach publicznych był ostrożny i utrzymywał między nimi rozsądny dystans.
— Nie pozwól, żeby cię to rozpraszało — poradził Malfoyowi pewnego wieczoru. — Ale zwracaj uwagę na tych, którzy najwięcej plotkują. Być może stoi za tym jakaś przyczyna i okaże się ona ważna.
— Wiem. Ale czasami to trudne. Mam ochotę po prostu przyłożyć im w pysk, rozumiesz? Są takimi idiotami.
— A ty nigdy nie plotkowałeś? — Severus spojrzał na swojego ucznia z udawaną obawą. — Jestem pewien, że teraz daleko ci do tak dziecinnego zachowania, ale kiedy byłeś młodszy?
Draco roześmiał się na tak ewidentną próbę dokuczenia mu.
— Nie. Jak wiesz, jestem uosobieniem przyzwoitości i szczerości.
— Oczywiście. Nie wątpiłem w to ani przez sekundę.
Severus obserwował, jak Draco rozkłada się na jego kanapie, swobodnie opierając nagie stopy o podłokietniki i grzejąc je w cieple padającym z kominka. Taki młody. Zbyt młody. Uczył go wszystkiego, co może mu się przydać w roli szpiega w legowisku Czarnego Pana, ale miał nadzieję, że sprawy nigdy nie zajdą tak daleko. Że narastający konflikt zostanie rozwiązany bez jego udziału. Jednym z najważniejszych powodów, dla których przyjął propozycję chłopca, było pragnienie, by trzymać go z dala od Lucjusza i jego szatańskich planów. Jeśli Harry’emu Potterowi po raz kolejny dopisze jego zdumiewające ślepe szczęście i uda mu się szybko wypełnić swoje przeznaczenie, Draco może zdoła uniknąć niebezpieczeństw i wszystko potoczy się dobrze. Strasznie niepokojąca myśl przyszła mu do głowy — gdyby musiał wybierać między chronieniem Draco i Pottera, czy zdecydowałby się na Pottera, skoro tak trzeba?
Draco chyba także zastanawiał się nad przyszłością.
— Zostanę kiedykolwiek członkiem wszechmocnego Zakonu? Czyżby Dumbledore mi nie ufał? — zapytał. Światło z kominka odbiło się na jego młodej twarzy, przez co zdawało się, jakby Draco wręcz promieniował blaskiem w oczekiwaniu.
— Nie spiesz się za bardzo z zakończeniem treningu.
— Ale ja ciągle nie zrobiłem niczego użytecznego.
— Wręcz przeciwnie. Nadal zachowujesz się jak do tej pory, świadomie pozwalając, żeby wszyscy inni wierzyli, że zostaniesz wiernym i oddanym sługą Czarnego Pana, kiedy cię w końcu o to poprosi.
— A?
— A zbudowanie przekonującej przykrywki jest najważniejszym osiągnięciem każdego szpiega. Jest też zadaniem najtrudniejszym i często zaniedbywanym. Jednak zrozumiesz, że twój sukces zależy w dużej mierze właśnie od tego.
*Every day I write the list of reasons why I still believe they do exist (a thousand beautiful things) — tłumaczenie własne.
**First the thunder, then the storm... — tłumacznie własne.
***Pai, afasta de mim este cálice, de vinho tinto de sangue — tłumaczenie własne z angielskiego, tłumaczenie autorki z portugalskiego.
****The hottest places in hell are reserved for those who, in a time of great crisis, maintain their neutrality — Dante, „Boska komedia”.
*****We never feel the power of our own hand, sense the danger late,
and only vaguely ever grasp the means of our sole salvation — tłumaczenie Lasair.
Opowiadanie jest czasem słodkie, czasem smutne, fabuła toczy się przez dłuższy okres czasu, rozpoczyna w Hogwarcie, a kończy kilka lat po wojnie. Bohaterem głównym jest tu Draco, ale sporo dowiemy się też o życiu innych osób: Harry’ego, Deana, Seamusa, Hermiony, Rona, Snape’a oraz postaci niefandomowych. Autorka w miarę dobrze zachowała kanoniczność postaci, ale część akcji osadziła w świecie niemagicznym. Ogólnie całość prezentuje się ciekawie i oryginalnie.
Tyle na zachętę. Czytajcie i komentujcie, kochane drarrystki, wspierajcie nas miłym słowem i wskazujcie błędy. Tłumaczenie, mimo niezbyt trudnego języka, okazało się sporym wyzwaniem, więc każda opinia będzie dla nas cenna.
Zapraszam na rozdział pierwszy, a za betowanie bardzo dziękuję Lasair i Aevenien :*.
Tłumaczenie: Kaczalka.
Tytuł i link do oryginału: A Thousand Beautiful Things
Autor: Duinn Fionn
Zgoda: jest
Rating: NC-17
Ostrzeżenia: w zasadzie nie ma, czasem powiewa fluffem

Kanon: pojawia się i znika, sporo akcji rozgrywa się w świecie niemagicznym
TYSIĄC PIĘKNYCH RZECZY
ROZDZIAŁ 1
Każdego dnia układam listę powodów, dla których wierzę, że one istnieją (tysiące pięknych rzeczy).
(„A Thousand Beautiful Things”, Annie Lennox)*
— Jakie jest twoje najwcześniejsze związane ze mną wspomnienie, Dean?
Po twarzy Deana Thomasa przemknął cień uśmiechu. Seamus właśnie osiągnął ten punkt wieczoru, kiedy równowaga pomiędzy późną godziną oraz odpowiednią ilością alkoholu czyniła go odprężonym i skłonnym do zagłębiania się w przeszłość. Nastrój, który dokładnie harmonizował z własnym samopoczuciem Deana.
— Przecież już wiesz. Wspinaliśmy się wtedy po raz pierwszy ścieżką prowadzącą do Hogwartu, a ty dałeś mi czekoladową żabę i opowiedziałeś o dorastaniu w czarodziejskiej rodzinie.
— Półczarodziejskiej.
— Półczarodziejskiej. Ale to i tak ważne pół. Na kimś takim jak ja, wychowanym w mugolskim wschodnim Londynie, naprawdę wywarłeś wielkie wrażenie.
Seamus parsknął śmiechem i wziął kolejny łyk alkoholu.
— Na każdym wywarłem wielkie wrażenie, stary.
— I obaj niedawno dostaliśmy różdżki...
— Wierzba, włos syreny, dziesięć cali...
— Dziewięć i trzy czwarte — uściślił Dean.
Seamus przesunął się, żeby wyciągnąć różdżkę, ale zrezygnował, zanim Dean go powstrzymał.
— W takim razie od tamtego czasu musiała urosnąć — zażartował.
— Kłamca. Tak czy siak, w pociągu pokazałeś mi, jak rozpiąć dziewczynom szaty.
— Racja, człowieku! Pamiętasz Susan Bones? Ale była wkurzona.
— Tak! Myślałem, że zamierza zmienić cię w eunucha.
— Nie, chodziło jej o ciebie — powiedział Seamus. — A ja cię uratowałem.
— I ta laska z szóstej klasy — dodał Dean. — Ty zboczony draniu.
— Byłem zdolny, prawda? Nauczyłem cię wszystkiego. A przynajmniej wszystkiego, co ważne.
— Zdolny? Dziewczyny prawdopodobnie miały na to inne określenie.
Dean złapał spojrzeniem kelnera i dotknął swojej pustej szklanki. Kiwnął głową, bez słów potwierdzając zamówienie na kolejnego drinka. Dzisiejszego wieczoru to on wybierał lokal i zdecydował się właśnie na ten modny mugolski bar jazzowy w pobliżu dworca King’s Cross. Seamus nie narzekał na ich wędrówki po mieście — Dean nigdy nie zabierał go dwa razy w to samo miejsce — ale gdy przychodziła jego kolej, zawsze chodzili do tego samego czarodziejskiego pubu niedaleko ministerstwa.
— Daj spokój, w szkole wszystkie dziewczyny mnie kochały.
Dean grzecznie przytaknął, chociaż miał w tej kwestii spore wątpliwości.
— A ty? To samo pytanie.
— W pierwszym tygodniu narysowałeś dla mnie portret.
— Twój? — Dean niczego takiego sobie nie przypominał.
— Nie, akurat Neville’a. Ale już wtedy uważałem, że jesteś utalentowany.
Prostota odpowiedzi naprawdę poruszyła Deana, spodziewał się raczej jakiejś sarkastycznej riposty.
— Dziękuję.
— Szkoda, że już go nie mam, zbiłbym fortunę na wczesnej twórczości Deana Thomasa.
— Nic z tego. Najpierw musiałbym umrzeć. I żeby nic ci nie przyszło do głowy, Seamus.
— Mnie? Nie bój się. Z kim potem chodziłbym po barach?
— A co się stało z tym portretem?
— Parszywek go znalazł i pożarł prawie cały, więc wyrzuciłem resztki. Mam nadzieję, że dostał sraczki.
Kontynuowali rozmowę o starych czasach przy akompaniamencie cichych dźwięków pianina. Niektóre z tych dziwnych opowieści wywoływały u nich wybuchy śmiechu, jednak szczęśliwe historie zbyt często przerywane były wspomnieniami o tym, co się wydarzyło później, sprowadzając na Deana uczucie smutku i tęsknoty za bliskimi, którzy nie przeżyli wojny.
— Kiedy pierwszy raz zobaczyłem bliźniaków Weasley, testowali jakieś zaklęcie barwiące. Pamiętasz? — zapytał Seamus.
— Boże, tak! Wszyscy w pokoju wspólnym mieli czerwoną albo żółtą skórę. Ohyda.
— Tylko ty wyglądałeś w miarę normalnie. Na ciebie za bardzo nie podziałało, zrobiłeś się tylko trochę ciemniejszy.
— Kiedyś zwaliłem ogromny stos książek na Hermionę.
— Na zaklęciach? Tak, przypominam sobie. Praktycznie wgniotłeś ją w podłogę — powiedział Seamus.
— Prawie rzuciła na mnie klątwę, ale Flitwick patrzył.
— No i lekcja, na której Padma Patil chciała transmutować pióro w poduszkę, a zamiast tego wyszło jej dildo.
Dean zachichotał — o tym akurat zapomniał.
— Mina McGonagall, kiedy je zobaczyła...
— Mina Padmy była lepsza.
— A ten poranek, gdy Lavender przewróciła kociołek na eliksirach i uśpiła całą klasę na resztę dnia? — Dean wciąż pamiętał, jak wyglądali, gdy się wreszcie ocknęli: wszyscy byli zaślinieni, a na twarzach mieli poodbijane dziwaczne linie od spania na książkach i piórach.
Seamus parsknął z rozbawieniem.
— Malfoy obudził się z najbardziej zmierzwionymi włosami, jakie w życiu widziałem.
— Och, oczywiście, pamiętam! Wyglądał gorzej niż wtedy, kiedy Harry przeklął go w pociągu w drodze do domu.
— O który raz ci chodzi?
Dean pokiwał głową.
— Racja.
— Słodka Maryjo i Jezusie! Malfoy i ta jego obsesja na punkcie włosów. Cholera, ciągle jest w tej kwestii strasznie pedantyczny, nie sądzisz?
— Nie zamierzam gryźć ręki, która mnie karmi. — Dean spoważniał. — Chociaż pamiętam, że po ostatniej bitwie... Wcale nie przejmował się fryzurą. Nie widziałeś go tego dnia, ale ja...
Seamus wyciągnął rękę i położył ją na ramieniu Deana.
— Nie, stary. Żadnych opowieści o wojnie. Nie dzisiaj. Nie chcesz doprowadzić Irlandczyka do płaczu, prawda?
Dean dobrze wiedział, o co Seamus tak naprawdę pyta.
— W porządku. Już sobie z tym poradziłem. W dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach.
Seamus uśmiechnął się.
— Dasz mi znać, kiedy będzie sto procent?
— Tobie pierwszemu, obiecuję. Między nami nie będzie więcej tajemnic, kończę z nimi. — Dean odwzajemnił uśmiech i poczuł się lepiej, niż dane mu było od miesięcy. — Możesz więc mówić o Malfoyu, ile tylko chcesz.
— Ale o niczym z czasów wojny. I wszystkie moje szkolne wspomnienia o Malfoyu są paskudne.
Dean zastanawiał się przez chwilę.
— Mam jedno całkiem miłe.
Seamus pociągnął długi łyk ze swojej butelki.
— No to mów.
— Zdarzyło się to na eliksirach w szóstej klasie. Gdy Snape zaczął opuszczać coraz więcej lekcji.
— Wiosną, zanim odszedł, żeby dołączyć do śmierciożerców?
— Tak. Pomfrey go zastępowała, ale nie zawsze uczyła wtedy eliksirów. W tym dniu przyniosła coś, co wyglądało jak myślodsiewnia. Używaliśmy tego tylko raz, zapomniałem, jak się nazywało. Wiesz, o co mi chodzi?
Seamus przytaknął.
— Zamiast płynnej substancji było wypełnione czymś w rodzaju piasku, prawda?
— Tak. I Pomfrey chciała, byśmy z pomocą tego czegoś wydobyli nasze najważniejsze wspomnienia. Takie, które stanowią sedno naszego życia. Żebyśmy skoncentrowali się jak wtedy, kiedy wyczarowujemy patronusa. Ale mnie się to nigdy nie udało.
— Ani mnie. — Seamus zachichotał. — Po ile mieliśmy wtedy lat? Po szesnaście? I o czym myśleliśmy najczęściej? Oprócz quidditcha, unikania odrabiania zadań domowych i dziewczyn? Pomfrey powinna wiedzieć, że nam się nie uda. Żaden z nas tego nie potrafił.
Dean zmarszczył lekko brwi.
— Nie pamiętasz? Malfoy potrafił. Wszyscy oglądaliśmy, jak na piasku rekonstruuje to, co uważał za najważniejsze. Nawet się nie spocił, tak mało wysiłku go to kosztowało. Przypominasz sobie, co to było?
Seamus pokręcił głową.
— Co? Góra galeonów? Komplet modnych szat? Może inkrustowny perłami grzebień?
— Nie. — Dean zawahał się. — To był dwór Malfoyów. Jego doskonałe odzwierciedlenie.
Seamus przestał się uśmiechać i dopiero po długim czasie z jego ust wypłynęły słowa odpowiedzi:
— To sporo wyjaśnia, nie sądzisz?
— Sporo. Ale nie wszystko.
*
Wiele kilometrów i cały świat dalej obiekt ich konwersacji właśnie kopał nogą w drogim bucie w drzwi gabinetu ojca. Dudniące echo rozchodzące się po korytarzach wreszcie obudziło skrzatkę Sully.
— Czy pan Draco chce wejść do środka? — udało jej się zapytać pomiędzy jednym a drugim kopnięciem.
Draco spojrzał na nią z namysłem, ale nie odpowiedział.
Skrzatka po raz ostatni popatrzyła na jego agresywną, zdeterminowaną twarz i pstryknęła swoimi nienaturalnie długimi palcami. Draco pospiesznie wszedł do pokoju, zanim mógłby zmienić zdanie. Sully nerwowo deptała mu po piętach. O nic więcej nie zapytała i natychmiast zabrała się za zapalanie świec i rozniecanie ognia w kominku.
Draco, nieruchomy i milczący, czekał, aż skończy.
Wizytę w gabinecie odwlekał aż do tego wieczoru. Kilka miesięcy temu zablokował do niego drzwi z nadzieją, że już nigdy tu nie wejdzie. Jednak dzisiaj — skoro były to jego ostatnie chwile we dworze — zapragnął przyjść jeszcze raz.
I przyszedł, z niesprecyzowanym pragnieniem znalezienia rzeczy, którą mógłby ze sobą zabrać. Ale teraz, gdy naprawdę się tu znalazł, odrzucił ten pomysł jako absurdalny. W gabinecie nie było nic poza prawie gołymi półkami i miejscami, gdzie kiedyś, zanim zarekwirowało je ministerstwo, stały czarnomagiczne artefakty. To, co pozostało, miało wątpliwą wartość — rzeczy takie jak ozdobne ręczne lusterko, które mogło zdradzić ukryte pragnienia znajomych, albo kunsztowny kielich, zdolny zmusić kogoś, aby go napełniał i opróżniał, aż stanie się kompletnie pijany.
Sully czekała, aż Draco wykaże takie samo zainteresowanie zgromadzonymi tu przedmiotami, jakie wykazywał w innych pomieszczeniach dworu. Później przygotuje je do przeniesienia do nowego domu. Ale dla Draco nic tutaj nie miało znaczenia. Nie chciał pamiętać ani tego pokoju, ani jego byłego właściciela. Proszę bardzo, niech ministerstwo sobie wszystko zabierze.
Draco wbrew sobie obszedł bogato rzeźbione biurko ojca i usiadł. Jak daleko sięgał pamięcią, nigdy wcześniej czegoś takiego nie zrobił. Jednak niewidzialna obecność Lucjusza rzucała tak zaborczy cień, że wstał prawie natychmiast. Niemal w tej samej chwili dostrzegł na biurku znajomy wolumin. Myślał, że zostawił go w swoim pokoju, ale widocznie Sully odniosła księgę na miejsce.
Odruchowo uniósł ją i zaczął przeglądać. Bez zaklęcia tłumaczącego ledwie rozumiał słowa, ale nie musiał czytać dokładnie, żeby wiedzieć, co znaczą — ich sens wyrył sobie w pamięci wiele miesięcy temu.
No puedes hablar. No puedes escribir.
Nie możesz mówić. Nie możesz pisać.
Puedes tocar. Puedes besar.
Możesz dotykać. Możesz całować.
Opanował go gwałtowny gniew i już nie potrafił tłumić obezwładniających wspomnień z ostatnich pięciu lat. Wepchnął książkę w ręce Sully, a potem złapał pełną garść dokumentów, podszedł do kominka i rzucił je do paleniska. Zapłonęły natychmiast. Zadowolony z efektu dołożył całe naręcze książek, które zajęły się ogniem z równą łatwością. Zapomniał o ostrożności, ale Sully wydawała się coraz bardziej zaniepokojona.
— Panie Draco, co pan robi? Proszę natychmiast przestać!
Jednak słowo „przestań” w jego słowniku już nie istniało. Cały akt zdawał się oczyszczający, radosny. Z każdą zniszczoną rzeczą, z każdym zrujnowanym podejrzanym obiektem serce Draco stawało się lżejsze, aż poczuł się tym niemal upojony.
Wyrwał z płomieni drewnianą szczapę i zaczął podpalać wszystko, czego nie mógł przenieść. Sully wpadła w panikę, zawodziła wysokim głosem i szarpała go za ramię ze sporą siłą, ale Draco nie zamierzał pozwolić, żeby ktokolwiek przeszkodził mu w jego misji. Zasłony, książki na półce, pluszowa sofa, na której lubił przesiadywał i patrzeć, jak ojciec pracuje — wszystko to okazało się dramatycznie łatwopalne. Wszystko wokół dostąpiło oczyszczenia w płomieniach.
— Panie Draco! Nie! Zginie pan, jeśli pan nie przestanie.
Widocznie przekroczył granicę zachowań, na których zniesienie skrzatka była przygotowana. Sully pospiesznie ugasiła to, co akurat się paliło, i niebawem po ogniu nie ani pozostało śladu.
Draco zaczął kaszleć od dymu i popiołu, unoszących się w całym zniszczonym pomieszczeniu. Zerkając na niego lękliwie, skrzatka oczyściła powietrze jednym szybkim ruchem ręki.
— Zrujnował pan cały gabinet pana Lucjusza! — krzyknęła, ze zmartwienia i zdenerwowania szarpiąc za okrywającą ją ścierkę. — Co pan narobił?
Coś, na co powinienem zdecydować się już dawno temu, chciał jej odpowiedzieć. Coś nadzwyczajnego.
Usiadł w jedynym ocalałym fotelu i rozejrzał się wokół z wielkim zadowoleniem. Skrzatka opadła na podłogę tuż przy jego stopach i zacisnęła palce na książce. Wbiła w niego intensywne spojrzenie, gotowa chronić swojego pana za wszelką cenę — nawet przed jego własnym szaleństwem.
Patrząc na otaczające go zniszczenia, Draco nie mógł nie przypomnieć sobie ostatniej rozmowy, jaką odbył tutaj z ojcem pięć lat temu. Wtedy, jako szesnastolatek, uważał siebie za osobę niezwykle spostrzegawczą. Mając lat dwadzieścia jeden, wiedział już, że absolutnie nie miał racji.
*
Najpierw grzmot, potem burza...
(„In A Lifetime”, Clannad i Bono)**
Draco otrzymał specjalne pozwolenie od Dumbledore’a i weekend mógł spędzić w domu — przywilej dostępny niewielu uczniom piątej klasy. Właśnie wyciągnął się przed przygasającym kominkiem w gabinecie ojca i schował nos w książce o strategii gry w quidditcha. Relaksujące ciepło i późna godzina jak gdyby zmówiły się, żeby uczynić go przyjemnie sennym, a czytane słowa, na których koncentrował tylko część umysłu, dodatkowo go usypiały.
Płomyk pobliskiej świecy nagle zamigotał i zgasł, co wyrwało Draco z letargu. Uniósł głowę, a to z kolei zwróciło uwagę ojca. Wymienili krótkie uśmiechy i Lucjusz ponownie skupił się na swojej lekturze, zaraz jednak, słysząc niespodziewany dźwięk, spojrzał w stronę okna.
— Wietrznie dzisiaj — powiedział.
Draco, również słysząc drapanie gałęzi po szybie, wsparł się na łokciu. Ojciec już całkowicie pogrążył się w wielkiej i wyglądającej na bardzo starą księdze. Niedługo później skrzatka Sully w milczeniu zastąpiła zużytą świecę nową, zapalając ją lekkim ruchem dłoni, po czym zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
Kiedy, tak jak dzisiejszego wieczoru, spędzał czas w domu rodzinnym, często przesiadywał z ojcem w jego gabinecie. Sam zajmował się raczej mało ambitną lekturą, ale wspólne czynności sprawiały, że ogarniało go kojące poczucie więzi. Miał nadzieję, że ojciec odbiera to w ten sam sposób.
Lucjusz pałał niezwykłą miłością do wiedzy, niestety większość znajomych nie doceniała głębi tego uczucia. Prawie każdy wieczór spędzał właśnie tutaj. Zgłębiał wybrany temat, przeglądając w tym celu stosy książek i metodycznie sporządzając notatki przy akompaniamencie cichego poskrzypywania pióra. Albo w zamyśleniu godzinami analizował jeden pergamin.
Gdy Draco podrósł, ojciec rozmawiał z nim o niektórych tematach swoich badań. Na początku tylko o tych niewinnych, jednak z biegiem czasu stało się jasne, że ojciec zgłębia rodzaje magii, jakich nigdy nie uczono w Hogwarcie. Z pewnością nie bez powodu. Zagadnienia takie zdawały się fascynujące, ale i bardziej niż trochę przerażające.
Usłyszał, że ojciec szepcze coś, co brzmiało jak inkantacja. Słowa nie były łacińskie, więc zaciekawiony Draco ponownie uniósł głowę.
— Hiszpański — odpowiedział Lucjusz na pytanie widoczne w jego oczach.
Draco przekręcił się na bok, z chęcią korzystając z oferowanej mu uwagi.
— Co czytasz? — zagadnął.
Lucjusz przesunął się w fotelu, żeby lepiej widzieć syna.
— Klątwy iberyjskie. Gwarantuję, że nie dowiesz się o nich od Flitwicka.
— Na pewno nie. W tym miesiącu omawiamy zaklęcia gospodarstwa domowego — powiedział Draco z drwiną. — Przypuszczam, że to dla dobra Weasleyów. — Wysunął różdżkę z rękawa, skierował ją na pustą szklankę ojca po brandy i wymamrotał inkantację. Szkło momentalnie zrobiło się kryształowo czyste. — Tak że nie krępuj się i uwolnij skrzaty. Jestem przygotowany, żeby sobie radzić w życiu.
Lucjusz uśmiechnął się ze współczuciem.
— Zgadzam się, takie zaklęcia nie są Malfoyom potrzebne. Chociaż klątwy iberyjskie także ci się nie przydadzą.
Ciekawość Draco została pobudzona, co zapewne było zamiarem ojca.
— Dlaczego? Jak one działają?
— Ach, latynoski temperament... Jest o wiele mniej stabilny niż nasz. Na przykład to zaklęcie. W naszym języku znamy je jako Klątwę Porzuconego Kochanka. Oczywiście wcale nie trzeba być porzuconym kochankiem, żeby ją rzucić, ale komuś w tak niefortunnej sytuacji może ona przyjść do głowy.
— Naprawdę? I co ona robi?
— Podobnie jak sami Hiszpanie, jest raczej teatralnie dramatyczna. Zmusza ofiarę do miotania obelgami w każdego, kto znajdzie się w zasięgu jej głosu. — Lucjusz spojrzał na karty rozłożonej przed nim księgi. — Trwa to od zmierzchu do... wyczerpania, jak podejrzewam. I powtarza się codziennie.
— Werbalne zniewagi w zasadzie nie są bardzo straszne — skomentował Draco.
— Nie bądź taki szybki z wydawaniem opinii, dopóki nie poznasz wszystkich faktów.
Lucjusz uśmiechnął się ze złowieszczym błyskiem w oczach, co wprawiło Draco w lekkie podenerwowanie. Kiwnął głową na znak, że rozumie swój błąd.
— Ważne jest, że dodatkowo klątwa obdarza ofiarę niewielkimi zdolnościami legilimencji. Sądzę, że są one wystarczające, aby dostarczyć przeklętej osobie mnóstwa amunicji, której może użyć przeciwko przyjaciołom. Przez co przyjaciele już niedługo przestają być przyjaciółmi. Sprawdzimy, co dalej? — Doskonale wypielęgnowane palce Lucjusza prześlizgnęły się po stronie książki. — Ofiary nie można uciszyć... ani związać. Nie można jej zostawić samej. Zaklęcie anulujące klątwę jest zachwycająco skomplikowane i wymaga bezinteresownego poświęcenia. Twórca najwidoczniej pomyślał o wszystkim.
— Czemu nazwano ją Klątwą Porzuconego Kochanka?
— Prawdopodobnie dlatego, że przekleństwo to stanowi doskonałe narzędzie zemsty. Nie mogę sobie wyobrazić, żeby w takich warunkach przetrwał jakakolwiek relacja nawiązana w przyszłości przez ofiarę.
Widząc pytające spojrzenie Draco, Lucjusz mówił dalej:
— Przypuśćmy, że Juan opuszcza Consuelę. Z tego powodu Consuela rzuca na niego klątwę. Juan wiąże się z Estrellą, ale zamienia jej wieczory w piekło. Przerażona Estrella, co zrozumiałe, ucieka od Juana. To samo dzieje się w przypadku Marii, Carminy... a nawet Pabla, jeśli Juan lubi również mężczyzn. Klątwa sprawia, że Juan płaci za swoją niewierność. To takie proste. Ale jakże skuteczne.
Draco, patrzący na zagadnienie z perspektywy szesnastolatka, który nie doświadczył jeszcze żadnego romantycznego uniesienia, uznał całą opowieść za absurdalnie poplątaną.
— Nie sądzę, żeby ta klątwa na coś mi się przydała. I chyba należy do Zaklęć Niewybaczalnych.
Twarz ojca na chwilę przybrała poważny wyraz.
— W różnych kulturach obowiązują różne zasady prawne.
Lucjusz najwidoczniej zamierzał uraczyć go dłuższym wykładem, ale Draco ucieszył się, bo temat był ciekawy. Mruknął zachęcająco, więc ojciec kontynuował:
— Nie jest Niewybaczalne, ale zakazane. Przynajmniej w Hiszpanii. Tutaj nie zdobyło dużej popularności.
— Więc po co ktoś miałby ryzykować?
— Ach, synu, zapominasz o emocjonalnej satysfakcji, jaką gwarantuje słodka zemsta. Czasami nic innego nawet w przybliżeniu nie daje takiej przyjemności.
Draco zamyślił się na chwilę. Oczywiście po przeanalizowaniu swoich poglądów na temat zemsty pierwszą osobą, która stanęła mu przed oczami, był Harry Potter. Ale w jego przypadku sytuacja przedstawiała się inaczej. Draco zawsze pragnął dokonać zemsty własnymi rękami, tak bezpośrednio, żeby Potter dokładnie wiedział, skąd nadchodzi i, co najważniejsze, dlaczego. Ta psychologiczna bzdura w ogóle nie spełniała tych warunków, a tym samym wcale nie nadawała się do jego celów. A już na pewno nie zamierzał ryzykować kary za użycie nielegalnego zaklęcia.
Nagle coś przyszło mu do głowy. Czarny Pan z pewnością uznałby klątwę za intrygującą. On akurat nie obawiał się kary, a pragnienie zemsty, jakim pałał do Pottera, było wręcz legendarne. Dokładnie w tym momencie Draco zrozumiał, po co ojciec bada stare przekleństwa i jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Następnie zastanowił się, jakie inne mroczne zaklęcia mogli stworzyć Hiszpanie. Dyskusja nagle straciła na atrakcyjności. Niespodziewane i mocne uderzenie gałęzi w najdalsze okno gabinetu spotęgowało jeszcze jego nerwowy nastrój.
— Te inne książki. Też mówią o nielegalnych zaklęciach?
Nie miał pojęcia, po co zapytał, skoro dobrze wiedział, że tak. W jego umyśle badania, jakie ojciec prowadził wieczorami, bezpowrotnie przestały być niewinnym zgłębianiem wiedzy. Zadrżał, uświadamiając sobie, że te klątwy naprawdę zostaną na kimś użyte. I to zapewne już wkrótce.
Lucjusz samym wyrazem oczu powiedział mu, że zdaje sobie sprawę z wniosków, jakie właśnie wysnuł i jest z tego faktu zadowolony.
— Draco, co wiesz o nocy, kiedy Harry Potter zniknął w trakcie trzeciego zadania Turnieju Trójmagicznego?
Nagła zmiana tematu wprawiła go w zakłopotanie. Zająknął się przy odpowiedzi.
— Wtedy, kiedy zginął Cedrik Diggory? — Oblizał nerwowo usta. — Potter twierdzi, że Czarny Pan wrócił i go zabił, ale według „Proroka” to kłamstwo.
Ostatnie słowa sprawiły, że twarz ojca przybrała surowy wyraz.
— To, co piszą w „Proroku Codziennym”, nie ma znaczenia.
— Hmm, cóż... niektórzy uczniowie są przekonani, że to Potter zamordował Diggory’ego, żeby wygrać Turniej Trójmagiczny. W zeszłym tygodniu Umbridge ukarała Pottera za to, co opowiadał o wydarzeniach tamtej nocy, i teraz nikomu w szkole nie wolno na ten temat nic powiedzieć. Dumbledore wierzy Potterowi, ale w takim razie powinien... — Wpatrujące się w niego uważne spojrzenie ojca kazało mu przerwać zdanie.
— A co ty sam myślisz?
Draco chciałby mieć więcej czasu na sformułowanie przemyślanej odpowiedzi.
— Ja... ja... nie wiem. Nie wiem, co myślę. — Miał nadzieję, że ojciec zrozumiał jego nieme błaganie: „Ty mi powiedz, co mam myśleć”.
Lucjusz nagle obrócił się na krześle tak, że patrzył teraz wprost na niego.
— To, co za chwilę usłyszysz, synu, przeznaczone jest wyłącznie do twoich uszu. Proszę, żebyś nie dzielił się tą wiedzą z nikim innym.
Draco podciągnął się do pozycji siedzącej i wyprostował ramiona. Uznał, że powinien przybrać bardziej formalną, dorosłą pozę, skoro zostanie dopuszczony do takich tajemnic. Zrobił poważną minę i skinął głową w odpowiedzi.
— Czarny Pan naprawdę żyje, a Potter — zapewniam, że wbrew swojej woli — odegrał kluczową rolę w jego zmartwychwstaniu. Nasz Pan znowu jest potężny, na co z nadzieją oczekiwaliśmy od wielu lat.
Lucjusz zawsze był utalentowanym gawędziarzem, a dzisiejszego wieczoru fakt ten tylko się potwierdził. Szczegóły opowiadanej historii przedstawił tak graficznie, żywo i szokująco, że Draco mógł niemal zobaczyć cmentarz, usłyszeć krzyki śmierciożerców, poczuć zapach gorącego pyłu, który unosił się, kiedy zaklęcia rozbijały nagrobki i wbijały ich fragmenty w murawę.
I kiedy ojciec z wielkim zapałem relacjonował całe zdarzenie, z wyobraźnią Draco stało się coś dziwnego. Niespodziewanie ujrzał to wszystko z perspektywy Pottera. Wręcz poczuł, jak Gryfon zostaje oplątany magicznymi więzami, jak ogląda cieniste postaci zmarłych, które przybyły, żeby go wesprzeć, tworząc wokół niematerialną kopułę. Ojciec tak plastycznie odmalował cały obraz, że Draco bez problemu wszedł w skórę Pottera umykającego przed rzucanymi za nim klątwami, żeby dotrzeć do Diggory’ego i świstoklika, i uciec w ostatniej chwili.
Wsłuchując się w tak dobrze znany mu głos, w tej chwili zabarwiony zupełnie obcym podnieceniem, Draco próbował przyswoić sobie fakty, jednak trudno było mu otrząsnąć się z kłębowiska emocji, jakie wywołała w nim opowieść. Strach był najbardziej oczywisty — strach tak niespodziewany i silny, że mógł go niemal posmakować, jak gdyby tworzył on w powietrzu otoczkę z dymu. Ale dlaczego tak się stało? Czy nie powinien być zadowolony? Czy czarodzieje czystej krwi nie pragnęli powrotu Czarnego Pana, który zajmie się ich sprawą? Czy nie chciał, żeby ojciec znów otrzymał należne mu miejsce u boku swojego przywódcy i zapewnił nazwisku Malfoy więcej prestiżu oraz szacunku? I poprowadził ze sobą także i syna?
Powiedz mi, co mam myśleć, poprosił bezgłośnie. Co czuć. Nikt mu jednak nie odpowiedział.
A tym, co odczuwał najmocniej, było przerażenie.
*
Ojcze, zabierz ode mnie ten kielich,
wino zabarwione jest krwią.
(„Cálice”, Gilberto Gil i Chico Buarque)***
Rozmowa w gabinecie zapoczątkowała w jego umyśle intensywną wewnętrzną debatę. Bo nawet w wieku szesnastu lat Draco wiedział z całą pewnością, że wizja ojca nigdy się nie ziści. Przekonanie to uświadomiło mu, że nie może maszerować za nim ślepo i tylko czekać na porażkę, którą widział przed swoimi oczami jaśniej niż proroctwo. Ponieważ w przeciwieństwie do ojca, znał Pottera. I znał Dumbledore’a.
Był na tyle spostrzegawczy, aby wyczuć zmiany, jakie zachodzą w czarodziejskim świecie. Świętoszkowaci Gryfoni szeptali do siebie nie tak znowu zawoalowane przestrogi, kiedy mijał ich na korytarzu. „Prorok Codzienny” robił aluzje przy różnych okazjach — chociaż to, czego nie publikował, niewątpliwie dawało jeszcze więcej do myślenia. Goście ojca przyciszonymi głosami wymieniali ze sobą nowiny; Draco słyszał tylko fragmenty rozmów dobiegające zza zamkniętych drzwi, ale i to wystarczyło, żeby jego serce trzepotało z niepokoju.
Draco posiadał wadę typową dla większości nastolatków: zakładał, że to, co wiedział, wiedzieli też jego najbliżsi, podobnie jak wierzyli w to, w co i on wierzył. Ale nie dostrzegł, że życie w Hogwarcie dawało mu okazję obserwowania z pierwszej ręki poczynań przeciwników Czarnego Pana. Mieszkał przecież w samym sercu królestwa Dumbledore’a, gdzie stary czarodziej rządził niemal niepodzielnie. Z tej perspektywy miał trudności ze zrozumieniem, dlaczego Czarny Pan popełnia w stosunku do Harry’ego Pottera wciąż te same głupie błędy. Może przez smakowanie porażki, jakiej Draco doświadczał z powodu drugiego chłopca tak często, stało się to dla niego czymś zwyczajnym i zupełnie niewłaściwie zakładał, że ta przykra wiedza jest czymś powszechnym?
W pewne popołudnie, kilka dni po rozmowie w gabinecie, ojciec przybył do Hogwartu, aby obejrzeć mecz quidditcha pomiędzy Gryffindorem i Slytherinem — Draco odmawiał nazwania go spotkaniem towarzyskim, jak robili wszyscy inni. Wspomnienie o tym, czego niedawno dowiedział się o Sami-Wiecie-Kim, ciążyło mu bardzo, przez co czuł się dziwnie nieswojo w obecności ojca. Nie potrafił poradzić sobie z własnym strachem, jeśli już, to jego samopoczucie stawało się coraz gorsze, a obawy narastały. Przez całe popołudnie walczył, żeby zachować pozory normalności; miał nadzieję, że nerwowość, której nie potrafił stłumić, nie wpłynie na jego kondycję psychiczną podczas meczu.
Po obiedzie razem z ojcem wybrali się na spacer wokół jeziora. Wczesna jesień była wspaniała — wyjątkowo ciepła, z okazjonalnymi przebłyskami słońca wysuwającego się zza delikatnych chmur.
— Pałkarze Gryfonów wydają się w tym roku mniejsi — powiedział Lucjusz, odmierzając równe kroki po wydeptanej ścieżce.
— To dlatego, że ślizgońscy są więksi — odparł Draco.
— Czyli nic się nie zmieniło. — Lucjusz uśmiechnął się. Zdawał się być w nastroju na wspomnienia. — Ślizgoni zawsze mieli w czym wybierać, jeśli chodzi o silnych zawodników.
Kontynuowali spacer, dyskutując o mało ważnych sprawach, takich jak skład drużyn, strategia gry i pogoda. Draco odzywał się, ale nie do końca skoncentrował na rozmowie.
Kiedy pora zrobiła się późna, ponownie skierował ich na boisko, wybierając mało uczęszczaną trasę prowadzącą na zbocze. Dróżka była zbyt wąska, by mogli iść obok siebie, więc przez większość czasu podążał za ojcem po późnojesiennej trawie, już suchej i kruchej, która przy każdym kroku stawiała opór i wydawała trzeszczące dźwięki w kontakcie z jego szatą.
— Słyszałeś coś nowego na temat Pottera? Albo Czarnego Pana? — zapytał Lucjusz lekko zdyszanym głosem. Wspinanie się na pagórek musiało go trochę zmęczyć.
— Raczej nie. Teraz wszyscy myślą tylko o meczu.
— Ach, pierwsze spotkanie w sezonie. Pamiętam tę ekscytację. Każdy chce się popisać, jak dużo wie o quidditchu, zwłaszcza pierwszoroczni. A potem otwierają usta i cała iluzja znika.
Draco parsknął na znak zgody, ale nic nie powiedział.
— Synu, wiem, że jesteś inteligentny. Zdajesz sobie sprawę, co się teraz dzieje. Z pewnością rozumiesz, że za wszelkie informacje, jakie możesz zdobyć w Hogwarcie, zostaniesz doceniony... albo nawet nagrodzony.
Draco starał się niczego po sobie nie pokazać, ale niespodziewana sugestia, że miałby donosić o czymś, co przypadkowo usłyszał w szkole, zaniepokoiła go bardziej niż niedawna dyskusja w gabinecie Lucjusza.
Szedł za ojcem, nawet nie podnosząc głowy.
— Nie wiem, czy jestem w stanie usłyszeć coś użytecznego — odpowiedział ostrożnie. — Uczniowie zwykle plotkują o tym, kto kogo pocałował, kto oszukuje na zielarstwie lub kiedy będzie następna wycieczka do Hogsmeade. Pewnie znasz to z własnego doświadczenia.
— Nie spodziewam się, że docenisz wartość takich informacji, Draco. O tym zdecydują inni. Jednak masz szczęście, że przebywasz w wyjątkowym miejscu i możesz słuchać oraz obserwować.
— Myślałem, że profesor Snape...
— Jego lojalność wzbudza teraz wątpliwości. Rozsądek nakazuje, żebyś mu nie ufał.
Draco skupił uwagę na wznoszącym się terenie, a szczególnie na swoich stopach. Ojciec uznał jego milczenie za zachętę, żeby kontynuować.
— Jestem pewien, że chłopiec tak mądry jak ty znajdzie sposób, żeby znaleźć się między ludźmi, którzy czasem zdradzą coś ciekawego.
Z narastającym niepokojem Draco zdał sobie sprawę, że właśnie awansowano go na aktywnego szpiega śmierciożerców. Strach i przerażenie, jego nieodłączni towarzysze, znowu się wokół niego zmaterializowali. Żołądek nagle mu się zacisnął. Musiał odpowiedzieć tak, żeby zadowolić ojca.
— Ja... Jestem zaskoczony — wydukał. Cóż, odpowiedział szczerze, mimo że nie było to wystarczające.
Lucjusz zwolnił, odwrócił się i spojrzał na niego z uwagą. Po chwili, pozornie zadowolony, ponownie ruszył przed siebie. Najwidoczniej uznał zdziwienie Draco za satysfakcjonującą reakcję.
— Ojciec twojego przyjaciela Vincenta chce go wysłać w przyszłym roku do Durmstrangu. Zapewne pod naciskami żony, która obawia się o jego bezpieczeństwo. — Ostatnie słowo Lucjusz wymówił tak, jakby było przekleństwem. — Co o tym myślisz? Byłbyś zainteresowany zmianą szkoły?
— Oczywiście, że nie.
— To dobrze. Nie akceptuję takiego tchórzostwa. Ktoś kiedyś napisał, że najgorętsze miejsce w piekle zarezerwowane jest dla tych, którzy w czasie wielkich przemian pozostają neutralni****.
Draco był biegły w interpretowaniu zawiłego języka ojca i bez problemu zrozumiał, czego się od niego oczekuje: kiedy ci każę, dołączysz do śmierciożerców.
Odpowiedział tak ogólnie, jak tylko potrafił:
— Ślizgoni nie będą już tacy sami bez Crabbe’a.
Na moment Lucjusz położył mu lekko dłoń na karku, nagradzając tym jego potulność.
— Natknąłem się na nową książkę z tureckimi klątwami — powiedział, zmieniając temat.
Jednak Draco już go nie słuchał. Teraz pragnął jedynie dostać się do szatni, zamknąć w ciemnej kabinie i siedzieć tam przynajmniej do czasu, aż świat ponownie wróci do równowagi. Na ślepo deptał wysoką trawę obok ścieżki. Niezliczone świerszcze, zaniepokojone nagłym wtargnięciem na ich teren, uciekały mu spod stóp całymi chmarami. Draco zastanowił się, jak to jest być aż tak nieświadomym, co się zaraz wydarzy, i spokojnie przeżuwać smaczne liście, nie myśląc o niczym. I tu nagle: trach! Życia, jakie znacie, już nie ma, ale wy posiadacie zbyt małe mózgi, żeby sobie wyobrazić, co się stało.
Podobnie jak niczego niespodziewający się mieszkańcy Hogwartu.
Z drugiej strony, czy naprawdę oczekiwał, że sprawy będą się toczyły tak jak do tej pory? Że wszystko będzie tak trwało, zakurzone i niezmienne niczym Binns, na zawsze? Czemu wierzył — czemu wszyscy zdawali się przyjąć to za pewnik — że Sam-Wiesz-Kto grzecznie poczeka z następnym ruchem, aż Potter skończy siódmą klasę i zda egzaminy?
Koniec mógł nadejść lada dzień, a tutaj — z Dumbledore’em i Potterem — Draco bardzo szybko znajdzie się w centrum nieprzyjemnych wydarzeń. W środku wojny i wśród ludzi, którzy odkryją jego szpiegostwo dla niewłaściwej strony.
Zbliżyli się do boiska quidditcha. Członkowie obu drużyn poszli do szatni, żeby przebrać się w stroje do gry. Lucjusz postanowił, że obejrzy mecz ze ślizgońskich trybun.
Na prawo od nich Draco zauważył Pottera. Samego. Wyraz jego twarzy nie wyrażał nic poza typowym strapieniem. Nie widział ich, ale Lucjusz obserwował go uważnie, Draco mógł poczuć, jak się najeżył. Zerknął na ojca ostrożnie, nic nie mówiąc i nie zdradzając żadnych emocji.
— Och, spójrz. Zbawiciel czarodziejskiego świata — westchnął Lucjusz. — I to bez towarzystwa swoich pochlebców, jak się zdaje.
Ku jego zdziwieniu, ojciec ukradkiem wysunął różdżkę ukrytą w fałdach rękawa i nakierował ją na Pottera. Spanikowany Draco złapał go za ramię.
— Co robisz? — wysyczał. — Przed meczem będą go sprawdzać na obecność czarów. — Wiedział, że ojciec jest doskonale świadomy środków ostrożności, jakie podejmowano w celu ochrony zawodników przed każdym spotkaniem. Do diabła, w młodości sam przecież grywał tu w quidditcha i od tamtej pory procedura się nie zmieniła.
— Bronisz Chłopca, Który Przeżył, Draco? Nie wiedziałem, że aż tak się martwisz — odparł Lucjusz beztrosko.
Słysząc niebezpieczną nutę, tylko częściowo ukrytą w słowach ojca, Draco zdał sobie sprawę, że musi odpowiedzieć rozsądnie. Zmusił się do rozluźnienia uścisku.
— Nie, on nic mnie nie obchodzi. Boję się tylko o nasz zespół. Nienawidzę przegrywać.
— Jeżeli założymy, że to odkryją. Czego oczywiście zamierzam uniknąć. — Lucjusz skupił na synu pełną uwagę. — Jednak być może straciłeś do mnie zaufanie?
— Oczywiście, że nie — zaprzeczył Draco automatycznie. Nie miał na podorędziu szczerej odpowiedzi.
— Dziękuję — odezwał się ojciec spokojnie, a potem wypowiedział słowa klątwy, o której Draco usłyszał podczas ich niedawnego spotkania. Inkantacja po hiszpańsku spłynęła z ust Lucjusza, jak gdyby mówił w rodzimym języku.
Klątwa Porzuconego Kochanka? Szok był teraz jeszcze większy niż poprzednim razem. Do diabła, czy ojciec sobie wyobrażał, że nikt niczego nie zauważy? Niech to szlag! Przecież po drugiej stronie jego różdżki nie stał jakiś byle Puchon, tylko Potter, Złoty Chłopiec i pupilek Dumbledore’a.
Jego przerażona mina zdawała się bawić ojca.
— Uspokój się, synu — nakazał. — Nic się nie stanie. Na razie. — Kontynuował rzucanie zaklęcia, tym razem po łacinie. Draco rozpoznał, że to jakiś nieznany mu czar kamuflujący. — Już. Nikt niczego nie zauważy. Nałożyłem na klątwę aktywator czasowy, żeby zaczęła działać w momencie dogodnym dla naszej rodziny. W dniu mojej śmierci.
Draco poczuł się kompletnie zdezorientowany.
— Ale... dlaczego?
Pozostali na ścieżce, ignorując Pottera, który odszedł, zupełnie nieświadomy tego, co się właśnie wydarzyło. W rozbieganym umyśle Draco cała scena jawiła się jako coś naprawdę nierealistycznego. Wyraz twarzy ojca zdał mu się przerażająco intymny i taki znajomy — pełen ufności, arogancji i opanowania. Na tak wiele sposobów odzwierciedlał niepisany kodeks Malfoyów.
— Dlaczego? No cóż, synu, pewnie dlatego, że chciałem — odparł Lucjusz niemal od niechcenia, jakby mówił o czymś tak banalnym jak ulubione wino, płaszcz czy gatunek muzyki. A potem jego głos obniżył się do szeptu. Kolejne słowa wypowiedział, jak gdyby zwierzał się z mrocznej tajemnicy: — Zrobiłem to, bo mogę.
*
Bo mogę.
Nigdy żadne słowa nie przyprawiły Draco o takie dreszcze.
Gdy tylko wypłynęły z ust Lucjusza — lekceważące mroczne zaklęcie, rzucone tak obojętnie na innego ucznia — gwałtownie odwróciły jego myśli od ojca i zmusiły do skupienia się na ich sednie.
Nie żeby szczególnie martwił się o Pottera. Nie. Potter był irytującym, niebezpiecznym, nierozwiązanym i nierozwiązywalnym problemem. Nic na niego nie działało.
Jednak od razu do niego dotarło, że nastawienie ojca równie dobrze można zastosować do reszty ich rozmowy — do niefrasobliwej sugestii, która, jak dobrze wiedział od początku, była niedbale ukrytym rozkazem: rozpocznie służbę jako szpieg Czarnego Pana! I Draco stanie na pierwszej linii ognia. Będzie do tego zmuszony. Do czegoś, o co nigdy nie prosił.
Bo mogę.
Wizja jego przyszłości w roli zaufanego sojusznika Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać, nie była dla Draco nowością. Absolutnie nie. Biorąc pod uwagę jego pozycję jako syna Lucjusza i lidera Ślizgonów, nikt niczego innego nie zakładał. Nawet najbardziej tępy Puchon potrafił odgadnąć, w jakim kierunku potoczy się jego życie.
Nie, sama koncepcja wcale go nie zaskoczyła. Tylko... co? Rozwodził się nad tą kwestią już od kilku niespokojnych godzin po meczu. O dziwo, naprawdę udało mu się pokonać Pottera i strasznie go irytowało, że mecz nie jest zaliczany do rozgrywek o Puchar Quidditcha. Zwycięstwo zawdzięczał szczęściu, bo myśli z pewnością nie skupiał na grze. Tylko że Potter zdawał się jeszcze bardziej rozproszony niż on sam.
Cieszył się, że wygrał, bo po porażce nie byłby w stanie stawić czoła ojcu. Okazał udawaną radość z wygranej, przyjął pochwały od członków swojego zespołu... dobra robota, Malfoy, wiedzieliśmy, że możesz go pokonać..., udał zainteresowanie podczas świętowania wygranej i otrzymał gratulacje od ojca wraz z obietnicą nowej miotły, aby odpowiednio nacieszył się zwycięstwem. Zasłużona, hojna nagroda.
Bo mogę.
Tego wieczoru w pokoju wspólnym usiadł z dala od swoich współdomowników. Koledzy dobrze wiedzieli, że nie należy mu przeszkadzać. Draco popadł w jeden ze swoich nastrojów, ostrzegali się nawzajem. A on pozwalał im w to wierzyć, bo odpowiadało to jego celom. Goyle jak zwykle przyjął rolę jego osobistego strażnika, gotowego powstrzymać każdego, kto zdecyduje się zakłócić mu spokój, chociaż po tak długim czasie nie było to już konieczne.
Ale to coś więcej niż tylko zły nastrój, chwilowa irytacja z powodu życiowych niesprawiedliwości zmusiły go do spędzeniu wieczoru na rozmyślaniach. Draco czuł kompletny mętlik w głowie. Miał głęboko zakorzeniony nawyk, by we wszystkim wokół szukać ukrytych motywów — zawsze coś planował, rozważał, rozstrzygał.
A teraz był doskonale zdawał sobie sprawę, że jego oceny są ważniejsze niż kiedykolwiek wcześniej.
Poświęcenie. Im bardziej martwił się wydarzeniami dnia, tym głośniej w jego umyśle pobrzmiewało to akurat słowo. Dzień, który miał nadejść w bliżej nieokreślonej przyszłości, stał się dniem dzisiejszym. Czy był w stanie poświecić swoją przyszłość dla Czarnego Pana? A jeśli nie, to co wtedy?
Czy naprawdę zamierza zostać niczym więcej niż narzędziem w rękach ojca? Używanym w dowolnym celu, który mało będzie miał wspólnego z jego osobistymi pragnieniami? Bo mogę?
Kiedy ojciec przekroczył tę linię? Kiedy przestał w nim widzieć człowieka, a zaczął dostrzegać jedynie środek do realizacji swoich celów?
Wyraz twarzy ojca dziś po południu powiedział mu zupełnie jasno, że linia została przekroczona dawno temu. Draco nie zwrócił na to uwagi i niczego nie zauważył, pochłonięty zabawą, quidditchem, nauką i chłopięcymi psikusami.
Ale teraz zdał sobie sprawę, że poświęcenie, jakie zaproponował mu ojciec — poświęcenie, którego od niego zażądano, które od niego wyegzekwowano, do którego został zmuszony — nie jest czymś, co był gotów ofiarować. Silne przeczucie, że jego los został zaplanowany przez ojca i bez pytania przejęty przez Czarnego Pana — to niechętne poświęcenie — potraktował jak pewnego rodzaju zdradę. Przeczucie dotąd drzemało ukryte głęboko w nim i pozostawało niesprawdzone, ale rozmowa z ojcem sprawiła, że musiał je nazwać. Tak, zdecydowanie czuł się zdradzony. I zaczął myśleć, że różnica pomiędzy dobrem a złem sprowadza się do tej prostej prawdy: ci, którzy zaakceptowali ciemność, poświęcili innych, ci, którzy tego nie zrobili, poświęcili tylko samych siebie.
W tej chwili Draco już wiedział, jak ma postąpić. I dlaczego.
Bo mogę.
*
Nigdy nie trzymamy władzy we własnej dłoni, niezdolni wywęszyć niebezpieczeństwa,
Tylko przelotnie łapiemy w nią znaczenie jedynego wybawienia.
(„Sole Salvation”, English Beat)*****
I tak właśnie rozpoczęło się jego nowe życie.
Początkowo napędzany strachem, wspierany intensywnym pragnieniem, aby uniknąć niechcianego poświęcenia, nadzorowany okiem Snape’a i pod jego wymagającymi, czujnymi skrzydłami, Draco nauczył się szpiegować.
Po jakimś czasie.
Tamtego wieczoru pod byle pretekstem wymknął się z pokoju wspólnego i ruszył na poszukiwanie profesora. Oczekiwał, że szef ich domu zrozumie jego pobudki. I oczywiście jako opiekun Ślizgonów powinien zaoferować poradę swojemu uczniowi. Draco nigdy wcześniej nie potrzebował pomocy takiego rodzaju, ale teraz był przekonany, że od niej zależy jego życie.
W Slytherinie już od lat krążyły plotki, wobec kogo lojalny jest mistrz eliksirów. Oczywiście był też Mroczny Znak, ewidentny dowód na... No właśnie, na co? Znaczył tylko, że kiedyś Snape zaakceptował ofertę Czarnego Pana. Cóż, podobnie jak sam Draco. Uświadomił sobie jednak, że nie miał pojęcia, komu profesor jest wierny teraz.
Dumbledore nadal pozwalał mu uczyć w Hogwarcie. Nawet najgłupszy pierwszoroczny potrafił pojąć, że gdyby Snape działał jako aktywny śmierciożerca, już dawno zostałby wyrzucony ze szkoły. Ale skoro wciąż tu był, czego to dowodziło? Że Dumbledore wierzy przynajmniej w to, że Snape jest neutralny, albo, co bardziej prawdopodobne, widzi w nim sprzymierzeńca.
Draco podejrzewał, że Snape jest podwójnym agentem. To właśnie zasugerował dzisiaj ojciec. Ale tylko sam Snape — nie Dumbledore, nie Czarny Pan — mógł kiedykolwiek powiedzieć na pewno, komu jest wierny. Lojalność to nie coś, co można łatwo sprecyzować; być może kwestia ta jest zbyt delikatna, żeby ją kiedykolwiek dokładnie określić.
Musiał jednak zaryzykować i zaufać profesorowi. Jeśli stał po niewłaściwej stronie... Cóż, o tym Draco na razie nie chciał myśleć. Jednak z biegiem lat wyczuł w Snapie bratnią duszę — kogoś, kto tak jak on wszystko dokładnie i szczegółowo rozważa, i nigdy na ślepo nie spełnia oczekiwań innych.
Zapukał do drzwi profesora z nadzieją, że intuicja go nie myliła.
— Panie Malfoy — powitał go Snape poważnym tonem. Wcale nie okazywał zaskoczenia tak późną wizytą.
— Profesorze. Muszę z panem porozmawiać. To ważne.
Snape otworzył drzwi szeroko w zapraszającym geście i Draco podążył za nim do słabo oświetlonego pokoju. Usłyszał ciche słowa zaklęcia blokującego zamek, a potem wyciszającego. Co wcale nie ukoiło jego zdenerwowania.
— Proszę, usiądź.
Posłuchał. Teraz, kiedy już tu był, odwaga zaczęła go opuszczać. Coś, o czym sam siebie przekonał w abstrakcyjnym świecie własnych myśli, okazało się dużo trudniejsze w konfrontacji z realnym światem.
Profesorowi nie umknęło nietypowe jak dla Draco milczenie. Podszedł do niewielkiego kredensu i wyciągnął dwie szklaneczki oraz butelkę czegoś, co wyglądało na whisky.
Draco opadł głębiej w fotelu i rozejrzał się po komnacie. Bywał tu już wcześniej, ale niezbyt często, i niezmiennie dziwiła go atmosfera tego wnętrza. Było tu zupełnie inaczej niż w laboratorium eliksirów. Niemal przytulnie.
Snape wcisnął mu szklankę do ręki, więc Draco wziął łyk. Trunek okazał nie tak dobry jak we dworze, ale całkiem niezły.
— Gratuluję dzisiejszej wygranej — odezwał się Snape. — Szczęśliwie się złożyło, że Lucjusz był przy tym obecny.
Draco wcale się nie zdziwił, że profesor połączył popołudniową wizytę ojca w Hogwarcie i wieczorne odwiedziny syna. Wspominając o tym właśnie teraz, chociaż niezbyt wprost, wyrażał milczącą zgodę na rozmowę nie tylko o samym Lucjuszu, ale i rzeczach z nim związanych.
Więc Draco zaczął.
Początkowo nieśmiało i ostrożnie krążył wokół tematu, który go interesował. Co Snape myśli o perspektywach nadchodzącej wojny? Gdzie i jak Czarny Pan mógłby ją rozpocząć? Jak zareagują uczniowie i nauczyciele? Mówił całkowicie obojętnie, tak jakby rozmowa dotyczyła strategii quidditcha, a Snape dostosował się i odpowiadał tonem zupełnie beznamiętnym.
Z rosnącą ufnością Draco zaczął pytać bardziej natarczywie: Kto prawdopodobnie dołączy się do śmierciożerców? Czy mieli powody na tyle ważne, by uzasadniały one wysokie koszty absolutnej lojalności, jakiej się od nich wymaga? Jakie prawdziwe szanse na sukces miał Czarny Pan?
Snape odpowiadał tak samo ogólnikowo jak wcześniej, a potem nagle sam zadał pytanie:
— A co ty myślisz, Draco?
Słowa te rozluźniły w jego wnętrzu jakąś blokadę i Draco zwierzył się ze swoich obaw. Opowiedział o wszystkim, nad czym się zastanawiał, o wątpliwościach i poczuciu zdrady — wyrzucił to z siebie, wciąż bojąc się reakcji Snape'a, ale ostatecznie ulżyło mu i był wdzięczny, że ma kogoś, z kim może podzielić się swoim ciężarem.
Snape słuchał uważnie, czasem wtrącając jakieś pytanie, ale generalnie pozwalał Draco mówić bez przeszkód.
— Dlaczego zwróciłeś się do mnie z tymi problemami?
Draco spojrzał swojemu profesorowi prosto w oczy.
— Uważam, że szpieguje pan dla Dumbledore’a i wcale nie jest śmierciożercą. Sądziłem, że mógłby pan... cóż, też chciałbym to robić. — Skończone. Wreszcie miał to za sobą. Z pewnością nie był elokwentny, ale dostatecznie zrozumiały nawet dla Snape’a.
— Chcesz szpiegować śmierciożerców? — upewnił się profesor z wyraźnym zdumieniem.
— Tak.
— Dlaczego?
Dobre pytanie, pomyślał Draco.
— Uważam, że ze swoją pozycją mogę okazać się przydatny — odpowiedział.
— Przecież wcale nie musisz. Potrafię zrozumieć niechęć do przyłączenia się do śmierciożerców, ale mógłbyś przeczekać wojnę. Nie idź śladem ojca i pozostań neutralny.
— Nie. — Draco dziwił się sam sobie, czemu poczuł taką potrzebę bycia szczerym wobec Snape’a. Chyba whisky rozluźniła mu język. — Neutralność mnie przed nimi nie uratuje. Wiem, że i tak po mnie przyjdą. Jeśli do nich nie dołączę, jedyną szansę na przeżycie mam wtedy, gdy oni nie wygrają.
— No tak. Odpowiedź godna Ślizgona — pochwalił Snape z uśmiechem. — Wszystko dla własnych korzyści.
— Być może. Jednak chodzi o coś więcej. Nie sądzę, żebym potrafił to wyjaśnić, ale rozmyślałem nad tym dostatecznie dużo i wiem, czego chcę. — Draco zamilkł i skoncentrował się, by przekonująco przedstawić swoje argumenty. — Chcę sam decydować o własnym losie. Nie będę niczyim narzędziem. Nawet ojca.
— Nie, nie wyobrażałem sobie, że poddasz się w taki sposób — odparł Snape z zamyśloną miną. — Jednak to, czego zmierzasz się podjąć, jest niebezpieczne.
— Wiem i zamierzam unikać kłopotów na ile to możliwe.
— Czyli nie oparłeś się modzie na przybieranie egzotycznego wizerunku? Być może chcesz pofolgować chłopięcej fantazji o tajemniczym życiu szpiega? Nie pragniesz być podziwiany przez rodaków i uwielbiany przez kobiety, które będą rzucały ci się do stóp?
— Nawet nie lubię kobiet. Wolę mężczyzn — oświadczył Draco nonszalancko. I zaraz otworzył szeroko oczy z powodu swoich własnych słów. — Pan... — wykrztusił. — Whisky. Dodał pan do niej Veritaserum.
— Oczywiście, że tak. — Snape nadal patrzył na niego z powagą. Spokojnie zetknął obie dłonie czubkami długich palców. — To, o co prosisz nie jest zabawą, Draco. Muszę wiedzieć, jak poważnie mam cię traktować. Najbardziej oczywistym powodem, dla którego tu przyszedłeś, mogło być pragnienie zastawienie na mnie pułapki dla twojego ojca. Nie powinno cię to dziwić.
Draco westchnął i na powrót zagłębił się w fotelu.
— Ma pan rację.
— Zdajesz sobie sprawę, że człowiek całkowicie prawdomówny nigdy nie zorientowałby się, że zażył Veritaserum. — Snape ponownie uśmiechnął się lekko. — Ale na szczęście odczułeś potrzebę kłamania jedynie w sprawie niezwiązanej z sednem naszej rozmowy — dodał łagodnie.
Draco znów poczuł falę paniki na myśl, co przed chwilą wyznał. Bał się, że jego tajemnica mogłaby zostać wykorzystana przeciwko niemu.
— Nigdy o tym nikomu nie mówiłem. Nikt nie wie. Ja...
Snape nie pozwolił mu skończyć.
— W takim razie przepraszam, że zmusiłem cię do takich wyznań. To zostanie między nami. — Popatrzył na Draco wymownie. — Chociaż nie powiem, żebym był szczególnie zaskoczony.
Draco poczuł ciepło na policzkach.
— To znaczy?
— Jedno z najważniejszych narzędzi dla szpiega to uważna obserwacja. W praktyce dowiesz się, że większość ludzi ujawnia dużo więcej informacji o sobie, niż jest tego świadoma. Czujne oko zauważy wszystko.
Zakłopotany Draco odwrócił wzrok. Czy rzeczywiście był aż tak oczywisty?
— Nie będziemy o tym więcej rozmawiać.
— Dziękuję — odparł niskim głosem.
— Zupełnie szczerze nie chcesz się przyłączyć do śmierciożerców? — Snape nagle spoważniał.
— Tak. — Teraz, kiedy Draco wiedział o eliksirze, nie uszedł jego uwadze przymus, jaki poczuł, by odpowiedzieć zgodnie z prawdą.
— I przyszedłeś do mnie, bo uważasz, że ich szpieguję?
— Tak.
— Zdajesz sobie sprawę z ryzyka, jakie podjąłeś, przychodząc tu i mówiąc mi takie rzeczy?
Draco napiął mięśnie.
— Tak.
— Wspominałeś komuś, że tu dzisiaj przyjdziesz? Może ojcu?
— Nie, nikomu.
— Opowiadałeś komukolwiek o swoich zamiarach zostania szpiegiem?
— Nie.
— Czemu nie poszedłeś bezpośrednio do dyrektora i nie zaoferowałeś mu swoich usług?
— Ponieważ nigdy mu nie ufałem. Nie jest przyjazny dla Ślizgonów, tylko Potter się dla niego liczy.
Snape spojrzał na niego badawczo.
— Jesteś zazdrosny o Pottera?
Automatyczna odpowiedź nie utworzyła się od razu w jego umyśle i Draco był w rozterce, jak ma to wyjaśnić.
— Ja... nie wiem. Czasem czuję zazdrość, że tak ławo mu wszystko przychodzi. Kiedy dostał się do drużyny quidditcha na pierwszym roku. Albo gdy wziął udział w Turnieju Trójmagicznym. Za zdobywanie pucharu domów prawie każdego roku. Z drugiej strony podejrzewam, że w jego życiu chodzi o coś więcej. O coś, czego nikt nie widzi. Coś mi umyka. Wszystkie te plotki...
— Jakie plotki?
Draco wiedział, że Snape go testuje. Był pewien, że wie o Potterze znacznie więcej niż on.
— Cóż, na przykład te o jego rodzinie. Mówi się, że traktowali go jak skrzata, że mieszkał w komórce pod schodami. Co roku po wakacjach przyjeżdża do Hogwartu w starych ubraniach, które są na niego za duże. Nie mam pojęcia, czy cokolwiek z tego jest prawdą...
— Wszystko jest prawdą — powiedział Snape.
Słysząc to, Draco gwałtownie uniósł głowę, ale profesor nie zaoferował dalszych wyjaśnień.
— I te wszystkie razy, kiedy to podobno pokonał Czarnego Pana... Niemal co roku, odkąd tu jest. Rzeczy, jakie piszą o nim w „Proroku”. Oczywiście to ich ukochany pupilek, ale nie jestem w stanie uwierzyć w większość z nich...
— To uwierz.
Draco poczuł się kompletnie zdezorientowany.
— Mimo to czemu o nim rozmawiamy... To znaczy, co ma Potter wspólnego z moim problemem?
— Potter to kluczowy element w planach Dumbledore’a — wyjaśnił Snape cierpliwie. — I z tego powodu chronienie go to jeden z naszych priorytetów. Powiedz mi, Draco, nienawidzisz go?
— Nie. — Draco był zaskoczony, jak szybko słowo to wymknęło mu się ust. — Uważam, że jest irytującym gnojkiem, zbyt pewnym siebie i rozpieszczonym, zepsutym, zarozumiałym...
— Dobrze, dobrze, rozumiem — zaśmiał się Snape. — Raczej nie należy do twoich ulubieńców.
— Nie, profesorze. Wcale nie potrzebuję Veritaserum, żeby to przyznać.
— Cóż, nie mogę powiedzieć, że nie zgadzam się z twoją oceną. Ale mimo to muszę mieć pewność. Dasz radę pracować z nim i chronić go, jeśli o to poprosimy?
— Myślę, że tak. Jeśli poprosicie.
Wiedział, że mówiąc „poprosicie”, myślał o Snapie, ale miał nadzieję, że profesor nie będzie drążył tematu. Idea bycia lojalnym w stosunku do większej grupy ludzi, a szczególnie ludzi, których niezbyt szanował, ciągle była dla niego zbyt nowa. Przynajmniej na początku musiał się skupić na prywatnej lojalności w stosunku do głowy swojego domu.
— Profesorze, sądzę, że mnie pan rozumie — ciągnął, chcą się usprawiedliwić. — Jest pan Ślizgonem i zna mojego ojca — przerwał na chwilę. — Możesz mnie nauczyć wszystkiego, co powinienem wiedzieć. Bardzo bym tego chciał.
Snape milczał, ale nadal przyglądał mu się z uwagą.
— Proszę — dodał Draco.
Pod niesamowicie ostrym spojrzeniem poczuł się tak, jak gdyby profesor próbował odczytać jego myśli. Miał wielką ochotę spuścić wzrok, ale nie zamierzał okazywać słabości ani wątpliwości co do swoich decyzji. Wszystkie jego plany opierały się na akceptacji ze strony Snape’a.
Cisza ciągnęła się bardzo długo, ale wreszcie Snape skinął głową.
— W porządku. Poinformujemy dyrektora, ale nikogo poza nim, chyba że będziemy musieli.
Draco przytaknął, czując, jak zalewa go ulga. Po raz pierwszy od bardzo dawna życie nie wydawało mu się już takie straszne.
— Mam jeszcze tylko jedną prośbę.
— Tak szybko? — zapytał Snape, ale wydawał się bardziej rozbawiony niż zły. — O co chodzi?
— Chciałbym wypić toast za naszą świeżo rozpoczętą współpracę. Ale zanim to zrobimy, mógłby mi pan nalać nową szklankę whisky?
*
Ku własnemu zaskoczeniu Severus Snape czerpał coraz większą przyjemność z układu z Draco Malfoyem. Ich poprzednie stosunki typu „ulubiony nauczyciel-rozpieszczony uczeń” pozwoliły im bezpiecznie ukryć zmiany zachodzące między nimi podczas ich codziennych kontaktów. Oficjalnie przekonał innych, że Draco zamierza pójść w jego ślady i przygotowuje się, by zostać mistrzem eliksirów, co skutecznie tłumaczyło, dlaczego spędzają razem długie wieczory.
Jednak ludzie są takimi, jakimi są (czytaj: wścibskimi plotkarzami), więc co jakiś czas rozsiewali niesmaczne pogłoski, jakoby łączyło ich coś więcej. Severus wiedział, że Draco, który w tej kwestii wykazywał dużo większą wrażliwość, w środku aż wrzał z powodu paskudnych insynuacji. On sam je ignorował, niemniej w miejscach publicznych był ostrożny i utrzymywał między nimi rozsądny dystans.
— Nie pozwól, żeby cię to rozpraszało — poradził Malfoyowi pewnego wieczoru. — Ale zwracaj uwagę na tych, którzy najwięcej plotkują. Być może stoi za tym jakaś przyczyna i okaże się ona ważna.
— Wiem. Ale czasami to trudne. Mam ochotę po prostu przyłożyć im w pysk, rozumiesz? Są takimi idiotami.
— A ty nigdy nie plotkowałeś? — Severus spojrzał na swojego ucznia z udawaną obawą. — Jestem pewien, że teraz daleko ci do tak dziecinnego zachowania, ale kiedy byłeś młodszy?
Draco roześmiał się na tak ewidentną próbę dokuczenia mu.
— Nie. Jak wiesz, jestem uosobieniem przyzwoitości i szczerości.
— Oczywiście. Nie wątpiłem w to ani przez sekundę.
Severus obserwował, jak Draco rozkłada się na jego kanapie, swobodnie opierając nagie stopy o podłokietniki i grzejąc je w cieple padającym z kominka. Taki młody. Zbyt młody. Uczył go wszystkiego, co może mu się przydać w roli szpiega w legowisku Czarnego Pana, ale miał nadzieję, że sprawy nigdy nie zajdą tak daleko. Że narastający konflikt zostanie rozwiązany bez jego udziału. Jednym z najważniejszych powodów, dla których przyjął propozycję chłopca, było pragnienie, by trzymać go z dala od Lucjusza i jego szatańskich planów. Jeśli Harry’emu Potterowi po raz kolejny dopisze jego zdumiewające ślepe szczęście i uda mu się szybko wypełnić swoje przeznaczenie, Draco może zdoła uniknąć niebezpieczeństw i wszystko potoczy się dobrze. Strasznie niepokojąca myśl przyszła mu do głowy — gdyby musiał wybierać między chronieniem Draco i Pottera, czy zdecydowałby się na Pottera, skoro tak trzeba?
Draco chyba także zastanawiał się nad przyszłością.
— Zostanę kiedykolwiek członkiem wszechmocnego Zakonu? Czyżby Dumbledore mi nie ufał? — zapytał. Światło z kominka odbiło się na jego młodej twarzy, przez co zdawało się, jakby Draco wręcz promieniował blaskiem w oczekiwaniu.
— Nie spiesz się za bardzo z zakończeniem treningu.
— Ale ja ciągle nie zrobiłem niczego użytecznego.
— Wręcz przeciwnie. Nadal zachowujesz się jak do tej pory, świadomie pozwalając, żeby wszyscy inni wierzyli, że zostaniesz wiernym i oddanym sługą Czarnego Pana, kiedy cię w końcu o to poprosi.
— A?
— A zbudowanie przekonującej przykrywki jest najważniejszym osiągnięciem każdego szpiega. Jest też zadaniem najtrudniejszym i często zaniedbywanym. Jednak zrozumiesz, że twój sukces zależy w dużej mierze właśnie od tego.
Koniec rozdziału pierwszego
*Every day I write the list of reasons why I still believe they do exist (a thousand beautiful things) — tłumaczenie własne.
**First the thunder, then the storm... — tłumacznie własne.
***Pai, afasta de mim este cálice, de vinho tinto de sangue — tłumaczenie własne z angielskiego, tłumaczenie autorki z portugalskiego.
****The hottest places in hell are reserved for those who, in a time of great crisis, maintain their neutrality — Dante, „Boska komedia”.
*****We never feel the power of our own hand, sense the danger late,
and only vaguely ever grasp the means of our sole salvation — tłumaczenie Lasair.